niedziela, 15 lutego 2015

Pojedynek Serc: Rozdział czterdziesty ósmy


Rozdział czterdziesty ósmy: „Ta chwila, ten czas i ta decyzja.”


 *********************





-Za mną. - Rzucił nauczyciel i powiewając swoją czarną szatą zaczął schodzić schodami w dół.

Nastolatkowie wielce obrażeni ruszyli za nim. Po drodze rzucali sobie wściekłe spojrzenia.
-Wiecie - zaczął Snape nadal idąc przodem. - Jeszcze jeden taki wyskok i wylatujecie ze szkoły.- Uśmiechnął się złośliwie sam do siebie. – O tak, moglibyście też zabrać ze sobą Pottera. Nieobecność Weasleya i Longbottoma, też wyjdzie szkole na korzyść.
„Co on bredzi?” – Zastanawiał się Draco.
-O tak. - Ciągnął nauczyciel. – Dosyć tego pobłażania. Kiedyś mogliście wszystko…
Malfoy prychnął.
-Tak, Malfoy. - Ciągnął Snape takim tonem, jakiego zwykle używał Filch, gdy złapał jakiegoś ucznia na łamaniu regulaminu. – Skończyły się dobre czasy. Ten rok zmieni wszystko i wszystkich. – Zakończył, gdy stanęli u wejścia do gabinetu dyrektorki.
„Gryfonom nigdy nie popuszczał. – Pomyślała Hermiona z satysfakcją. – Skoro teraz utnie nosa swoim pupilkom, to jakoś przeżyje nawet pięć szlabanów. A nich stracę, nawet z fretką."

-Minerwo. - Rzekł Snape wchodząc do środka.


-O nie. Nie! Nie! Nie! - Dyrektorka spojrzała na nich znad stosu pism, które od dwóch dni czekały na odpowiedz. Wstała ze złością z fotela, minęła biurko i zatrzymała się przed swoimi uczniami.
Hermiona miała nieco wystraszony wyraz twarzy. Już drugi raz podpadła dyrektorce. I to, z kim! Tyle razy łamała regulamin szkolny razem z Harrym i Ronem i nigdy nie została złapana na gorącym uczynku. A tu? Zaledwie kilka sprzeczek z Malfoyem i już wylądowała na dywaniku.
Natomiast sam Malfoy wyglądał, na co najmniej znudzonego, jakby ta sytuacja nie tyle go bawiła, co zaczynała irytować. Arystokrata na dywaniku dyrektorki? Toż to tak, jakby Weasley wygrał milion galeonów!
-Nie powinniście być na lekcjach? Co teraz macie? – Spojrzała najpierw na dziewczynę, potem na chłopaka.
-Zaklęcia. –Pisnęła Gryfonka.
-Hmmm…
Dyrektorka zrobiła kilka kroków, chodząc wzdłuż gabinetu i gorączkowo nad czymś myśląc.

To był ten moment, ta chwila, ten czas i ta decyzja.
Postanowione. 
-Skoro nie możecie wytrzymać w swoim towarzystwie nawet pięciu minut bez kłótni, to zrobimy inaczej. – Ledwie na ich spojrzała, odwróciła się i wróciła za biurko. Usiadła. Wzięła do ręki jakieś papiery i przeleciała wzorkiem pierwsze linijki. Na odwrocie naskrobała szybko jakąś dość krótką odpowiedź. Spojrzała na trzy osoby stojące przed biurkiem. –Jutro o szóstej rano macie stawić się w Wielkiej Sali. Spakujcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Maksymalnie dwie walizki, Malfoy.  A teraz żegnam.


Snape spojrzał na nią zaskoczony. „Jutro?”
-Minerwo, czy aby…
-Tak. - Ucięła kobieta. Spojrzała na niego. –Skoro MY nie dajemy sobie z nimi rady, to zobaczymy jak ONI sobie poradzą. A teraz wybacz, mam masę pracy. – Skończyła tą dziwną konwersację.
- Na co czekacie? Ruszać się! – Warknął na stojących uczniów. Wyszli pozostawiając dyrektorkę samą. 
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, kobieta przestała udawać, że czyta. Oparła łokcie na biurku i schowała twarz w dłoniach.


-To było mądre posuniecie. –Powiedział portret profesora Dumbledore uśmiechając się. –Sam bym tego lepiej nie wymyślił.

