poniedziałek, 4 maja 2015

Pojedynek Serc: Rozdział sześćdziesiąty drugi



Rozdział sześćdziesiąty drugi: „Wiem, co kombinujesz.”

 *****


Hermiona po jakże ciekawej lekcji, jaką była transmutacja postanowiła dla odprężenia … polatać.
Tak, więc następnego dnia, nie stawiwszy się na śniadanie od razu udała się na błonia, przykryte śniegiem.
Mijając dosłownie garstkę uczniów starała się wtopić w otoczenie. Bo jak wytłumaczy potencjalnym zainteresowanym, że nie potrzebuje kurtki wychodząc na dwór?
Rozglądając się na boki, w poszukiwaniu znajomych twarzy dotarła, prawie niezauważona do samych wrót.
Rozejrzała się pospiesznie na wszystkie strony i wyślizgnęła z zamku.
Odetchnęła głęboko, kiedy znalazła się za wrotami.
Lekki, jednak mrożący wiaterek targał jej rozpuszczonymi włosami, jednak ona nie zwracała na niego uwagi. Biegiem, brodząc prawie po kolana w śniegu dotarła do chatki Hagrida. Przemknęła na tyły domku i przebiegając przez ogród, zmieniła się w pięknego orła.
Nareszcie czuła się wolna!
Wolna i nieśmiertelna!
Zataczają coraz to większe koła nad powoli zamarzającym jeziorem, zaczęła oddalać się w stronę Zakazanego Lasu.
Po chwili zniknęła z pola widzenia.

Tymczasem po pierwszej lekcji.
-Nie widziałeś Hermiony? – Ron zwrócił się do Harry’ego.
-Nie. Może źle się poczuła?
-Nic takiego wczoraj nie sugerowała, czy coś…
-Zapytaj Ginny. – Zasugerował Wybraniec. – O! Tam idzie!
Wskazał na rudą czuprynę podskakującą na korytarzu.
Brat dopadł ją, kiedy wspinała się na wyższe piętro.
-Ej! Mała – Zawołał.
-Tylko nie mała! – Oburzyła się Ginny.
-Dobra, dobra. – Ron machnął lekceważąco ręka. – Nie widziałaś dziś Hermiony? Nie była na śniadaniu, na zaklęciach też nie.
-Hmmm – zamyśliła się dziewczyna. – Nie, nie widziałam jej. Ale może zasnęła w bibliotece? – Zasugerowała.
-Nie, już tam byłem. – Ron podrapał się po głowie. – Martwię się o nią.
-O nią czy o to, że nie masz notatki na popołudniowe lekcje. – Odparła Gin. – Weź się do roboty. W tym roku zdajesz egzaminy, a Hermiona nie zda ich za ciebie. Cześć – i odmaszerowała na górę.
Hermiona nie pojawiła się na następnej lekcji. Nie zjawiła się też na obiedzie i kolacji. Przez cały piątek nikt jej nie wiedział.
Nie dawała znaku życia także w weekend, kiedy to przyjaciele dobijali się do jej komnat.
Pozostała głucha na ich krzyki i wołania, bo po prostu nie było jej w zamku.
Ale o tym nie wiedział nikt…
Prawie nikt.

Hermiona spędziła cudowny i długi weekend w swoim zakątku ciesząc się samotnością, którą tak lubiła ostatnimi czasy.
Miała czas na przemyślenia.
Na zrelaksowanie się i zapomnienie o problemach życia dorosłego.
W prawdzie niedługo czekał ją ważny egzamin, ale nie przejmowała się nim. Wiedziała, że zda go dobrze. Ba! Najlepiej jak się da. Wszak nie na darmo mówią o niej „najzdolniejsza czarownica”.
Rankiem w poniedziałek dziewczyna całkowicie zrelaksowana i wypoczęta stawiła się na śniadanie. Oczywiście nie obyło się bez pytań gdzie była, co robiła i czemu się nie odzywała. Jednak wszystkie je zbywała machnięciem ręki, mówiąc:
-Jestem osobą, która odpowiada sama za siebie i nie muszę się nikomu spowiadać z tego, co robię, gdzie i z kim – zaakcentowała i szybko skończywszy śniadanie oddaliła się.
W spokoju minęły je kolejne dwa dni.
Do balu pozostało dosłownie kilka dni, a ona nie miała się, w co ubrać.
Po środowym śniadaniu postanowiła, że się „zerwie” z popołudniowych lekcji i kupi sukienkę.
Jednak, kiedy wracała z obiadu przydarzyła się niespodziewana dla niej rzecz…

