sobota, 25 kwietnia 2015

Pojedynek Serc: Rozdział pięćdziesiąty pierwszy



Rozdział pięćdziesiąty pierwszy: A tu nagle szok, zdziwienie!


Dla:
Poem Impromptu- cieszę się, że już jesteś siostrzyczko, bo okropnie tęskniłam;*
Alicee- żebyś nie narzekała na długość rozdziału ;p.
Amiss- za to, że już wróciłaś;).
Gemmie- Twój komentarz mnie rozbawił;*
Debby & Niecała- wracaj łobuzie z tych gór! Czekam! xD
Syrkonii- mobilizacja kochanie mobilizacja, bo ja czekam;)
xXx, – dzięki, że Hermiona nie ma już tego okropnego naszyjnika.
;*


W tym momencie otworzyły się drzwi gabinetu i do pomieszczenia wszedł Max. Hermiona jeszcze szerzej otworzyła oczy – o ile to w ogóle możliwe – i spojrzała na „Maxa”, który okazał się być dziewczyną!
Niebyt ładną i raczej niemiłą z wyglądu, ale zawsze dziewczyną!
Mniej więcej wzrostu Hermiony i jej postury, z ciemnymi włosami ściętymi na długość kilku cali i niezwykle roztrzepanymi. Coś jak u Pottera, tyle, że u niej taki efekt spowodował żel do włosów bądź lakier. Miała na sobie ubranie kształtem przypominające mundurek. Czarna spódniczka przed kolano i szara bluzeczka z białym kołnierzykiem, a na to wszystko narzucona szkolna szata, również czarna. Blada cera z widocznym makijażem.  Duże oczy dodatkowo podkreślone czarną kredką patrzyły na gościa z grobową miną. Wąskie usta, pomalowane czerwoną szminką dziewczyna miała mocno zaciśnięte, jakby fakt, że tutaj przyszła był dla niej karą.
- Panno Granger, przedstawiam pani pannę Maximone Karakow.
„Córka?”
-W skrócie Max. – Dziewczyna wyciągnęła rękę do Hermiony nadal nie uśmiechając się.
-Hermiona. – Gryfonka odwzajemniła uścisk.
-Zaprowadź ją do sypialni. – Dyrektor zwrócił się do córki. – Po drodze pokaż, co ważniejsze.
-Dobrze.
-Panno Granger – zatrzymał dziewczynę w drzwiach. – Do zobaczenia w poniedziałek.

*

Drzwi gabinetu powoli się otworzyły i do środka weszła ładna blondynka.
Draco spojrzał na dziewczynę w drzwiach i mało by nie upadł, gdy zobaczył, że Anders jest chłopakiem!
„O cholera!”
Zapewne zmyliły go włosy, które Andres miał dość długie i puszczone na ramiona. Asymetryczna grzywka zawadiacko opadała mu na czoło, zasłaniając kawałek oka i jednocześnie uniemożliwiając dokładną ocenę jego twarzy.
Chłopak był drobny i niższy od Dracona, choć niewiele. Opalona skóra kontrastowała z jasnymi włosami, które Draconowi wydawały się farbowane. W dodatku chłopak miał na sobie jasne dopasowane dżinsy i białą, rozpiętą u szyi, koszulę. Na ramionach niedbale zarzucona była szkolna szata w błękitnej barwie.
„Laluś.”
- Panie Malfoy, to ‘est Andres Firefox. Panie Firefox przedstawiam panu pana Malfoya. Maci niedaleko sypialni. Andres – dyrektorka zwróciła się do swojego ucznia. – Pokaże panu Malfoy naszy zamek, droga, a na koniec jego chambre.
-Bien. – Andres schylił głowę, przytakując.
Obaj chłopcy wyszli zamykając za sobą drzwi.
-Ja… - Zaczął Draco.
-Mniejsza o to. – Chłopak wyciągnął ku niemu dłoń. –Mów mi Andy. Tak będzie prościej.
-Draco. – Uścisnęli sobie dłonie, a blondyn mimo początkowej niechęci, czy wręcz odrazy zaczął inaczej patrzeć na chłopaka idącego kilka kroków przed nim.
Wydawał się jakiś dziwny.
-Twój angielski…
-Coś nie tak? – Andy zatrzymał się przed podwójnymi wrotami. – Za tymi drzwiami mieści się jadalnia. Posiłki jadamy w wyznaczonych porach. Masz je wszystkie wypisane na odwrocie planu zajęć. W pozostałych …
-Nie. Właśnie jest doskonały.
-A tak. – Chłopak nie wiedzieć, czemu się zarumienił. – Mam krewnych w Anglii i często ich odwiedzam. Jak mówiłem – kontynuował – w pozostałych porach Jadalnia jest zamknięta. Czas między lekcjami spędzamy tutaj. – Wskazał na kolejne wrota, kilkanaście stóp dalej. Nacisnął klamkę i otworzył je na oścież. – W weekend nikogo tu nie spotkasz. Większość uczniów jeszcze śpi, kilkoro jest w domach, w mieście lub po prostu korzystają z pięknej pogody.
„Pięknie!”
-Biblioteka. – Z dumą mówił Andy. – Najważniejsze miejsce w zamku.
„Taa może i najważniejsze, ale dla Granger, a nie dla mnie!”
Weszli do środka. Andy rozglądając się z czułością po wnętrzu, Draco natomiast bardziej z pogardą zaprawioną ironią.
„Phi!”
Wysokie ściany od podłogi, aż do sufitu pokryte były drewnianymi półkami z książkami.
Na środku pomieszczenia ustawione były dwa długie stoły, a dookoła nich rzędem stały kolorowe pufki. Na stołach jak i pod nimi pełno było książek. Każdą wolną przestrzeń zajmowały książki!
Małe - mieszczące się w dłoni oraz ogromne- oprawione w smoczą skórę, ręcznie pisane, po łacinie, w grece i nie tylko. Księgi o pradawnych czarach, jak i te z baśniami. Podręczniki szkolne i lektura uzupełniająca. Słowniki, encyklopedie, atlasy.
Raj dla mola książkowego.
Z tym, że o Draconie Malfoy ’u można było powiedzieć prawie wszystko, ale nie to, że jest molem książkowy i lubi czytać.
Co innego …
„Granger. Ona by tu pasowała. Nie ja. Ona uwielbia się uczyć. Ciągle przesiaduje w bibliotece. Pochłania tony książek. To głównie dla niej McGonagall zakupuje nowe dzieła. Phi! Jakby tej kasy nie mogła spożytkować bardziej rozsądniej.”
-Idziemy? – Z zamyślenia wyrwał go głos przewodnika.
-Tak, idziemy.
Opuścili bibliotekę i kierowali się schodami na górne piętra.
Co jakiś czas Andy wskazywał na poszczególne drzwi i mówił, jakie sale się za nimi znajdują. Za każdym razem wtrącał też:
-Nie martw się, wszystko masz rozpisane z tyłu planu zajęć.
Albo:
-Mam sypialnie obok twojej, zawsze możesz zwrócić się do mnie o pomoc. – Przy czym uśmiechał się aż ZA milo.
Szczęściem Draco Malfoy należał do osób, które nie proszą o pomoc nigdy. Mogą jej udzielić, ale nie prosić o nią.
Dochodziła godzina czternasta – pora obiadu.
Na zwiedzaniu zamku minęło im kilka godzin i kiedy w końcu Draco dotarł do swojej sypialni był nieźle zmęczony i głodny. Postanowił jednak, że nie uda się na posiłek od razu, bo może napotkać lalusia, a wystarczająco się namęczył w jego towarzystwie.
-Zaczekam tu trochę i pójdę jak obiad będzie się kończył. – Przy czym opadł na łóżko przykryte błękitną jedwabną narzutą i zasnął.