-Och Albusie! Sama już nie wiem.
-Poradzą sobie. - Zapewnił ją były dyrektor.
- Malfoy na pewno, ale Hermiona? Jest taka delikatna i krucha. - Kobieta pokręciła głową.
- Da sobie radę. Wierz mi. Taka szkoła życia da im nie tyle nauczkę, co naukę. – Po czym wstał z fotela i zniknął ze swoich ram. Pojawił się za to na innym portrecie, w innym miejscu.




W czyimś gabinecie… 
-Dumbledore! Jaka niespodzianka! – Krzyknęła zaskoczona kobieta.







*




Poranne lekcje właśnie dobiegały końca. Uczniowie usłyszawszy dzwonek na przerwę tłumnie wylewali się z klas i z nieco ospałymi minami kierowali się do Wielkiej Sali na obiad. Wśród tej masy młodzieży szła czwórka przyjaciół z siódmego roku. Rudzielec, blondynka, szatyn i ktoś, kto fryzurą przypominał panka. Teraz, bowiem Victoria miała na głowie sterczące kosmyki barwy granatu i z niezwykle skupioną miną relacjonowała blondynce plany na jutrzejszą sobotę.


-… potem do Trzech Mioteł. Trzeba się będzie trochę posilić, nie? –Rzuciła retorycznie i ciągnęła dalej.- Całodzienne chodzenie po sklepach może zmęczyć, zwłaszcza, że musimy sporo kupić.- Spojrzała krytycznym okiem na spódniczkę Jenny. –Przy odrobinie szczęścia uda się nam wyskoczyć na Pokątną. Trzeba tylko pogadać z bliźniakami. – Mimowolnie się zarumieniła na samo tylko wspomnienie Freda Weasley*, w którym się kochała odkąd tylko pojawiła się w tej szkole. –Ale ja to…
-CO!? -  Przerwał jej Ron, jakby dopiero wzmianka o braciach przywróciła mu trzeźwość myślenia.
-Co, co? – Tory odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-Wybieracie się do Londynu?
-No, a co w tym dziwnego? Przecież w Hogsmade nie ma porządnego salonu z ubraniami, tak? – Wytłumaczyła spokojnie.
-Idę z wami.
-Nie, nie idziesz.
-Idę, nie zabronisz mi.
-A jeszcze zobaczysz.
Kłócili się tak całą drogę, aż do stołu, przy którym usiedli po obu stronach milczącego Harry’ego.

-A tej nie ma. - Mruknął cicho Wybraniec.
-Kogo nie ma? – Do naprzeciw niego usiadły właśnie Ginny i Jess.
-Hermiony.
-Jest w bibliotece. - Odpowiedziała spokojnie Ruda. – Chce odrobić punkty, które straciła.
Na ich twarzach malowało się zdziwienie. Hermiona Granger straciła jeszcze jakieś punkty? 



*




Reszta lekcji minęła wszystkim zaskakująco szybko. Ani Hermiona, ani Draco nie pojawili się na reszcie zajęć.
Dziewczyna większość czasu spędziła w bibliotece wertując kolejne księgi i starając się nie myśleć o jutrze.  Jej wyobraźnia podsuwała coraz to dziwniejsze wizje soboty.
-No nie. Na pewno nie. - Mruknęła do siebie i pokręciła głową, chcąc odgonić od siebie widok Malfoya ze stertą walizek na progu jej pokoju.
Zaburczało jej w brzuchu.
-O cholera. – Wstała, wzięła na ręce trzy książki, których jeszcze nie przejrzała i wyszła z biblioteki. Nie jadła śniadania i obiadu, jeszcze trochę, a przegapi kolacje. Wtedy to dopiero będzie ją bolała głowa!
Odniosła lekturę do sypialni i powoli, nie spiesząc się skierowała się na dół. 
Kolacja już dobiegała końca, przy stolach siedzieli nieliczni uczniowie, a przy stole nauczycielskim nie było nikogo.
Usiadła koło jakiegoś pierwszaka i nałożyła sobie porcję naleśników z budyniem i brzoskwiniami.
Jadła, powoli przeżuwając każdy kolejny kęs i zastanawiając się, co ma spakować. Coś na zimę, czy na lato? Gdzie jedzie? Po co? Dlaczego? Sama?
To ostatnie najbardziej ją intrygowało.
Czy McGonagall, pomimo jawnej niechęci widocznej w obydwu domach, zechce wysłać gdzieś razem odwiecznych wrogów? Czy wyśle ich oddzielnie?