*

-Jako to nie idzie?! – Krzyknęła mocno wkurzona gryfonka.
-Och, tak mi przykro. Powiedział, że jest chory... – Krukonka pocieszająco klepała ją po ramieniu.
–Już ja sobie z nim porozmawiam. – Przerwała jej już nieco spokojniej. – Gdzie on jest?
-Rano pojechał do domu. Tłumaczył, że źle się czuje. – Dokończyła szybko w obawie, że ta jej znowu przerwie.
Dziewczyna westchnęła, oparła się o ścianę i osunęła na podłogę chowając głowę w rękach.
-To, z kim ja teraz pójdę? – Zapytała swoich kolan.
-Tak mi przykro, na prawdę. – Cho uklękła obok niej. – Masz jeszcze trochę czasu, na pewno kogoś znajdziesz. – Spojrzała na zegarek. – Kurczę, mam trening. Musze lecieć. – Wstała. – Trzymaj się. Pa – i już biegła korytarzem w stronę wyjścia.
Hermiona znowu westchnęła i wstała.
Zamierzała znaleźć sobie kogoś innego skoro Roger najzwyczajniej w świecie ją WYSTAWIŁ.
„Dziwny” – pomyślała. – „Najpierw robił podchody by mnie zaprosić, a teraz udaje chorego.” Pokręciła głową.
-Mam jeszcze czas. – Powiedziała głośno.
-Obawiam się, że jednak nie masz. – Jak z pod ziemi wyrósł przed nią Draco Malfoy w obstawie Goyla i Crabba. Co było dziwne, bo ostatnio z nimi nie spędzał zbyt wiele czasu.
-Nie wiem, o co ci chodzi. – Dziewczyna próbowała go wyminąć. Niestety drogę zagrodzili jej jego goryle.
Odwróciła się do niego kamienną twarzą.
-Czego chcesz? – Zapytała nawet nie siląc się na uprzejmość.
-Może trochę grzecznej, co Granger? Nie nauczono cię kultury? Do lepszych trzeba zwracać się z szacunkiem.
-Na mój szacunek trzeba sobie zasłużyć. – Powiedziała twardo, spoglądając przy tym w jego oczy.
-Uważaj, bo ten niewyparzony język może cię drogo kosztować.
-Grozisz mi?
-Tylko ostrzegam.
-Nie boje się ciebie.
-Zacznij.

Chwila ciszy, oboje stoją nieruchomo wpatrując się w siebie. Ona ze złością bijącą od twarzy, on z drwiącym uśmiechem.
-Masz szczęście. – Mówi w końcu chłopak.
-Zmieniasz szkołę? – Mówi ta z nadzieją w głosie. – Marne to szczęście na ostatnim roku, ale zawsze coś. – Po czym uśmiecha się cynicznie.
Draco mruży oczy. Uśmiech gaśnie na jej ustach i lekko podenerwowana cofa się o krok, jednocześnie szukając drogi ucieczki. Wszak nie wiadomo, o co mu może chodzić.
-Czyżbyś zaczynała się bać? – Mówi i nie dając jej odpowiedzieć, kontynuuje. – Masz szczęście, bo tak się składa, że też nie mam pary na bal i możesz mi towarzyszyć.
- W szkole jest ponad setka dziewczyn, a ty chcesz iść na bal ze szlamą? – Pyta drwiąco. To tak jakby McGonagall zrobiła wolną lekcje!
-Zgadza się. – Draco zakłada ręce na piersi i opiera się o ścianą, lustrując wzrokiem zdumioną dziewczynę.
- Gdzie jest haczyk? – Hermiona mruży oczy.
-Nie ma. – Pada spokojna odpowiedz.
Dziewczyna prostuje się dumnie, podchodzi do chłopaka i popycha go palcem.
-Wiem, co kombinujesz, ale nie uda ci się to. Mam jeszcze czas. Znajdę parę na bal. – Po czym odwraca się, mija zdumionych osiłków i odchodzi znikając za zakrętem.
Draco nadal stoi w miejscu. Uśmiecha się, kręcąc głową.
-Nie znajdzie głupia. – Następnie razem ze swoją ochroną odchodzi.

*

Malfoy w jednej kwestii miał racje. Dziś jest środa.  Ostateczny termin znalezienia sobie pary wypadał na dzisiejszy wieczór, a mianowicie na dzisiejszą kolację.

*

Hermiona mimo usilnych prób, błagania, a nawet gróźb, nie znalazła partnera na Bal Bożonarodzeniowy.
-Co z wami wszystkimi jest?! – Krzyczała raz po raz.
Potrzebując odrobiny pocieszenia, udała się po Pokoju Wspólnego Domu Lwa.
Wchodząc, zauważyła przed kominkiem Ginny zatopioną w jakiejś lekturze. Usiadła obok niej z niewesoła miną.
-Nie ma! Żadnego! W całej tej cholernej szkole! – Wybuchneła.
-Hermiono Granger, wyrażaj się jak przystało na porządną uczennicę tej cholernej szkoły. – Zwróciła jej uwagę Ruda, po czym obie wybuchnęły śmiechem.
-Nie znalazłaś? – Powiedziała już spokojniej Ginny.
-Nie. – Westchnęła i opadła głębiej w fotel.
-Nie przejmuj się.
-Łatwo ci mówić. Zostali sami ślizgodni i kilku skretyniałych puchonów, a nawet oni nie chcieli ze mną iść. I jeszcze to głupie losowanie na kolacji. Może w ogóle nie pójdę na bal?
-Daj spokój. Nie przejmuj się. Może nie trafisz na najgorszego. – Lekki uśmiech, mający ją pocieszyć, niestety z miernym skutkiem.
Powtórne westchnienie.
-Harry idzie z Cho, Ron z Luną, ty z … – spojrzała w skupieniu na przyjaciółkę. – Ginny, a z kim ty idziesz?
-Yyyy a nie mówiłam ci?
-Nie. – Hermiona wyprostowała się, patrząc jej w oczy. – Nic nie mówiłaś. – Uśmiechnęła się widząc lekkie zażenowanie na twarzy młodszej przyjaciółki. – Nie powiesz mi, że z …
-A nawet, jeśli to, co?
-A to, że mogłaś mi powiedzieć! Wow! Gin! Gryfonka i ślizgom! Kto by pomyślał? – Pokręciła głową, nadal lekko nie dowierzając.
Ilekroć pytała Rudą o Zabiniego, ta nabierała wody w usta i milczała tak długo, aż temat nie został zmieniony. A tu proszę, jednak coś poważniejszego się szykuje.
-Tylko nie mów Ronowi. Wścieknie się.
-A jak zamierzasz ukryć przed nim ten fakt?
- Po prostu będę go unikała. – Dziewczyna się uśmiechnęła. – Nie jestem małym dzieckiem, nie trzeba mnie prowadzić za rączkę. Umiem o siebie zadbać lepiej niż niejeden chłopak.
-Co prawda, to prawda. – Wystarczyło tylko przypomnieć sobie te upiorogacki w zeszłym roku. To było coś.
Każda z nich pogrążyła się we własnych myślach.
Hermiona zerknęła na wielki zegar wiszący na ścianie. Zostało jej kilka godzin spokoju, zanim pozna wyrok.