*

Obie dziewczyny wyszły na ponury korytarz i skierowały się na parter. Max prowadziła, a Hermiona szła za nią z nietęgą miną.
Kiedy dotarły na parter i stanęły przed dużymi drzwiami, jak się potem okazało – do jadalni, Max odwróciła się przodem do Hermiony i zmierzyła ją wzrokiem.
-Słuchaj. – Zwróciła się do niej chłodno. – Nie to, że ciebie nie lubię, czy coś, ale ja po prostu nie lubię nikogo. Ojciec uważa, że ty, jako ta „dobra” zdołasz wyprowadzić mnie na dobrą drogę. To błąd. Ja nie zamierzam się zmieniać pod niczyim wpływem, jasne? Więc nie próbuj na mnie tych swoich sztuczek, bo to nie za działa.
-Ja… - Hermiona próbowała coś wtrącić, ale Max skutecznie jej to uniemożliwiała.
- A po za tym to nie wiem jak długo tu będziesz, więc nie musimy się zaprzyjaźniać i nic w tym stylu. Nie wiem, za jakie grzechy, ale dzielisz ze mną sypialnie. Dodatkowo jesteśmy na tym samym roku, więc będziemy się często widywać, można by rzec, że za często. Nie wchodź mi w drogę, a ja nie będę musiała Hmmm uprzykrzać ci życia, zrozumiałaś?
Hermiona pokiwała głową w lekkim szoku.
„No ta panna to na pewno mnie nie lubi!”
-Zatem idziemy dalej. – Były już na piętrze. – Tutaj – wskazała na dębowe drzwi – udzielane są korki dla najmłodszych. Wiem od ojca, że jesteś mądra i będziesz pomagać dzieciakom, to dobrze. Mają zapał i chęci do nauki, ale ciężko do nich dotrzeć. Może ty sobie porodzisz. W soboty zorganizowana grupa spotyka się tu – wskazała jej kolejne drzwi. Z tym, że na nich była tabliczka „Schronisko”. – Z tego miejsca wyruszamy, najczęściej w dwóch, trzech grupach do miasteczka. W Burnboge* mamy trzy Schroniska. Dwa z nich opiekują się magicznymi zwierzętami, „Pegaz” oraz „Gryf”, natomiast „Oaza” bierze pod swoje skrzydła pozostałe zwierzęta, wiesz, jak nie magiczne koty, psy i tym podobne. Coś jeszcze? A tak. Szczegóły wypraw poznasz na pierwszym zebraniu. Omówimy wszystko, bo to będzie pierwsze zebranie w tym roku. O tutaj. – Max zatrzymała się na wąskim korytarzu, wyjątkowo zaniedbanym i opuszczonym. Zaległy kurz na podłodze i lampach uświadomił gryfonce, że to miejsce nie jest tłumnie oblegane przez uczniów. – Biblioteka. Nikt z niej nie korzysta, no, ale może ci się spodoba. – Nie weszły jednak do środka, tylko ruszyły dalej. Hermiona odnotowała w pamięci, że koniecznie musi zbadać tą bibliotekę. A może znajdzie jakąś książkę, której nie czytała?
Z zadowoleniem stwierdziła też, że za zakrętem były schody, a na górze mieściła się ich sypialnia.
-Na górę prowadzą dwa wejścia. To koło biblioteki, oraz tamto – ręką wskazała na jasno oświetlony korytarz naprzeciwko. – Ja zazwyczaj omijam bibliotekę. Chyba zresztą wszyscy omijają. – Zaśmiała się paskudnie.
Dziewczyny dotarły w końcu na górę.
Zachodnia wieża była kolistym pomieszczeniem z dwoma drzwiami.
-To łazienka. – Max wskazała na drzwi po prawej. – A to sypialnia. – Po czym weszła do środka.
Hermiona podeszła do jednego z dwóch okien znajdujących się na górze. Niezbyt szczelne szyby przepuszczały chłodne powietrze. Dziewczyna objęła się ramionami i wyjrzała na zewnątrz.
W oddali widać było las. Jednak z tej odległości nie wydawał się już taki ponury jak na początku. Przeciwnie, wyglądał nawet kusząco. Tak jakby wabił ją do siebie, zapraszał.
-Hermiona? – Zaniepokojona Max wyjrzała z pokoju. – Co ty … - Urwała, gdy zobaczyła, na czemu przygląda się dziewczyna. – Unikaj tego lasu. Nie można tam wchodzić. – Pociągnęła ją za rękaw.
-Ale …?
-To Zwodniczy Las. Raz wejdziesz, a już nie wyjdziesz. Nigdy.
Przekroczywszy próg znalazły się w małym okrągłym pomieszczeniu – salonie. Niezwykle jasnym jak na tak ponure miejsce – kremowym.  Na środku stał kominek, a dookoła niego pufki. Pod oknem stało długie, półokrągłe dębowe biurko i dwa takie same krzesła. Nieco z boku znajdowały się kolejne drzwi, tym razem do sypialni. Minąwszy je Hermiona ujrzała dwa łóżka i kufry stojące przy nich. Żadnego zbędnego sprzętu jak choćby szafka nocna. Nic. Zaledwie kilka ponurych obrazów. Co dziwniejsze były to mugolskie obrazy – nie ruszały się.
Przedstawiały Śmierć w różnych sytuacjach. Nad jednym łóżkiem wisiała „Róża Śmierci”, nad drugim „Galopujące przeznaczenie”**. Był to piękny obraz, który między nawiasami mówiąc wisiał w salonie u panny Granger. Przedstawiał Białą Śmierć siedzącą na czarnym rumaku i pędzącą w sobie tylko znanym kierunku. Jedna Jej ręka trzymała wodze konia, natomiast druga była uniesiona w górę i zaciśnięta w pięść. Biała szata powiewała za Nią niczym sztandar na wietrze. Tło stanowiły szare, kłębiące się złowrogo chmury zwiastujące rychłą burze.
Max z westchnieniem położyła się na swoim łóżku, więc Hermiona uczyniła to samo. Z tym, że panna Granger wzięła do ręki swój plan i zaczęła go dokładnie czytać.
-Za pół godziny idziemy na obiad. Obudź mnie jak zasnę. – I przekręciła się na drugi bok.