*

Chłopak leżał na wznak na swoim łóżku w prywatnym dormitorium. Leżał i myślał. „Co też ona wymyśliła? Jaki wyjazd? Gdzie? Z kim?”
Przewrócił się na lewy bok i spojrzał na zegarek leżący na szafce. Jednak nie było na nim widać godziny, a Draconowi nie chciało się specjalnie ruszać.
Może ten wyjazd pozwoli mu na dokończenie tego, co zaczął jakiś czas temu? Ale… Czy dyrektorka będzie aż tak głupia żeby wysłać ich gdziekolwiek razem? „Nie sądzę.”

Wstał i podszedł do regału z książkami. Włożył rękę pod spód i przycisnął jakiś przycisk. Słychać delikatne poruszanie się trybów i w następnej sekundzie ukazała się jego tajna skrytka. Mała szuflada mieszcząca jego mały sekret.
Szybki rzut oka na drzwi - „Zabezpieczone.” Żeby czasem ktoś nie wszedł przez przypadek.

Delikatnie włożył rękę do środka i wyjął z niej niewinnie wyglądającą książkę.
Nie wiedział, jak, ale ta dziwna książka jakimś cudem znalazła się w jego kufrze, gdy wrócił z wakacji do szkoły. Wewnętrzny głos podpowiedział mu, aby nigdy nikomu jej nie pokazywał. Nawet Diabeł nie wiedział o jej istnieniu.
Tak i teraz, jego sumienie podpowiadało mu, aby w końcu zaczął ją czytać.
Usiadł wygodnie w fotelu, książkę położył sobie na kolanach. W półmroku pokoju delikatnie zalśniły srebrne litery na wyszyte na czarnym tle: „Moc przeznaczenia.”


Dłonią przejechał po skórze, w jaką była oprawiona.
-Smocza, a jaka delikatna. – Mruknął i otworzył ją na pierwszej stronie.
Na szarym tle widniał ten sam tytuł, ale tym razem wypisany złotym atramentem. A pod spodem podpis:





Moc przeznaczenia.

Nie żyj wspomnieniami.

Dla D.L.M.
Od N.V.M.

Razem, a jednak osobno.
Na zawsze.




Zmarszczył czoło, ale kontynuował dalej.
Przewracając kolejną stronę ukazał się Wstęp.





Przybyszu!

Jeśli czytasz tę księgę, znaczy to ni mniej ni więcej, iż jesteś magiczną jednostką. 

Teraz zastanawiasz się pewnie:, Kto to jest magiczna jednostka?


Magiczna jednostka- jest to osoba objęta magicznym kontraktem, zawartym przez jego bądź jej przodków. Na podstawie pisemnej lub ustnej umowy zostaje ustalone to, z kim dana osoba ma wziąć ślub, a także to gdzie będzie pracować, mieszkać, a w niektórych sytuacjach także ile ma posiadać potomstwa. Magiczny kontrakt jest nie do zerwania.
W magicznym świecie już od dawien dawna krążyły pogłoski o magicznych kontraktach, zawieranych przez przodków dawnych arystokratycznych rodów.
Każda magiczna jednostka jest przynależna do innej magicznej jednostki. Takiego kontraktu nie można zerwać, zmienić czy odwołać. Należy go wypełnić. Każde niezastosowanie się do konkretnego kontraktu skutkuje strasznymi konsekwencjami dla obydwu rodów magicznych. Nie istnieją żadne furtki, czy wyjścia awaryjne.
W przeszłości zdarzały się przypadki nie dotrzymania kontraktu. Możliwe, że dlatego zaprzestano to praktykować.
W naszym wieku jednostki magiczne są niezwykle rzadkie, ale są.
Nikt inny nie jest w stanie przeczytać tej książki. Dla magicznej osoby niebędącej jednostką magiczną, będzie to zwykła książka kucharska.
Jednostka…


-Brednie. – Draco odrzucił książkę na łóżko i zamknął się w łazience.