Z bijącym sercem i duszą na ramieniu szła do Wielkiej Sali. Wyglądała przy tym jakby szła na ostatni w swym życiu posiłek.
Nawet nie podejrzewała jak los zechce z niej dziś zakpić!
Wystraszona i niezwykle blada usiadła między Ginny a Jenny. Naprzeciwko czekały dwa wolne miejsca na Harry’ego i Rona. Przy sąsiednim stole, na wprost niej siedział Malfoy i pomachał do niej, a dalej, STOP! Wróć! „Malfoy do mnie pomachał?” – Pomyślała blednąc jeszcze bardziej.
-Miona! Niedobrze ci? – Zapytała Gin, podążając za wzrokiem przyjaciółki. –Aaa. – Już zrozumiała. – A wiesz, że Malfoy też nie ma pary?
-Wiem. – Hermiona głośno przełknęła ślinę. – Zaproponował mi żebym z nim poszła.
-Och! To… – Ale Ginny nie wiedziała jak ma to skomentować, więc pozostawiła tą kwestie bez odpowiedzi.
-Uf! Ale jestem zmęczony! – Do stołu właśnie przysiadł się Ron, a zaraz za nim Harry klapnął koło niego. –Mówię wam, co za męczarnia!
-Oj przestań, tylko narzekasz. – Victoria, która razem z chłopakami miała szlaban usiadła, koło Jenny. – Było … interesująco.
-A, co interesującego jest w sprzątaniu sowiarni? Powiedz mi, bo ja nie wiem. – Burknął zły rudzielec.
-Hermiono, masz parę? – Zapytał Harry, chcąc przerwać wiszącą w powietrzu kłótnię. Cho powiedział mu, że Roger nagle zachorował. Aż było to podejrzane.
-Nie. – Wycedziła przez zęby.
-Wiesz, to jakieś podejrzane jest. – Wtrącił się Ron. – W szkole jest tulu chłopaków, a żaden nie chce z tobą iść? Bo nie wierzę, że każdy ma partnerkę z innego domu.
-Mnie też… – Zaczęła Hermiona, ale uciszyła się, bo właśnie wstała dyrektorka zamierzając coś ogłosić.
-Ciii…
-Moi drodzy. – Szmer rozmów zamilkł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. McGonagall rozejrzała się po wpatrzonych w nią uczniach. Wiedziała, co za chwile się stanie, ale nie miała na to wpływu. Ta decyzja została podjęta bez jej poparcia. – Jak wiecie dziś minął ostatni termin znalezienia sobie pary na tegoroczny Bal Bożonarodzeniowy. Ci z was, którzy znaleźli sobie drugą połówkę, zapewne już się na to cieszą. Natomiast ci z was, którzy tego szczęścia nie mieli, zaraz ja uszczęśliwię. Panie Filch. – Zwróciła się do woźnego, który czaił się z boku stołu nauczycielskiego. – Proszę przynieść szkatułę.
Woźny ustawił ją przed stołem prezydialny, zza którego wyszła teraz dyrektorka.
-Wyczytam teraz alfabetycznie imię i nazwisko, oraz dom dziewczyny, która podejdzie i wylosuje kartkę z nazwiskiem partnera.

- Granger Hermiona, Gryffindor!


*** 



Witam, to ost z napisanych i odnowionych rozdziałów, po nim odpoczywam na chwilke od Pojedynku, ale tylko po to aby skonczyc Spiralę Nienawiści.
Zatem do napisania! 
Pozdrawiam 
Esper <3

 PS: Pamietajcie o rozdziale sześćdziesiątym trzecim pt Intruz, który byl opublikowany duzo wczesniej ;))



Pojedynek Serc: Rozdział sześćdziesiąty pierwszy



Rozdział sześćdziesiąty pierwszy: Gdyby tylko znali prawdę.

 ****





- Że co?! – Diabeł wypluł alkohol. – Jak to z Granger?
- Normalnie. Czego nie rozumiesz? – Draco wstał, podszedł do barku i sobie także nalał szklaneczkę.
- No tego, że akurat z NIĄ. TO Granger.
Po tych jakże ciekawych informacjach, Blaise był w ogromnym szoku. Jasne, chciał, aby przyjaciel znalazł sobie normalną dziewczynę. Ba! Nawet z Ginny myślał o tym, aby Smok mógł kręcić z Granger. Pasowali do siebie. Oboje o skrajnych przeciwieństwach, a mimo to doskonale się uzupełniali.
Jednak teraz, gdy usłyszał, że on naprawdę chce z nią iść, coś mu nie pasowało.
Draco jest typem porównywalnym do zwierzyny. Nie jest jednak ofiarą. Jest zdobywcą.
Z prostego rachunku, Blaise wywnioskował, że skoro Smok jest drapieżnikiem, to ona będzie jego ofiarą.
„Cholera. Gin mnie zabije.” Pomyślał.
- Przemyślałeś to? – Spróbował z innej strony. – Wiesz, słyszałem, że ona już z kimś idzie.
Draco cwaniacko się uśmiechnął.
- Jakoś mnie to nie martwi. – Wypił zawartość swojej szklanki i odstawił ją na szafkę.
„Czyli ma plan.”
- Blaise…
- Tak?
- Przyjaźnimy się, prawda? – Zapytał poważnie.
- Oczywiście.
„Cholera!” Zaklną w myślach Diabeł.