*

-Tak! – Victoria jak zwykle tryskała energia, nawet po tak wyczerpującym treningu. – Zamawiam łazienkę!
Uczepiony jej szyi Kurt tylko się na to zaśmiał.
- Dziewczyny!
Ron zarzucił rękę na szyje siostry, na co ona zareagowała głośnym sprzeciwem:
-Spadaj grubasie! – I zrzuciła jego rękę. – Idę do biblioteki. – Udała obrażoną.
-Ej Gin! Nie bądź taka! – Krzyknął za nią brat. – Ej!
-Wiesz Ron – Jess poklepała go po plecach. – Nie umiesz rozmawiać z dziewczynami. – Westchnęła.
-No wiesz. – Po odpowiedzi rudzielca przyjaciele zanieśli się głośnym śmiechem.
-Ech! Ale jestem, zmęczony!
-Nie przesadzaj Ron. – Harry pierwszy przeszedł przez wrota i od razu skierował całe towarzystwo do Wielkiej Sali. – Nie było tak ciężko. Zresztą, musisz pamiętać, że niedługo zaczyna się sezon.
-Tak, tak.
Wspólnie usiedli przy stole Gryfonów. Luna zajęła miejsce nieobecnej Ginny.
Jedli obiad prowadząc wesołą konwersacje. Następnie udali się do swoich pokoi, aby odpocząć.

*

Równe pół godziny później Hermiona obudziła współlokatorkę i razem poszły na obiad. Wielka Sala w Drumstrangu miała dwa długie stoły przeznaczone dla uczniów, oraz pojedynczy dla nauczycieli, który był ustawiony prostopadle do pozostałych. Wielkością jadalnia dorównywała tej w Hogwarcie, jednak nie była tak przyjemna. Po pospiesznie zjedzonym posiłku Max zniknęła, mówiąc Hermionie, że się umówiła i będzie później. Natomiast panna Granger udała się do miejsca, które postanowiła zwiedzić już na początku, mianowicie do biblioteki.