*



-Mionka! – Krzyknął Harry, gdy tylko ujrzał wyłaniającą się spod portretu Grubej Damy burzę brązowych loków.
-Hej wam. - Rzekła dziewczyna, kiedy przecisnęła się przez spory tłum osób zgromadzonych przy tablicy ogłoszeń. Usiadła na oparciu fotela Wybrańca.
-Co z tobą?- Spojrzenie, jakie jej rzucił było pełne smutku i zmartwienia.
Dawno nie był tak blisko niej i dopiero teraz spostrzegł jak ona strasznie mizernie wygląda. Nie widywał jej na posiłkach, coraz częściej opuszczała lekcje. Widać, że zaległości musiała nadrabiać nocami, bo wokół jej oczu zaczęły pojawiać się sine cienie, niedające się zatuszować nawet czarodziejskim pudrem Weasley’ów. Włosy straciły dawny blask i stały się matowe, cera mimo wakacyjnej opalenizny, była coraz bledsza. Schudła, na razie niezauważalnie, ale jednak.

Coś musiało trapić ją od środka.
Przecież normalna zdrowa dziewczyna, pełna energii i chęci do życia nie może, w tak krótkim czasie, aż tak bardzo się zmienić.
-Nic. - Mruknęła i westchnęła. – Jutro wyjeżdżam.
-Dokąd? - Spytała zdziwiona Jess.
Lecz ta tylko wzruszyła ramionami.
-Nie mam pojęcia.
-Ale to… - Zaczęła Jen, ale przewał jej donośny huk.
-No nie! - Do Pokoju Wspólnego wpadła jak burza Victoria i Kurt. –No nie! – Szybko do nich podeszła, ciągnąc za sobą chłopaka i z miną wyrażającą chęć mordu usiadła Jen na kolanach. Kurt stanął obok.- Nie ma! Odwołali!
Wszyscy obecni gryfoni spojrzeli na nią jak na wariatkę. W sumie, co się dziwić.  Obłęd w oczach, granatowe strąki na włosach i szkarłatne szaty pod szkolnym mundurkiem.
-Co jest? Co odwołali?- Zapytał trzeźwo myślący Harry.

-Hogsmade! Jutro nie ma wyjścia! Nie czytaliście ogłoszenia? – Spojrzała po ich twarzach, ale jedyne, co tam ujrzała to zdziwienie. – „Ze względu na pewne zaistniałe sytuacje – zaczęła recytować treść ogłoszenia - dyrekcja szkoły jest zmuszona odwołać jutrzejszy wypad do Hogsmade. Z poważaniem.”
-Co?! Ale jak to? Co to znaczy „zaistniałe sytuacje”? – Zapytał oburzony Ron. Jakaś głupota popsuła mu jutrzejsze plany!
-Ma do tego prawo, nawet, jeśli tobie nie wyjaśni przyczyny. – Zaczęła Jen i w tym klimacie przyjaciele debatowali kolejne godziny. Za oknami robiło się coraz ciemniej. Młodsi uczniowie już dawno poszli spać. Nawet, co niektórzy ze starszaków rzucali krótkie „branoc” i znikali na schodach prowadzących do poszczególnych sypialni.
Tylko piątka przyjaciół pomimo coraz to późniejszej pory nadal siedziała przed dogasającym już kominkiem.  Ron, Harry, Jen, Tory i dziwnie milcząca Hermiona. Jess już poszła spać, a Gin zapewne była w bibliotece.
- Pójdę już. - Hermiona skorzystała z okazji, że Ron szukał w głowie odpowiedniej riposty i wstała. Dochodziła pierwsza w nocy.
-Już?
-Musze jeszcze się spakować.- Ziewnęła zakrywając dłonią usta.- Ale jestem zmęczona!
-Może przyjdziemy jutro…
-Nie. Nie trzeba. Tak będzie łatwiej.
-Yyy dobrze. Ale jak już coś będziesz wiedzieć to napisz, ok.?- Jen wstała, podeszłą do Hermiony i ją przytuliła. –Trzymaj się.
-Dzięki.- Mruknęła Hermiona w jej blond włosy. – Pilnuj tych wariatów.
-Na pewno. –Uśmiechnęła się.
-Wypraszam sobie. – Podeszłą do nich Tory.- Nie imprezuj beze mnie.
-Gdzież bym śmiała. – Po czym także się przytuliły. – Będę tęsknić.
-Mam nadzieje, że za nami też.
Po kolei żegnali się Harry i Ron.
Nie wiedzieli, dokąd jedzie ich przyjaciółka, z kim i na ile? Tydzień, miesiąc? Nie wiadomo.



-Będziemy tęsknić.
To ostatnie słowa, jakie zostały w jej pamięci tego wieczoru, a właściwie już nocy.