Noc prawie wszystkim upłynęła spokojnie.
Niektórzy w zamku spędzili ją bezsennie, zastanawiając się, co przyniosą dalsze dni.

Hermiona wstała rankiem wypoczęta i gotowa do nauki.
Czekały ją dwie godziny transmutacji na początek. Numerologia, a po obiedzie starożytne runy i dwie godziny zielarstwa.
Pełna zapału poszła na śniadanie.
Mimo bardzo wczesnej pory jak na poniedziałek, w Wielkiej Sali konsumowało już śniadanie połowa szkoły.
Dziewczyna rzuciła krótkiej „hej” i usiadła przy swoim stole obok Jenny.
- Reszta śpi? – Zagadnęła.
- Tak. – Blondynka westchnęła. – Wczoraj mieli trening i chyba coś poszło nie tak, bo wrócili w podłych nastrojach.
- Och. – Nałożyła sobie na talerz owsianki i polała ją syropem malinowym.
Szybko skonsumowała posiłek i wstała.
- Już idziesz?
- Tak, muszę skoczyć na chwilę do biblioteki. Zostawiłam tam książkę do numerologii.
- Ale numerologię mamy trzecią.
- Wiem, ale podczas przerwy się nie wyrobię. Lecę. Zobaczymy się na transmutacji.
- Pa!

Truchtem pokonała odcinek dzielący Wielką Salę z biblioteką.
Wchodząc do środka od razu skierowała swoje kroki do stolika, przy którym wczoraj siedziała.
Na szczęście jej książka leżała na miejscu nienaruszona. Szybko ją zgarnęła i udała się na lekcje.
- Moi drodzy – zaczęła profesor McGonagall. – Musicie wiedzieć, że nie życzę sobie takiej sytuacji, jaka miała miejsce pod koniec piątej klasy. Nie widzę powodu, dla którego miałabym naciągać komuś ocenę z jakiegokolwiek przedmiotu. Dlatego też w drugim semestrze zbiorę najsłabszych uczniów i przydzielę grupę korepetytorów. – Rozejrzała się po klasie. – Każdy, kogo wyznaczę będzie odpowiednio musiał uczęszczać na dodatkowe lekcje jak też przykładać się do udzielanych korepetycji. Mam nadzieje, że to zrozumiałe. A teraz do lekcji. – Machnęła różdżką i na tablicy pojawiło się zdanie: „Zaawansowana transmutacja – animag – jak tego dokonać i czym może skutkować nieumiejętność w transmutacji własnego ciała.”
- Jak widzicie, dziś zaczniemy trudną do nauczenia sztukę animagii. Możecie być pewni, że pytania z tego zakresu pojawią się na owutemach. Nie oczekuję, że ktokolwiek z waszego rocznika pozna szczegóły z tego zakresu, jednak było by mi niezwykle miło, gdyby komuś się to udało. – Spojrzała zwłaszcza na pannę Granger i pannę Volley.
Obie lekcje polegały w dużej mierze na robieniu notatek, z tego, co mówiła nauczycielka.
Profesor McGonagall kilka razy zaprezentowała się pod postacią kota, aby pokazać im, na czym polega taka zamiana.
- Nie zawsze możemy zamienić się w takie zwierzę, jakie lubimy czy uważamy za wzór. Są, były przypadki, kiedy osoby pragnące zmienić się na przykład w duże i silne zwierzę ulegały wypadkom przy pracy i do dziś spędzają miło czas w szpitalu Świętego Munga. Na dziś to wszystko. Miłego dnia.
Zabrzmiał dzwonek na przerwę.
- Hermiono, Jenny zostańcie na chwilę.
Nauczycielka poczekała, aż wszyscy opuszczą klasę, po czym zwróciła się do swoich najlepszych uczennic.
- Chciałabym abyście od drugiego semestru zajęły się douczaniem słabszych uczniów. Wiem, że macie dużo zajęć, jednak mam nadzieję, że się zgodzicie. Były by to dwa, trzy dni w tygodniu po dwie, trzy godzinki. Co wy na to?
- W jakich godzinach przebiegałyby te dodatkowe lekcje? Musiałabym podzielić je między dyżury na korytarzach. – Zapytała trzeźwo Hermiona. W głowie obliczała godziny swojego planu zajęć.
- Wszystko byśmy ustaliły, jak zbiorę te słabsze osoby. Oczywiście nie byłybyście same. W szkole jest kilku wybitnych uczniów. Więc zawsze można ustalić to tak, aby wszystkim pasowało i nie kolidowało z innymi obowiązkami.
- Ja się zgadzam. Nie mam wieczorami żadnych zajęć. Tyle, co się pouczyć i odrobić lekcje, o mogłabym robić na tych zajęciach dodatkowych. – Powiedziała Jenny.
- Hmm – zamyśliła się Hermiona. – To i ja się zgadzam. – Uśmiechnęła się.
- Bardzo się z tego cieszę. Bliższe informacje otrzymacie jeszcze przed nowym rokiem. A teraz zmykajcie na lekcje.
- Do widzenia. – Obie odpowiedziały razem i wyszły.
Będąc już pod klasą do numerologii Hermiona zwróciła się do Jenny.
- I co? Dobrze, że rano zabrałam tą książkę.
- Masz rację. – Weszły do klasy i zajęły swoje miejsca.



- Goyle, Crabbe – Malfoy zwrócił się do dwóch osiłków, pełniących role jego ochroniarzy. – Mam do was sprawę.
- Oczywiście.
- Jasne.