*

Dracona obudziło głośne burczenie w brzuchu.
Chłopak przekręcił się na plecy i powoli usiadł. Za zamkniętymi oczami próbował zatrzymać swój sen. Widział jakieś twarze, jednak nie był pewny czy je zna, czy nie. Znowu rozległo się burczenie.
-Już. Już. – Mruknął do swojego brzucha, który dopominał się jakiegokolwiek posiłku. – Wstaje. – Otworzył oczy i całkowicie pozbył się wizerunku tych ludzi.
Usiadł na skraju łóżka i przejechał dłonią po włosach.
-Rany. Ale jestem zmę-ęęę-ęczony.- Ziewnął głośno.
Przetarł oczy i rozejrzał się po swojej tymczasowej sypialni.
Nieduże pomieszczenie w seledynowej barwie. Jasny perski dywan na drewnianej podłodze. Łóżko stojące pod oknem, a obok nieduże biurko z krzesłem. Naprzeciwko kolejne drzwi. Jak się okazało do łazienki. Była tam też nie duża wnęka, służąca za garderobę i w niej stał już kufer chłopaka.
-Całkiem miło i przyjemnie. – Draco skończył zwiedzać swój mały domek i wychodząc z łazienki zerknął na zegarek na ręce.
-O cholera! – Zaklął. – Zaraz przegapię kolację!
Była, bowiem godzina dziewiętnasta dwadzieścia, a kolacja trwała do dwudziestej.
Chłopak zniknął w łazience i po chwili wyszedł z niej już odświeżony. Zerknął na plan i ruszył na swój pierwszy posiłek. 

*

Weekend powoli dobiegał końca.
Odczuli to zarówno uczniowie Hogwartu jak i ci będący na „wymianie”.
Niedziela u wszystkich minęła zadziwiająco szybko. Nawet nie spostrzegli się, kiedy po kolacji kładli się spać, zastanawiając się, co przyniesie poniedziałkowy ranek.
Każdy z nich, na swój własny sposób zastanawiał się, co będzie jutro.
Jednak zarówno Draco jak i Hermiona nie byli niczego pewni.
Pozostawieni na obcej ziemi i bez przyjaciół i jakiegokolwiek wsparcia, byli skazani na własną siłę i umysł.
Czy poradzą sobie?
Czy przetrwają tą dziwną karę?
Jakie wnioski z niej wyciągną?
Jakie światło ujrzą na końcu tunelu, w którym się znajdują?
Co będzie jak wrócą?
I najważniejsze, kiedy wrócą?







                     Burnboge – miasteczko mieszczące się w Bułgarii i leżące w okolicy Instytutu Drumstrang. Nie istnieje xD
** Obrazy Francisa De LaVegi, malarza XIX wieku. „Wystąpiły w „Dwudziestym rozdziale: A oni stoją w miejscu.”



***

Ha! Jeden z dłuższych rozdziałów( prawie 2200 samych wyrazów), ale to, dlatego, że nie mogę doczekać się poniedziałkowego Proroka Codziennego! To dopiero będą rewelacje!
Co prawda wiem , co w nim będzie, ale mimo to czekam z niecierpliwością xD
Końcówka, to retorycznie rzucane pytania – do niczego się nie odnoszą, a już na pewno bohaterowie nie są w żadnym tunelu xD

.
;*
Buziaki i do usłyszenia!

Pojedynek Serc: Rozdział pięćdziesiąty



Rozdział pięćdziesiąty: Nie sugeruj się nazwą.



Dla Debby
Za to cudowne opowiadanie, które dobiegło końca.
I za kolejne, które zaczynasz.
Dziękuję;*







.
Sobota rano.
Pokój gryfonów.
-Myślisz, że gdzie ich wysłali? – Ginny przeciągnęła się w fotelu.
-Nadal uważasz, że pojechali razem? – Harry przyjrzał się młodszej siostrze swojego najlepszego przyjaciela.
-Och, przecież to oczywiste.
-Wiesz… - Potter podrapał się po głowie, powodując powstanie jeszcze większego bałaganu na swoich włosach. – Ja nie byłbym tego taki pewien…
-Dlaczego?
-Czego nie jesteś pewien?  - Właśnie ze schodów zeszła Victoria w towarzystwie Jenny. Nie minęła kolejna minuta, a do towarzystwa dołączył też Ron. Chwile po nim zjawiła się Jess.
-To, co, idziemy na śniadanie? – Zapytała ta ostatnia wodząc wzrokiem po zaspanych twarzach przyjaciół.
-Taa, idziemy. – Gin powoli podniosła się z fotela. – Ale nadal nie wiem, dlaczego uważasz to za zły pomysł? – Zwróciła się do Harry’ego.
Ron spojrzał podejrzanie na przyjaciela. 
-O czymś nie wiemy? – Zapytał.
-Och, chodzi o to, że Gin uważa, że Miona i Fretka pojechali razem.
-Hmmm. – Tory podrapała się po głowie. – W sumie to nie taki zły pomysł.
-Oj przestań! Na pewno nie pojechali razem. Pozabijaliby się.
-Tak myślisz?
-Tak!
-Przestańcie! – Jen pociągnęła za rękaw bluzy zarówno chłopaka jak i dziewczyny. - Ludzie dziwnie na nas patrzą. A po za tym. Hermiona na pewno nam napisze gdzie jest, z kim i kiedy wraca. A teraz bądźcie grzecznymi dziećmi i do stołu! – Uśmiechnęła się nad wyraz złośliwie.
-Jen! Nie poznaje cię! – Tory spojrzała na przyjaciółkę.
-Jeśli wejdziesz miedzy wrony, musisz krakać jak i one. – Zanuciła siadając przy stole i przysuwając sobie talerz.
Jako, że była sobota śniadanie wydawano do godziny dziesiątej, dlatego na Wielkiej Sali było niewielu uczniów.  Najwięcej było gryfonów. Kilkoro krukonów, nikogo z puchonów i aż dziw, że było kilka osób ze Slytherinu. 
Gryfoni pogrążyli się w milczeniu, powoli konsumując pierwszy posiłek.
Natomiast przy przeciwnym stole trwała zażarta dyskusja.
-A, jeśli to prawda? – Zapłakana Pancy żaliła się swojej najlepszej przyjaciółce, Astorii.
-Nie myśl tak o tym. – Blondynka poklepała ją po plecach. – Zobaczysz, wróci i wszystko będzie porządku.
-A, jeśli…?
-Nie! Pan*! Opanuj się! Łzy na nic ci się teraz zdadzą, wierz mi. Draco wróci szybciej niż myślisz i na pewno będzie stęskniony. A wtedy… - Uśmiechnęła się.
Pancy spojrzała na nią przez łzy i także się uśmiechnęła.
-A teraz proszę mi tu ładnie zjeść śniadanie, żebyś miała dużo siły.
Wzięła do ręki koszyk z bułeczkami i podsunęła go jej pod nos. Tak samo zrobiła z wędliną i serem.
-Smacznego.
Nieliczna młodzież spożywająca śniadanie w spokoju i ciszy Wielkiej Sali nie wiedziała, że w ciągu kilkunastu najbliższych godzin życie wielu z nich wywróci się do góry nogami.
Bo przecież nikt nie mógł przewidzieć tego, co ukaże się w poniedziałkowym Proroku Codziennym.
Nikt nie wiedział, co na ten dzień przyszykuje dyrektorka.
Nikt nie podejrzewał nawet, jakie to pociągnie za sobą konsekwencje.
Czego owi młodzi czarodzieje i czarownice mogli się spodziewać?
Nie tego. Na pewno nie tego.
Każde z nich, mino, iż takie młode, ma za sobą ciężkie chwile. Coś, co przeżyli, o czym powinni zapomnieć, a co nadal siedzi głęboko w ich podświadomości.
Teraz, za sprawą pewnych wydarzeń te wspomnienia wrócą. Pootwierają na nowo ledwo zabliźnione rany. Przypomną o tych, którzy polegli i o tych, przez których to się stało…
Wspomnienia…
Coś, co pochowali dawno temu. Co umarło. Jakaś cząstka każdego człowieka. Nieważne czy było to dziecko, czy osoba dorosła. Każdy z nich coś stracił. Każdy coś poświęcił. Bez wyjątku.
Dobry czy zły.
Obie strony straciły tyle samo, tylko każda w innym stopniu.
Bo jak można porównać śmierć dziecka z ręki innego rodzica?
Śmierć rodzica z ręki dziecka?
Nie można.
Nie tam.
Nie teraz i nie nigdy!
Ale każdy za swoje grzechy w końcu zapłaci…
Dziś, jutro albo za tydzień.
Każdego czeka kara za grzechy!
Za swoje zbrodnie. Za te przeciwko innym ludziom, jak i te przeciwko samemu sobie.
Nikt nie uniknie kary. Nikt się przed nią nie uchroni. Nikt nie ucieknie!
Nikt…