Wyszła z Pokoju Wspólnego i skierowała się do siebie.
„A gdzie jest…?” Zamyślona wpadła na kogoś. W pierwszej chwili pomyślała, że to Filch, ale chwilę później w świetle księżycowym wpadającym przez okna ujrzała rude włosy.
-Ginny! – Szepnęła. – Co ty tu robisz? Jest środek nocy!
-Gonię cię.- Odpowiedziała ta bez zająknięcia. – Jak wróciłam to powiedzieli, że przed chwilą wyszłaś i jutro wyjeżdżasz.

-Ach…
-Chciałaś wyjechać bez pożegnania?- Zmrużyła oczy i podparła się rękami pod boki, tak samo jak jej matka.
-Nigdy!
Przytuliły się.
-Już tęsknię.
-Ja też.



*


Uporczywy budzik dzwonił już od dobrych dziesięciu minut, lecz nieprzytomna dziewczyna nie miała zamiaru wstać. Przeciwnie, przekręciła się na drugi bok i nakryła głowę poduszką. Chciała spać.
Po jakichś pięciu minutach do dźwięku budziku doszło walenie do drzwi i jakieś przytłumione krzyki, które ona także zlekceważyła. Kiedy po następnych minutach, gdy już wydawało się, że wszystko się uspokoiło rozległ się potężny huk, który wyrwał drzwi od sypialni razem z zawiasami.


W progu pokoju stanął bardzo wkurzony blond włosy chłopak.
-Granger! Ty głupia krowo! Przez ciebie znowu odejmą nam punkty! – Krzyknął podchodząc do łóżka.
-Spieprzaj.- Słaby dźwięk wydobył się spod poduszki.
Chłopak uśmiechnął się chytrze.
-Sama tego chciałaś.
Machnął różdżką w powietrzu, w myślach formułując zaklęcie. W tej samej chwili nad łóżkiem dziewczyny zawisło wiadro z zimną wodą.**
-Masz trzy sekundy Granger.- Poinformował ją opierając się o framugę drzwi. – Trzy, dwa i … jeden! –Delikatnie poruszył różdżką. Wiaderko przechyliło się i cała woda znalazła się na łóżku.
-Aaaaaaaaaaaaaa! Kretynie! Pożałujesz tego! – Hermiona cala mokra i już rozbudzona zerwała się i pobiegła do łazienki. Wyszła z stamtąd już kompletnie ubrana po mniej więcej dziesięciu minutach. Miała na sobie jasne rurki, liliową bluzkę- nietoperz, fiołkowe koraliki i wygodne adidasy. Wszak nie wiedziała, co ją czeka. Minęła chłopaka, który nadal stał oparty o framugę drzwi, mamrocząc pod nosem jakieś groźby, niewątpliwie pod jego adresem.
-Gotowa?- Rzucił.
Ale ona tylko warknęła coś, co zabrzmiało jak „pożałujesz” i ruszyła do wyjścia. Z salonu wzięła niedużą walizkę i swoją ulubioną małą torebkę, na długim pasku, która przełożyła sobie przez ramię. Walizkę odesłała na parter.
Wychodząc, spojrzała na zegarek.
Była dokładnie piąta pięćdziesiąt.
-Ty. – Warknęła w stronę blondyna.
-Wiedziałem, że nie wstaniesz.- Posłał jej ironiczny uśmiech.



W milczeniu zeszli na dół i stanęli przed dyrektorką, gdy zegar wybił szóstą rano.
-Gotowi?- Rzuciła chłodno kobieta.











***************************************







Fred* -U mnie żyje i ma się dobrze;)

Wiaderko z wodą** - gdzieś to czytałam i mi się spodobało. Jeśli ktoś uważa to za plagiat to sorry.:)




Pojedynek Serc: Rozdział czterdziesty siódmy



Rozdział czterdziesty siódmy: Prawda bywa bolesna i niespodziewanie na nas spada.