Wieczorem w pokoju wspólnym Gryffindoru.
- Chciałbym być animagiem. – Rozmarzył się Harry.
- Ja też. – Dołączył do niego Ron. – Ale to bardzo trudne.
- Musiałeś psuć mi tą radość z marzeń?
- To tylko suche fakty. – Westchnął rudzielec. – A w co byś się chciał zmieniać?
- Chyba w dużego psa, jak Syriusz. A ty?
- Ja chciałbym umieć latać. Ale też chciałbym być, o! Hipogryf! Chciałbym się zmieniać w hipogryfa. A ty, Hermiono?
- Sama nie wiem. Może orzeł?
- Kto, jak kto, ale ty masz największe szanse aby zostać animagiem. – Odpowiedziała Tory.
- Daj spokój. – Uśmiechnęła się. Gdyby tylko znali prawdę.


Pojedynek Serc: Rozdział sześćdziesiąty



Rozdział sześćdziesiąty: Z Granger.

 *****

Wszystkiego Najlepszego Kochana!;*
Tysiąc buziaków Poem!;*
               
 ********




Draco jak burza wypadł z Pokoju Życzeń.
Biegiem pokonał schody i znalazł się w Lochach.
Potrącając nielicznych uczniów dostał się najpierw do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, a następnie do własnej sypialni.
Tam stanął niepewny dalszego kroku.
Zapalił się na pewien pomysł, ale teraz, gdy ochłonął nie wiedział czy dobrze postępuje.
A jeśli to nie wypali?
Cholera! Nazywam się Draco Malfoy! Mi się zawsze wszystko udaje!
Z takim postanowieniem udał się pod prysznic.



Bal zbliżał się wielkimi krokami.
Za oknami na dobre zima roztoczyła swą białą i puchową kołdrę, otulając nią błonia, drzewa, ławki i cały zamek, stwarzając obraz jak z bajki.
W czasie przerw i w wolnym czasie głównie młodsi uczniowie tłumnie wylewali się na, zewnątrz, aby choć krótki czas spędzić na śniegu bawiąc się i śmiejąc.
Zamarznięte jezioro kusiło taflą idealnie czystą i przejrzystą. Wiele osób skorzystało z tego i popołudniami jeździło na łyżwach.
Ich radosne krzyki słychać było nawet w zamku.
Radosnego nastroju nie psuli nawet nauczyciele, którzy mieli więcej pracy związanej z nadchodzącym balem.
Dzięki zabawom na śniegu, w szkole panował mniejszy ruch i było spokojniej.
Jednak nie dla wszystkich.
Nie wszyscy cieszyli się z takiej bajkowej pogody.

Do balu zostały dwa tygodnie.
Panna Granger odkąd usłyszała absurdalny pomysł dyrektorki chodziła podenerwowana. Jak miała znaleźć kogoś do pary? Przecież w całym zamku nie ma chłopaka, który byłby jej warty!
A może to ja nie jestem nikogo warta? Pomyślała. Nie. Nie możliwe. I ponownie zniknęła za drzwiami biblioteki.
Aż w końcu pewnego dnia, miała miejsce upragniona przez nią sytuacja.
-Cześć Herm. – Do jej stolika przysiadł się Roger. – Co robisz? Numerologia?
-Tak. Koszmar. – Dziewczyna zwietrzyła okazję do znalezienia sobie pary. – Kompletnie nie rozumiem tego stwierdzenia. – Spojrzała w oliwkowe oczy chłopaka. – Numeryczność w jadłospisie? No naprawdę…
-Pokaż. – Chłopka przysunął sobie jej książkę. – Och to proste. Jeśli chcesz, to mogę ci wytłumaczyć.
-Było by miło. – Uśmiechnęła się. – Dziękuję.
Brunet odwzajemnił ten gest.

*****************



Tymczasem w Pokoju Wspólnym Ślizgonów dwie dziewczyny obmyślały plan zdobycia księcia na bal.
-Pans, nie słyszałaś Dyrki? Nie może być ślizgon. – Astoria po raz setny tłumaczyła przyjaciółce takie oczywistości.
-To, z kim ja pójdę? – Pansy zrobiła zawiedzioną minę.
-Przekup kogoś.
-Jak?
-Och, czasem zachowujesz się jak dziecko, naprawdę. – Blondynka teatralnie wywróciła oczami. – Weź jakiegoś krukona i po prostu zapłać mu za bal. Ja idę z Marco. Nie jest to, co prawda Diabeł – zachichotała, – ale może być.
-I ile mu zapalisz?
- Dziesięć galeonów, nie ceni się za bardzo.
-Och. – Dziewczyna wstała. – Idę i ja.
Wychodząc minęła się z młodszą siostrą przyjaciółki.
-Co tam Mopsie, nie masz chłopka? – Zaczepiła ją blondynka.
-Mam. Ale ty z tym swoim utlenionym łbem możesz iść tylko z Wiepszlejem. – I zniknęła zanim sens tych słów dotarł do Daphne.
-Suka! – Warknęła dziewczyna.


-Hermiono – Brunet spojrzał na dziewczynę znad zapisanych zwojów pergaminu.
-Tak?
-Bo tak się zastanawiam, czy masz już kogoś na bal? – Zapytał.
-Och. – Zarumieniła się. – Nie, nie mam.
-A zechciałbyś pójść ze mną? Wiem, może nie jestem…
-Z przyjemnością z tobą pójdę. – Przerwała mu.