*
Młoda Gryfonka na nieznanej ziemi, spoglądająca w oczy byłemu śmierciożercy.
-Zapraszam do mojego gabinetu panno Granger. – Po czym mężczyzna odwrócił się na pięcie i zniknął w zamku.
A ona podążyła za nim niepewna swojego losu.
Idąc ciemnymi i ponurymi korytarzami dziewczyna miała wrażenie, że wędruje podziemnymi lochami. Mimo iż tak naprawdę powoli wchodzili coraz wyżej.
Z tego na ile się ona orientowała byli na drugim piętrze.
Podłogi były tak jak na dziedzińcu – kamienne. Nie było żadnych dywanów, ani zasłon.
Gołe ściany, na których wisiały portrety.  Ponure wizerunki strasznych czarodziei. Osoby na nich pokazywały ją palcami i szeptały, kiedy je mijała. „Brr!”
W końcu, po długiej i mozolnej wędrówce dotarli do celu swej podróży.
-Zapraszam. – Karakow otworzył przed nią drzwi i gestem ręki, niczym prawdziwy gentelman zaprosił do środka, wpuszczając ją pierwszą.
Hermiona weszła do gabinetu dyrektora i zaniemówiła.
Pokój przypominał jej ten w Hogwarcie! Te same ściany, biurko, nawet obrazy były podobne. A co najdziwniejsze, naprzeciwko dyrektorskiego krzesła wisiał portret Dumbledore. „Niesamowite!”
Osoba na nim namalowana uśmiechnęła się życzliwie do dziewczyny. W tym samym czasie Karakow zajął miejsce za biurkiem, a Hermionie wskazał krzesło naprzeciwko. Usiadła.
-Cieszy mnie fakt, że to właśnie TY będziesz gościem w mojej szkole. Najlepsza uczennica Hogwartu. Znakomicie. – Uśmiechnął się prawie miło do niej. – Niemniej jednak to nie będą wakacje. Jesteś Prefektem Naczelnym tam, a teraz także tutaj. Masz takie same prawa i obowiązki, co tam. Z tym, że tutaj oprócz normalnych obowiązków Prefekta, będziesz także uczęszczała w zajęciach dla najmłodszych. A dokładniej mówiąc będziesz pomagała im w lekcjach. Będziesz uczęszczała na zajęcia z siódmą klasą. W soboty będziesz pomagała w Schronisku, niedziele masz dla siebie. Zaczniemy od poniedziałku. – Zrobił krótką przerwę, pozwalając jej przyswoić się z nową sytuacją. – Twoja sypialnia – zaczął po chwili – mieści się w zachodniej wieży. Twoje rzeczy już tam są. Coś jeszcze? A tak. Posiłki jemy na parterze. Sale lekcyjne masz rozpisane na tym planie. – Podał jej owy plan. – Wszystkie niezbędne informacje masz wypisane na odwrocie. Jestem pewny, że wszystko szybko poznasz i zapamiętasz. 
Hermiona patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Jeszcze chwila, a zemdlała by z nadmiaru takich informacji!
Dyrektor wstał, czym dał jej do zrozumienia, że to koniec spotkania.
- I jeszcze jedno. – Zwrócił się do niej. – Łamanie przepisów karzemy tutaj surowiej niż w Hogwarcie. Miej to na uwadze.  I jeszcze. Nikt nie może wiedzieć, gdzie dokładnie jesteś. Żadnych szczegółów, jasne? – Uśmiechnął się. – Max zaprowadzi cię do wieży.
W tym momencie otworzyły się drzwi gabinetu i do pomieszczenia wszedł Max. Hermiona jeszcze szerzej otworzyła oczy – o ile to w ogóle możliwe – i spojrzała na „Maxa”, który okazał się być…