 *******



Hermiona nie spała dobrze tej nocy. Co chwile budziła się. Dodatkowo bolało ją znamię.
A rano wstała w dość podłym nastroju.
Po porannych czynnościach zaczęła zbierać się na śniadanie.
Widocznie troszkę zaspała, bo wchodząc do Wielkiej Sali zobaczyła prawie wszystkich swoich przyjaciół w nieco markotnych minach.
Tylko Victoria tryskała energią.
-Dziś piątek! – Zawołała wesoło. - Koniec tygodnia i początek!
„Oho, czyli nic jeszcze nie wiedzą.”- Przemknęło przez myśl pannie Granger.
-Widziałaś ogłoszenie? - Zapytała Jen siadającej obok dziewczyny.
-Jakie? – Mruknęła Hermiona zabierając się za owsiankę.
-Hogsmade! Jutro! – Wyręczyła ją w odpowiedzi Tory.
-Jutro?
-Co ty śpisz? – Tory potrząsnęła jej ramieniem. - Halo! Ziemia do Hermiony!
-A daj spokój. -  Dziewczyna odrzuciła łyżeczkę, którą miła zamiar zacząć jeść i upiła łyk soku dyniowego. – Będę czekać pod salą. – Wstała i tak po prostu wyszła.

W drzwiach minęła się z Ginny, ale nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi.
-Her… a nieważne. - Machnęła ręką Ruda i pospieszyła do stołu.
-Nie uwierzycie!– Klapnęła na zwolnionym przez Granger miejscu.
Oczy wszystkich zwróciły się w jej kierunku.
-W, co? - Burknął Ron.
-Podobno w poniedziałek McGonagall ma zamiar zrobić czystki! - Szepnęła konspiracyjnie.
-Co? - Harry także nie kontaktował za dobrze o tak WCZESNEJ porze.
-Oj normalnie. Będzie druga ceremonia przydziału! Podobno…
-CO?! -  Ta wiadomość wstrząsnęła poukładanym życiem Victorii.
-Ciiiiiszej! Przecież mówię dosyć wyraźnie, nie? Ma to być podobno kara za złe zachowanie prefektów...
-Prefektów? Czekaj, czekaj.
Wybraniec spojrzał po swoim stole szukając pewnej pary: Jimmy’ego Cartera i Mary Cain**, prefektów z piątej klasy.  Dojrzał ich przy samym końcu. Właśnie kończyli i chyba zabierali się do wyjścia.
Chłopak zerwał się z miejsca i dość szybkim krokiem do nich podszedł.
-Carter, na słówko. - Odciągnął go na bok. – Co żeś zrobił razem z Cain?
-Ja? - Zaczerwienił się chłopak.
-Nie, duch. Za darmo dyrektorka przemieszczenia nie robi. – Naskoczył na niego.
-Tak? Jak już chcesz wiedzieć, o co chodzi to się zapytaj Hermiony Granger. Violet… - Nie dokończył, bo Potter wrócił na swoje miejsce.
-Cholera. - Mruknął siadając.





*





Hermiona Granger wyszła z Wielkiej Sali i skierowała się, wydawałby się, że do swojej sypialni. Jednak nie. Nogi zaniosły ją do sowiarni.

Troszkę się zdziwiła wchodząc do środka pomieszczenia. W sumie, była troszkę zamyślona. Nie zwracała uwagi na takie szczegóły jak kierunek marszu.
 „Co teraz mam? Aaa… zaklęcia.” –Pomyślała.
Podeszła do parapetu i oparła na nim obie dłonie.
Westchnęła.

Z wieży rozpościerał się piękny widok.
Wdychała świeże powietrze, jednocześnie podziwiając ostatnie ciepłe dni. Wkrótce nastanie jesień.
Delikatny wietrzyk powodował powstanie łagodnej fali na jeziorze. Kilka drzew przy nim rosnących leniwie kołysało się w jakimś tylko sobie znanym rytmie. Ptaki łagodnie szybowały na tle błękitnego nieba.
Szybowały…
„Nie.” – Powiedziała sobie stanowczo dziewczyna. – „Nie dziś.”
Swój rozmarzony wzrok przeniosła nieco niżej, na chatkę gajowego.
Hagrid właśnie podlewał swoje roślinki.
Hermiona uśmiechnęła się do siebie. Przypomniało się jej jak w piątej klasie olbrzym wspomniał, że chciałby mieć chimerę.
Zabawne. Chimera na szkolnych błoniach. Był by to niezwykle ciekawy widok.
Zamyślona pochyliła się nieco do przodu, przymykając oczy.
Delikatny wietrzyk owiał jej twarz, spowodował rozwianie włosów.
W następnej sekundzie poczuła ukucie pod lewą piersią i silne ramię oplatające ją w pasie.
-Ty wariatko! Chcesz się zabić?! – Prawie krzyknął jej do ucha „wybawiciel”.