Radość rozpierała ją od środka.
Teraz będzie mogła dołączyć do przyjaciółek i cieszyć się nadchodzącym balem razem z innymi osobami!
Bal! Prawie podskakiwała idąc do siebie.
Nie pójdzie sama! Ma chłopaka!
Nic nie zepsuje jej tego dnia!
Życie jest piękne!
-Aż chce mi się śpiewać! – Zawołała głośno.
-Nie radzę. – Zimny głos sprowadził ją na ziemię.
-Malfoy. Cóż za nie miła niespodzianka. – Zmierzyła go wzrokiem.
-Jakoś nie wyglądasz na szczególnie zmartwioną. – Uniósł brwi.
-Nic ani nikt nie popsuje mi dziś humoru. – I nadal nucąc sobie coś pod nosem, minęła go i zaczęła wspinać się schodami na wyższe piętra.
-Zobaczymy – blondyn chwile przyglądał się jej malejącej sylwetce, po czym zawrócił i skierował się do Lochów. – Jeszcze zobaczymy.
Szedł zamyślony i nie zwracał na nikogo uwagi. Zatrzymał się dopiero na samym dole czując jak ktoś zaczął szarpać go za ramię.
-Diabeł? – Mruknął cicho.
-Taa. Co ty taki zamyślony? Krzyczę za tobą już od dobrych dziesięciu minut.
-Nieważne. – Burknął i razem ruszyli do Pokoju Wspólnego.
W środku było niewiele osób.
-Jak widać wszyscy polują na towarzystwo he, he – zaśmiał się. – A ty masz już kogoś? Słyszałem, że niektóre dziewczyny opłacają kolesi z innych domów.
-Mam.
-Oo. Kogo? Nie wiedziałem, że już kogoś zaprosiłeś. – Zdumiał się jego przyjaciel.
-Bo jeszcze nie zaprosiłem.
Blaise zrobił wielkie oczy.
-I czekasz, na co? Wiesz, zawsze ktoś może ci ją sprzątnąć sprzed nosa.
-Jakoś mnie to nie martwi.
-To, z kim „idziesz”? – Zrobił w powietrzu znak cudzysłowia.
-Z …
Donośny huk zagłuszył jego odpowiedź.
Z korytarza, gdzie mieściły się sypialnie dziewczyn zaczął sączyć się nieprzyjemny zapach. A zaraz za nim dało się słyszeć czyjeś wzniesione krzyki.
-Ja ci pokarze! – Głosy powoli się zbliżały. – Ty suko! Wyrwę ci te czarne kudły!
-Dalej! – Ktoś najwyraźniej świetnie się przy tym bawił.
-Ty utleniona zdziro! A masz! – Kolejne krzyki wypełniły pokój powoli zapełniający się uczniami. Zaklęcie oszałamiające pomknęło przez środek pomieszczenia i uderzyło w ścianę. Zaraz za nim mignął kolejny strumień a po nim następny.
-Co jest…? – Zapytał Blaise.
-Walka dziewczyn? – Do towarzystwa dołączył Lord. – Fajnie!
-Puść ją!
-Tak!
-Już ja jej pokarze, że ma się trzymać z dala od moich interesów!
-Puszczaj zapchlony mopsie!
-Ooo przegięłaś!
-Ha! Ha! Ha!
Na środek Pokoju Wspólnego wypadła grupka dziewczyn.
Pansy przyczepiła się Daphne do pleców, a blondynka próbowała ją zrzucić. Astoria chciała jakoś załagodzić całą sytuację uspakajając zarówno swoją młodszą siostrę jak i najlepszą przyjaciółkę. Rita dopingowała walczące dziewczyny, a Alexandra szeptała jej coś do ucha. Anna i Matylda ze znużonymi minami tylko przyglądały się całej tej sytuacji, która była dość komiczna.
Daphne miała podbite oko i ubranie w strzępach, a Pansy oprócz porwanych ciuchów miała też rozwaloną wargę. Wokoło fruwały kawałki materiałów jak i wyrwane włosy. Jak widać dziewczynom nie potrzebne są różdżki, aby wyrównać rachunki.
-DOŚĆ! – Krzyknął Draco, którego przestało bawić to przedstawienie.
Momentalnie wszystkie dziewczyny odwróciły się w jego kierunku i zamarły. Ich małe przedstawienie oglądał prawie cały ich dom. Aż dziw, że nikt nie wezwał Snape’a.
Pierwsza otrząsnęła się Pansy i puściła jasne włosy Daphne. Otrzepała ubranie i powiedziała:
- I tak wygrałam. – I razem z Astorią wyszły na korytarz.
-Tyyy – Zaczęła Daphne.
-Milcz. – Draco spiorunował ją wzrokiem i ona natychmiast się zamknęła i odmaszerowała do swojego pokoju.
- Nie ma, co – zaczął Lord. – Dobre przedstawienie. A właściwie, o co poszło? – Zwrócił się do swojej dziewczyny, jednak odpowiedziała mu Anna.
- O chłopaka. A o co innego te dwie idiotki mogły się pokłócić? – Westchnęła.
-Na bal? – Chciał się upewnić.
-Tak.
-To Dyrka nas załatwiła z tymi parami, nie? – Przytulił się do Rity.
-Nie przejmuj się skarbie, już to załatwiłam.
-Ooo jak? Będziesz udawać, że jesteś z innego domu? Ha. Ha. – Zaśmiał się.
-Nie. Idę z Deanem Tomasem, a ty, z Parvati Patil. Proste. A na balu się zamieniamy.
-Dzięki, że pytasz mnie o zdanie.
-Daj spokój kotek, Alex też tak robi.
-Tak? – Taha wtrącił się w ich małą wymianę zdań. Wszak on nie wiedział nic o żadnej zamianie. Co prawda Alexa wspominała coś, że ma plan, ale nie spodziewał się, że będzie on tak przebiegał. Od kiedy to ślizgońskie dziewczyny przyjaźnią się z tymi gryfońskimi?
-Tak. Ja idę z Kurtem, a ty z Victorią. – Dziewczyna złapała go za rękę.
-Z tą wariatką? Co zmienia wygląd, co chwile?
-Tak z nią. – Matylda także dołączyła do konwersacji. – I nie jest wariatką.
-Daj spokój, mówisz tak, bo przyjaźnisz się z rudą Wesleyówną.
-Okaż trochę wyrozumiałości. Dzięki Rudej nie musimy martwić się o pary. Na balu się zamieniamy i jest okej.
-Macie pomysły. – Blaise pokręcił głową. – Co sądzisz o… – rozejrzał się za Draconem, ale jego nigdzie nie było widać. Najwidoczniej zmyl się, gdy wybuchła ta jakże ciekawa dyskusja. Uśmiechnął się i ruszył do prywatnej sypialni przyjaciela.
Puk – puk!
-Czego pukasz? Właź. – Zza drzwi rozległ się głos młodego Malfoya.
Blaise wszedł do środka.
-To, co mówiłeś? Że, z kim idziesz? Bo nie usłyszałem. – Nalał sobie odrobinę Ognistej i usiadł na fotelu przed kominkiem. Upił łyk w momencie, gdy Draco powiedział:
-Z Granger.
Cały alkohol momentalnie został wypluty i wylądował na dywanie. Chłopak zaczął kaszleć i wytrzeszczać oczy.
-Że, co?!