*

Przystojny blondyn spoglądał ze strachem na olbrzymią kobietę.
-Za mną panie Malfoy. – Rzuciła ta ledwo zaszczycając go spojrzeniem.
Weszli do środka tego bajkowego zamku i skierowali się na wyższe piętra.
Draco wodził wzrokiem od jednej ściany, do drugiej. Do połowy wysokości biegła blado różowa wstążka. Na niej, co kilka stóp wisiał portret. A jeden był gorszy od drugiego! Na każdym była namalowana postawna czarownica, lub dostojny czarodziej. Wszędzie królowała biel, czerwień, błękit i róż. Każda kobieta miała na twarzy barwny makijaż, a mężczyzna ogromny kapelusz lub fikuśne pióro. Na dodatek, wszystkie te osoby wytykały chłopaka palcami i szeptały miedzy sobą.
„Bezczelne!”
Tak zagapił się na te portrety, że nie zwrócił uwagi na perskie, barwne dywany, które leżały na korytarzu. Nie zwrócił uwagi także na zabytkowe i ozdobne lampy wiszące u sklepienia sufitu. Pominął też fakt, że dookoła rozlegała się przyjemna i miła dla ucha muzyka. Płynęła gdzieś z głębi ścian, sufitu, zewsząd. Sprawiała, że człowiek się rozluźniał, relaksował.
Dryfował na pograniczu błogiego lenistwa…
-Zapraszam. – Mimo tego, że nie zwrócił uwagi na tą muzykę, ona zwróciła uwagę na niego. Omotała go niczym syrena żeglarza na morzu. Zawładnęła jego duszą i umysłem. Jednak w chwili, gdy usłyszał głos kobiety otrząsnął się z delikatnego szoku i spojrzał na nią nieco nie przytomnie.
-Tak? – Mruknął.
-Zapraszam do gabinetu. –Wskazała mu otwarte drzwi, wielkie niczym wota, mogące pomieścić smoka.
Wszedł do środka. A tam wszędzie na ścianach królował blady róż. „Co ta kobieta ma jakąś fobie, czy co?” – Przemknęło mu przez głowę.
-Mimo tego, iż zna ja twoja reputacja, cieszy się, że to TY u mnie będziesz, naturellement**. Twoi obowiązki są taki sami jak w O’gwart. Dodatek będzie stanowiła nauka mali dzieci oraz pomoc w jardin*** kwiatowy. To ma być nauki dla życia. Ty przejść tu dobra szkoła. Dimanche**** masz wolna, to jest niedziela, naturellement. W pozostałe dnie ty być w dyspozycja szkoły, rozumie? Ty ma pamiętać, by nikt nie miał pojęcie, gdzie ty jest, rozumie? – Spojrzała mu w oczy. – Twoi chambre***** mieści się na zachodnia tour, wieża.  Andres cię tam zaprowadzi i wszyskie wyjaśni. – Kobieta wstała, w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
-Entrez!****** - Krzyknęła.
Drzwi gabinetu powoli się otworzyły i do środka weszła ładna blondynka.
Draco spojrzał na dziewczynę w drzwiach i mało by nie upadł, gdy zobaczył, że Anders jest…

*

-Skończyliście jeść? – Zagadnęła ich Luna, która skorzystała z wolnego krzesła Hermiony i usiadła naprzeciwko Rona.
-Ogchm. – Mruknął ten.
-Prawie. – Uśmiechnął się Harry.
-Co dziś robicie?
-Trening. – Ron w końcu połknął to, co miał w buzi. – Chcesz przyjść popatrzeć?
-Jasne. – Blondynka obdarzyła go rozmarzonym uśmiechem.
-Bleee. – Victoria wystawiła język.





Pan*- zdrobnienie od Pancy.
Naturellement**- z francuskiego „Naturalnie”
Jardin *** - jw. ogród
Dimanche****- jw. Niedziela
Chambre *****- jw. Sypialnia
Entrez!******- Jw. Proszę wejść!

Pozdrawiam


**************************************

Pojedynek Serc: Rozdział czterdziesty dziewiąty


Rozdział czterdziesty dziewiąty: Gorzko – słodkie rozczarowanie.







dedykacje zostają, ta jak byly ;)) 

Dla Sekundy,ktor wtedy jechała na wycieczkę,




I dla Meg za te kocie oczy ;)










Retrospekcja. Piątek.


-Dumbledore! Jaka niespodzianka! – Krzyknęła zaskoczona kobieta.


- Madame Maxime – osoba w portrecie się ukłoniła. - Przepraszam, że bez zapowiedzi, ale czas mnie nagli.


