środa, 25 stycznia 2017

Spirala Nienawiści 26







Spirala Nienawiści 26
Rozdział Dwudziesty Piąty





Rok 1998
Czerwcowy wieczór




Donośny huk przerwał ciszę panującą w Wielkiej Sali. Szyby w wielkich oknach zadzwoniły delikatnie, a promienie świec zamigotały. Oto nadszedł ten czas.
Czas, który rozstrzygnie, co silniejsze. Co niepokonane. Pokaże czyje wartości zwycięża.
Nastała wielka wojna.
Niektórzy uczniowie zaczęli krzyczeć, kilka dziewczyn płakać. Nauczyciele i prefekci starali się nad tym zapanować.
Według planu część osób została wcześniej ewakuowana i ukryta w bezpiecznych miejscach Europy i świata. Zostali tylko ci, którzy ofiarowali swoja pomoc.
-Spokój! – Rozległ się donośny głos profesor McGonagall i wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku. – Wiemy, na co się szykowaliśmy. Zróbmy wszystko, co w naszej mocy, aby przetrwać. Powodzenia. – Po czym spojrzała na nich z czułością po raz ostatni.


Harry Potter, który zniknął na krótko przed pierwszym uderzeniem teraz pojawił się w Wielkiej Sali.
-Za Hogwart! – Krzyknął i wiele głosów mu zawtórowało.



Każdy znał plan i wiedział, co go czeka. Każdy mimo wszystko bał się tego, co przyniesie ta noc. Wszyscy zadawali sobie te same pytania: czy przeżyją?
W skrzydle szpitalnym panował duży ruch i tłok. Nie było jeszcze rannych, ale lada chwila się ich spodziewano.
Hermiona chodziła z jednego końca Sali w drugi pełna niepokoju.
Grube mury tłumiły odgłosy walki jednak słychać było coraz to głośniejsze krzyki i zaklęcia wypowiadane zarówno przez uczniów i nauczycieli jak i przez śmierciożerców.

Po kilku godzinach były pierwsze ofiary, szczęście w nieszczęściu, że nie groźne.
Jednym z pierwszych był chłopiec z czwartego roku z poszarpaną ręką, niezwykle blady na twarzy.
- Jak się nazywasz? – Zapytała delikatnie Hermiona podając mu szklankę wody, która miał popić eliksir dany mu przez pani Pomfrey.
- Adam, jestem z Ravenclaw. – Odpowiedział zaciskając oczy.


Z każda minuta ofiar przybywało. Z każdą minuta ktoś umierał. Jednak każda minuta przybliżała ich do końca.



Nie mogę tak bezczynnie tu siedzieć – myślała Hermiona wyglądając przez małe okienko korytarza skrzydła szpitalnego – zwariuje, jeśli niczego nie zrobię. Oni tam … – nie umiała, nie chciała tego powiedzieć. – Oni tam… a jeśli on tez..? – Pytała sama siebie – Nie! – Momentalnie odrzucała te myśli. – Nie przeżyje bez niego! Jest mi potrzebny jak tlen! Nie może mi tego zrobić! Nie może zginać! – Raz po raz uderzała w zimny marmur pięściami, słysząc na zewnątrz coraz więcej krzyków. Pojedyncze łzy spływały po jej policzkach, wiedziała ze nie może się denerwować ze względu na dziecko, ale to było silniejsze od niej. Panika. Strach. Ta niewiedza.






Rok 1999



Gdy zamykam oczy widzę to wszystko. Te ciała porozrzucane w nieładzie jak marionetki po nieudanym przedstawianiu. Krew płynąca strumieniami i kończąca swoja wędrówkę w jeziorze. Ten smród. Ten hałas. Krzyki umierających ludzi. I on. Na samym środku, w czarnej pelerynie, przepełniony nienawiścią do świata i do wszystkich, którzy mu się sprzeciwili. Chcę go zabić, jednocześnie nie chce ryzykować, że on zabije mnie. Typowy Malfoy.
Kontem oka widzę znajomą twarz, odwracam się, ale postać ginie w tłumie setek innych bezimiennych. Słyszę krzyk, moje imię. Widzę ją. Po jej policzkach płynną łzy, jednak jej wzrok … nie umiem tego nazwać, matka… jest szczęśliwa. Nigdy nie widziałem jej szczęśliwej. Zawsze miała ten swój pogardliwy wyraz twarzy, nic jej nigdy nie pasowało. Tak było od prawie od zawsze.
A teraz patrzy się na mnie i mimo, że plącze to jest uśmiechnięta. Chce do niej podejść, ale w tym momencie ona podnosi różdżkę i mierzy we mnie. To się działo w ułamku sekundy, zielone światło przemknęło obok mojego ucha i uderzyło postać stojącą za mną. Jej krzyk. Uratowała mnie. Spoglądam na moją matkę, chce do niej podbiec, ale ktoś mnie uprzedza. Zakapturzona postać stojącą za nią przykłada jej nóż do gardła i już jej nie ma. Krew spływa po jej ciemnej szacie, oczami szuka moich. Podbiegam do niej łapiąc ją w ostatnim momencie. Postać w pelerynie znika w tłumie.

-Draco – jej szept jest tak kruchy, błagalny
-Wybaczam ci mamo – słowa same wypływają z moich ust.
Narcyza po raz ostatni się uśmiecha i zamyka oczy. Umarła. Odeszła szczęśliwa.




*************************************