Hermiona leżała w swoim pokoju zastanawiając się, jaką założy sukienkę.
No i oczywiście skąd takową weźmie?
Zaraz jednak przypomniało jej się, że w sobotę przed balem jest wyjście do Hogsmade, więc będzie mogła zakupić sobie odpowiedni ciuszek.
Może czerwony? Zastanawiała się w myślach. Albo mała czarna? Mam ładne nogi, trochę czaro-opalacza i będą wyglądały jak po urlopie w Tunezji. Uśmiechnęła się. A włosy? Może jakoś fikuśnie je zepnę? Podrapała się po brodzie.
-Och! – Westchnęła. – Życie jest piękne!





Pojedynek Serc: Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty



Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty: To Malfoy!
 **************


Dla Alicee w [Dniu] Urodzin,
Najlepszego!;*

 ************ 



Będąc już na korytarzu swe kroki skierowała do Pokoju Życzeń, na siódmym piętrze. Potrzebowała pomyśleć w samotności. Bez świadków.
Przechodząc pod ścianą w tę i powrotem myślała: „Potrzebne mi miejsce dobre do myślenia. Potrzebne mi miejsce dobre do myślenia. Potrzebne mi miejsce dobre do myślenia”
Poi trzecim powtórzeniu tego zdania w myślach, w ścianie ukazały się drzwi.
Gryfonka pewnie weszła do środka i zamknęła je za sobą.
- Granger? A co ty tu robisz? – Spod okna rozległ się cichy głos.
Dziewczyna podniosła głowę i na jednym z dwóch parapetów ujrzała siedzącą i niewyraźną postać. W półmroku panującym w pokoju nie można było określić, kim jest owa osoba.
Wiadomo było tylko, że to chłopak.

*

Kilka godzin wcześniej.
Młoda Gryfonka szła w kierunku sowiarni celem wysłania listu do rodziców.
W pewnej chwili poczuła silny i intensywny zapach róż. Niepewnie rozglądała się zastanawiając się skąd może dochodzić, zwłaszcza tak daleko od ziemi i szczerze powiedziawszy, od normalnego ogródka uprawnego. Wszak tu, w Hogwarcie nikt nie hodował tak zwykłych i pospolitych kwiatów.
Jej ulubionych kwiatów…
Dziewczyna weszła do kulistego pomieszczenia. Wybrała najbliżej siedzącą sówkę i przywiązała do jej nóżki list. Następnie podeszła do okna i wypuściła ptaka na zewnątrz.
Westchnęła i już miała zamiar się odwrócić, gdy ktoś zakrył jej oczy dłońmi, szepcząc:
- Ciiiii, maleńka.
Ginny tylko się uśmiechnęła w duchu.
Jaki Blaise potrafił być czasem romantyczny. Ale tylko przy większych okazjach.
- Mmmm – mruknęła. – Coś się stało? – Zapytała uwodzicielsko zniżając głos do szeptu.
- Nic. – Chłopak odwrócił ją do siebie i nadal stojąc przy oknie w sowiarni wręczył jej bukiet krwiście czerwonych róż.
- Och! Jakie piękne! – Ginny wzięła kwiaty i powąchała. – I jak ładnie pachnął. Dziękuję skarbie. – Pocałowała go w usta.
Blaise przez chwilę tylko się jej przyglądał, aż w końcu po kilku minutach odważył się zapytać ją o bal.
- Gin, kochanie…– zaczął ostrożnie. Wszak ich związek nadal jej utajniony. I nie wiadomo, czy zechce go ujawnić na tak dużej i ważnej imprezie jak bal bożonarodzeniowy. – Bo jest taka sprawa…
- Tak? – Dziewczyna specjalnie się z nim tak droczyła.
- Bo słyszałaś, co mówiła McGonagall, prawda? – Spróbował z innej strony.
- Słyszałam. – Nadal nie zwracała większej uwagi na niego, tylko uważnie wpatrywała się w kwiaty.
- Wiesz…, bo tak pomyślałem sobie, że … - przerwał na chwilę. – Bo zastanawiałem się, czy…
- Blaise, jeśli chcesz mnie zaprosić na bal to po prostu to powiedz. – Nie wytrzymała tego jak on biedny się męczył usiłując zadać to pytanie.
- Och – wyrwało mu się.
Spojrzał na nią i w końcu otwarcie zapytał:
- Ginny czy uczyniłabyś mi ten zaszczyt i poszła ze mną na tegoroczny Bal Bożonarodzeniowy?
- Z największą przyjemnością. – Uśmiechała się do niego.