*


- Co jest?
-Ty, właśnie nie wiem. Carter gadał, że to nie on za tym stoi, tylko Miona.
-Co ty…?
-Właśnie, też się nad tym zastanawiam...

Harry podrapał się po głowie, powodując powstanie jeszcze większego bałaganu na włosach.
„Hermiona. Od jakiegoś czasu jest jakaś inna. Nie tylko z wyglądu się zmieniła. Ale charakter…Kiedyś lekcje były na pierwszym miejscu, a teraz? Już opuściła kilka zajęć. A posiłki? Jeszcze trzy miesiące temu nie wyszłaby bez porządnego śniadania! Co jest? Zakochała się? Może, ale, w kim? Zawsze mi się wydawało, że miłość nie jest dla niej. Nie to, żeby się do miłości nie nadawała. Ona po prostu zawsze mówiła, że szkoda jej czasu na taką błahostkę. Bo przecież jest szkoła, praca, a potem kariera! Miłość? Jest dla ludzi słabych. O cholera!” - Zaklął chłopak i nie zważając na protesty innych, zerwał się z miejsca i pognał na poszukiwanie panny Granger.

„Ze też wcześniej o tym nie pomyślałem!” –Wyrzucał sobie, brak racjonalnego myślenia. – „Co ze mnie za przyjaciel?!”
Mijał spieszących na zajęcia uczniów. Wpadł jak burza na trzecie piętro.
- Hermiona! Otwieraj!



*



-Malfoy! Puszczaj mnie, bo ci przyłożę! – Dziewczyna próbowała oswobodzić się z jego, wydawać się mogło, że żelaznego uścisku.
- Już się boje!– Syknął jej w ucho, które znajdowało się koło jego ust. – Uspokój się. Nic ci nie zrobię.
Hermiona przymknęła oczy i wzięła jeden głęboki wdech, chcąc nieco opanować drżenie całego ciała.
Jego silne i ciepłe ramiona powodowały dreszcze podniecenia na jej ciele. Aromat wody kolońskiej przyjemnie drażnił nos.
W jego objęciach czuła się bezpiecznie. Mogła tak trwać, trwać tak długo jak…
Chłopak czując, że nieco się uspokoiła, puścił ją.
-Co ci odbiło? – Zapytał z wyrzutem, mrużąc przy tym swoje oczy. - Chcesz się zabić?
-A, od kiedy ty się o mnie martwisz? – Podparła się rękoma pod boki.
Chłopak zareagował z opóźnieniem, czym dał jej małą podpowiedz, że jednak się martwi.
-Ja… nie mam zamiaru brać na siebie wszystkich obowiązków prefekta naczelnego.
„Czy mi się wydawało, czy on się trochę zaciął na tej wypowiedzi?”
- Może w końcu dostrzeżesz, że nie jesteś najważniejsza na świecie, co?
-Jak śmiesz!– „A to bezczelny prostak! Nie interesuje go nikt, ani nic poza jego arystokratycznym tyłkiem, a do mnie z takimi tekstami wyjeżdża!”


- A co?! Może nie jest tak?! Nic tylko święta Hermionka! - Zaczął machać rękoma. - Uważajcie na nią, bo może coś sobie zrobić! Ojej! Hermionka się dziś zdenerwowała! Co jej zrobiłeś? Odkręć to! Bo będzie źle! Oj biedna Hermionka!  - Jego oczy zaczęły dziwnie świecić. Hermiona spojrzała na niego ze strachem. Był jakby… obłąkany! Zaczął machać rękoma i mówić różne głupoty. Co, że niby ona się wywyższa? Kto tak twierdzi, jest w błędzie. 
-Malfoy? -  Szepnęła.
W tym momencie rozległ się dzwonek na lekcje.
-Zaklęcia. - Dziewczyna bezwiednie spojrzała w kierunku schodów. Powoli ruszyła w tamtym kierunku, kiedy chłopak złapał ją za rękę i wykręcił w swoją stronę.
-Puszczaj! To boli!
-Zapomnij! 
- Co? Znowu bójka? -  Zacmokał Snape, stając w wejściu do pomieszczenia. – To już zaczyna robić się monotonne. Za mną!








 *********************************










**Jimmie Cartera i Mary Cain-rozdział 27- jest w nim mowa, że ta dwójka jest parą prefektów z piątej klasy.

 Snape jak zawsze na miejscu :P