- Och ni ma sprawi! - Francuska olbrzymka lekceważąco machnęła ręką wielkości pokrywki od pojemnika na śmieci. Dyrektorka ubrana była w atłasowy różowy kostium. Kolorem pasował on do bladoróżowych ścian w jej gabinecie. Na dębowym biurku wielkości samochodu osobowego leżały poukładane dokumenty i ramka ze zdjęciem gajowego Hogwartu. Przed biurkiem stało dębowe krzesło, także ogromne, jeśli patrząc na przeciętnego człowieka, jednak dla kobiety siedzącej naprzeciwko było w sam raz.


-Co cię do mni sprowadza, Damblidore? – Zapytała.


Mężczyzna oderwał wzrok od obrazu przedstawiającego piękne jezioro i mały domek nieopodal, dziwnie przypominające mu teren Hogwartu i spojrzał na kobietę.


-Jak pamiętasz - Zaczął wygodnie się rozsiadając w swoim fotelu. - Wspominałem ci o pewnym… uczniu sprawiającym hmm problemy.


Kobieta kiwnęła głową na znak, że pamięta.


-Ten uczeń powinien stawić się w twojej cudownej szkole już jutro.


-Jutro?


Staruszek kiwnął głową.


-Ale Damblidore! To jest za mali czasu!

-Droga Madame Maxime. Oboje wiemy, że dla takiej kobiety jak pani czas jest pojęciem względnym. Jest pani niezwykle mądrą i utalentowaną kobietą, która, jestem tego pewny, poradzi sobie z tym zadaniem jak mało, kto. - Powiedział, czym spowodował, że ona się zarumieniła.

-Och Damblidore! Gadasz gupstwo! - Widać jednak, że jej to pochlebiało i spowodowało niemałą przyjemność.





Znikając w jednym miejscu profesor pojawił się w innym…

-Witaj Karkarow.*


- Ach. Dumbledore. – Mężczyzna wstał z fotela i podszedł do obrazu. – To już? Tak szybko?


-Ciszę się, że rozumiesz.


Karkarow oparł się o biurko i złożył ręce na piersi.


- Doprawdy Dumbledore, sam nie wiem czy…


- Już się zgodziłeś Igorze. Nie zapominaj.

-Ja wcale nie…


-Och Igorze, oboje wiemy, że nie należysz do najodważniejszych ludzi na świecie niemniej jednak jestem ci wdzięczny za okazane poświęcenie.


-Dumbledore…- Chciał znowu coś wtrącić, ale i tym razem mu się to nie udało.


- I pamiętaj czyją wdzięczność zdobyłeś, a u kogo mógłbyś stracić, gdybyś mi odmówił. – Uśmiechnął się. - Ale wracając do tematu to twój gość przybędzie jutro. Żywię nadzieje, iż wszystko będzie gotowe.

-Ależ oczywiście.        




*


Sobota rano.


- Gotowi? - Rzuciła chłodno kobieta. Nastolatkowie spojrzeli po sobie, następnie oboje kiwnęli głowami. „Będzie jazda.” Pomyśleli w tym samym momencie, jednak w dwóch przeciwnych kontekstach. Malfoy, jako zabawy, Granger wręcz przeciwnie, jako coś, co może się dla niej skończyć nie wesoło. - Za mną.


Kobieta ruszyła do wyjścia, otworzyła wrota i cała trojka wyszła na schody skąpane w słabym porannym świetle. Dzień dopiero budził się do życia. Nad Zakazanym Lasem szybowały ptaki, a w jeziorze, pod delikatnie falującą wodą buszowała kałamarnica.


W oddali widać było dwie postacie zmierzające w ich kierunku. Z początku nie można było odgadnąć, co to za ludzie i czy w ogóle są ludźmi. Dokładną identyfikacje uniemożliwiało to, że obie postacie miały na sobie peleryny z naciągniętymi na głowy dużymi kapturami. Osoba z prawej strony była ubrana na biało, a druga na czarno. Wyglądały niemal identycznie.


Obie postacie w tym samym momencie na znak powitania kiwnęły głowami dyrektorce.  


Posłańcy.

Hermiona cofnęła się o krok do tyłu. Te osoby budziły w niej strach, jakieś przykre wspomnienia, czy nawet lęki. Może nawet nieuzasadnione, ale zawsze to lęki.


Zwłaszcza ta ciemna. Wyglądała jak śmierciożerca, albo dementor.


„O cholera. - Spanikowana dziewczyna rzuciła okiem najpierw na dyrektorkę, potem na Malfoya.- O cholera.”


Draco przyglądał się dziewczynie. Bała się. Panna Ja – Wiem – Wszystko - Najlepiej bała się! Orzechowe oczy rozszerzyły się i w jej spojrzenie wkradł się strach. Rozglądała się na boki, jakby szukając drogi ucieczki. Kąciki ust chłopaka mimowolnie uniosły się ku górze.


„Wspaniale.”


McGonagall odwróciła się tyłem do świeżo przybyłych gości i spojrzała na swoich podopiecznych.


Malfoy trzymał się zaskakująco dobrze, żeby nie powiedzieć, że wspaniale. Natomiast Hermiona wyglądała dużo gorzej. Zbladła i była wystraszona.


Kobietę naszły małe wątpliwości, czy aby na pewno słuszne postąpiła? Może razem z nim, była by bezpieczniejsza? Ale czy na pewno? W końcu są największymi wrogami. Gryfonka i ślizgon. Czy gdyby pojechali razem, mieliby większe szanse? Pomagaliby sobie? Wspierali?


„Nie.”


Zamyślona, nie zwracała uwagi na otoczenie i dopiero chrząknięcie jednego z posłańców, przywróciło ją do porządku.