*


Pokój Wspólny Gryfonów.
Około godzina po wyjściu Hermiony.

- Zaprosiłeś?
Do towarzystwa wrócił nieco zielony na twarzy Ron.
- Stało się coś? – Harry spojrzał na przyjaciela, który wyglądał jakby właśnie dostał kosza od dziewczyny.
- Zaprosiłem. – Popatrzył po obecnych tu znajomych. – I co ja mam teraz zrobić?
- Ale że: z czym?
Nikt nie wiedział, o co Rudemu chodzi.
- Jaki masz problem? Nie zgodziła się?
- Zgodziła, zgodziła.
- No to już kompletnie cię nie rozumiem. – Harry opadł na oparcie fotela.
- A ja tak. – Victoria popatrzyła na obecnych tu chłopaków i z niedowierzaniem pokręciła głową. – Oj chłopaki, jak wy nic nie rozumiecie!
Jenny zerknęła na nią jakby obawiając się o jej zdrowie psychiczne.
- Jestem dziewczyną, a też nie rozumiem.
Tory spojrzała na swoją bratnią duszę.
- Chodzi o to, że Ron nie wie, w co się ubrać, aby pasował do Luny. No, i musi pamiętać o dodatku do sukienki. Hmmm… jakiś bukiecik na przykład. O! Albo łańcuszek jakiś, kolczyki. Coś takiego, błyszczącego.
- Masakra – mruknął Ron i schował twarz w dłoniach opartych na kolanach.
- Pomożemy ci – zapewniły go gorliwie wszystkie dziewczyny.
I każda zaczęła zastanawiać się, jaką nałoży sukienkę. Jaki krój, fason, materiał…
A dodatki? Buty, biżuteria, torebka…
Makijaż! A upięcie?
Fryzjer! Koniecznie i kosmetyczka!
Stylista?
Wszak to tylko bal…
Ale bal, na którym każda dziewczyna chciałaby wyglądać jak najlepiej, jak najładniej.
Idealnie!
I oczywiście pasując do swojego towarzysza.


*


Kiedy oczy dziewczyny przyzwyczaiły się do nikłej ilości światła wyraźnie dostrzegła refleksy ze świec igrające w blond włosach chłopaka.
- Malfoy? – Ledwo szepnęła, bo nie była do końca pewna czy to jego poznała. Jednak, kto inny w tej szkole miał tak idealnie jasne włosy, że niemal białe? Tylko Malfoy! – Co ty tu robisz?
- Jak widać to samo, co ty. Muszę pomyśleć – i odwrócił wzrok patrząc z powrotem za okno.
- Mam nadzieje, że nie będzie ci przeszkadzała moja obecność? – Zapytała nadal stojąc przy drzwiach.
On nie odpowiedział tylko wzruszył ramionami.
Odczytała to, jako zgodę.
Przeszła przez pokój i usiadła na drugim parapecie.
Zerknęła przelotnie na pokój. W słabym świetle kilku świec dostrzegła mały salonik w neutralnych barwach, fioletu i błękitu.
Oparła się wygodnie o kilka poduszek leżących na parapecie i zamknęła oczy.
Jej myśli zaczęły wolno krążyć, bez konkretnego celu czy tematu.
Westchnęła i oparła głowę o ścianę.
Natomiast Draco, zwrócił swe spojrzenie ku niej.
Miała taki spokojny wyraz twarzy. Wręcz niewinny.
Jej klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała, jak podczas snu. W rękach trzymała małą poduszkę koloru wiśniowego.
Chłopak zerknął na salonik.
Dziwne, że akurat tak jego podświadomość wyobrażała sobie miejsce do myślenia…
Znów zerknął na dziewczynę. Wyglądała jak Śpiąca Królewna…
Cholera! – Zaklął w myślach. – Znów porównuję ją do księżniczki. Zaraz mi to wejdzie w nawyk.
Jednak wcale nie uważał tego za coś złego. Przeciwnie. Robiło mu się cieplej za każdym razem, gdy ją widział, gdy o niej myślał i marzył…
Wtem jego oczy zabłysły niebezpiecznym blaskiem. Wpadł, bowiem na iście szatański pomysł.
Tak! – Wszystko w nim krzyczało. – To jest to! Plan nie do obalenia! Musi wypalić, nie ma innej możliwości.
Tak pochłonięty opracowywaniem swojego doskonałego planu, nie zauważył jak list, który niedawno otrzymał wypadł z jego kieszeni i leży u stup okna niezauważony dla kogoś na jego miejscu.
Wstał z zamiarem opuszczenia tego pokoju.
Hermiona zaniepokojona nagłym ruchem w tej błogiej ciszy otworzyła oczy w ostatnim momencie by zauważyć jak skraj szaty Malfoya znika za drzwiami.
Nawet nie powiedział „cześć” – przemknęło jej przez myśl. – Arystokratyczny dupek.
- A czego się spodziewałaś po kimś takim jak on? – Odezwał się GŁOS. – Myślałaś, że rzuci ci się w ramiona wyznając miłość? Na Duszę Diabła, dziecko! To Malfoy! On nawet nie wie, kim TY jesteś!
- I dobrze – mruknęła do siebie i jednocześnie do tego natrętnego GŁOSU i rozprostowała nogi. – I dobrze. Wcale go nie potrzebuje.
Nawet nie zdawała sobie spawy jak bardzo daleko jest od stwierdzenia, że go wcale nie potrzebuje… Jak bardzo.