- Och! Dobrze już dobrze. - Otrząsnęła się. - Panno Granger, panie Malfoy nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wam powodzenia. – Powiedziawszy to skinęła im głową i weszła do zamku. Po kilku sekundach usłyszeli trzask zamykanych drzwi.


Zostali sami.


-Ruszajcie się. – Z pod kaptura jednej z postaci wydobył się cichy głos.


Uczniowie chcąc nie chcąc chwycili za swoje bagaże i ruszyli za nieznajomymi w kierunku bramy, w kierunku nieznanego.


Będąc za nią, zatrzymali się. Obcy wyciągnęli różdżki i odesłali ich bagaże w miejsce ich przeznaczenia.

Następnie osoba w bieli podeszła do Malfoya, a ta w czerni do Granger. W tym samym czasie położyli im dłonie na ramionach i z cichym trzaskiem zniknęli.


Teleportowali się.




Hermiona.


Poczułam na ramieniu zimną i silną męską dłoń. Przez moje ciało przeszedł dreszcz i to bynajmniej nie z podniecenia. To był strach. Czysty strach.


Chwile później stałam już przed jakaś bramą. Była chyba z brązu, albo tak zardzewiała pod wpływem wielu lat jak też czynników klimatycznych. Mniejsza o to, dlaczego tak wyglądała, była straszna i ponura.


Czarna postać ruszyła do przodu, a ja za nią. Brama głośno skrzypiąc zatrzasnęła się za nami. Weszliśmy na coś w rodzaju błoni. Tyle, że nie było tu świeżo ściętej trawy, jak na przykład w Hogwarcie. Cały plac był wy-kamieniowany, gdzie nie gdzie tylko w miejscu gdzie powinny być trawniki rosły wysokie chwasty, pielęgnowane przez czas i pogodę. Kamienną ścieżką przechodziliśmy właśnie obok niedużego jeziorka. Może to przez pogodę – było pełno chmur i wiał zimny wiatr, – ale wydawało mi się, że to jezioro jest całe zamulone i brudne. Takie pierwsze skojarzenie. Aż ciarki chodzą po plecach. Brr!


Dalej za nim biegła ściana lasu. Patrząc po drzewach śmiało mogę stwierdzić, że był bardzo stary. Na pewno skrywał wiele tajemnic i zagadek. A także zwierząt, którym nie koniecznie chcę zostać przedstawiona.


Powoli zbliżaliśmy się do zamku. Mimowolnie zwolniłam widząc przed sobą budynek iście jak z horroru!


Na tle ciemnego nieba sterczały wysokie wieże. Wokoło nich, niczym rządne krwi nietoperze, latały jakieś ptaki.


Zamek wielkością przypominał Hogwart, tylko nieco mniejszy. Lecz nie było w nim ani grama ciepła i uroku. Był tylko strach, smutek, groza i coś, co kazało mi stamtąd jak najszybciej uciekać.


W końcu zatrzymaliśmy się przed wrotami. Weszliśmy na schody.


Masywne drzwi - także skrzypiąc - powoli się otworzyły. W przejściu stał sam…


- Witam w Instytucie Durmstrang, panno Granger.- Igor Karkarow uśmiechnął się do mnie, a mi zebrało się na wymioty.


Malfoy, gdzie jesteś? Przemknęło mi przez myśl. Potrzebuje pomocy. Za słaba jestem w te klocki!



*




Draco.


Poczułem na ramieniu ciepłą i delikatną kobiecą dłoń. W następnej sekundzie stałem przed złotą bramą, która powoli się otwierała. Kobieta w bieli śmiało ruszyła naprzód, a ja za nią rozglądając się na boki z ciekawością.


Szliśmy kamienną ścieżką między równo przystrzyżonymi trawnikami, na których rosła masa kolorowych i intensywnie pachnących kwiatów. Ich zapach drażnił mój nos i powodował to, że chciało mi się kichać.


Mijaliśmy właśnie duże jezioro, co prawda nie tak okazałe jak te w Hogwarcie, jednak równie urzekające swym pięknem i nieskazitelnie czystą taflą. W porannym słońcu lśniło delikatnie.


Dookoła poustawiane były ławeczki, a nawet po drugiej stronie był pomost, na którym jakiś mężczyzna łowił ryby. Ciekawe jak biorą? Musze to sprawdzić, postanowiłem.


Z każdym krokiem robiło mi się niedobrze. Za dużo tu kolorów, niedługo stracę wzrok.  Skrzywiłem się, węchu już nie mam.


W końcu moim oczom ukazał się sam zamek.


Był większy niż Hogwart, jakby musiał pomieścić nie tyle zwykłych czarodziei, ale też i cale ich dobytki. Uśmiechnąłem się do siebie.


Na tle błękitnego nieba połyskiwał jakby zrobiony był z kryształu. Niesamowity widok!

Weszliśmy na schody w momencie, kiedy wrota zaczęły się otwierać.


Otworzyłem szeroko oczy ujrzawszy…


- Witam w Akademii Beauxbatons, panie Malfoy. - Madame Maxime w całej swej okazałości. 

Granger, ratuj. Przemknęło mi przez myśl. Miałem nieodparte wrażenie, że kobieta stojąca przede mną mnie nie lubi.







 ***************************************************




*Igor Karkarow – żyje, ma się dobrze, jednak nadal obawia się powrotu Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, a właściwie Jego Potomka. Nadal jest dyrektorem Durmstrangu, Instytutu znajdującego się w Bułgarii.


Wygląd szkół wymyśliłam, bo nie pamiętam jak były one opisane w Czarze Ognia.

Zdania wypowiadane przez Madame Maxime są pisane z błędem, bo też ona nie mówi

Poprawnie.;p