sobota, 21 listopada 2015

Spirala Nienawiści 23





Rozdział Dwudziesty Drugi



Rok 1999
Do końca pozostało 4 dni 


-Wiesz, że to nie musiało się tak skończyć? – Słyszę McKrafta  stojącego za moimi drzwiami.
Leniwie podnoszę głowę by zerknąć w kierunku jego głosu.
-Tak? – Prycham.
-Jesteś młody Draconie, całe życie przed tobą. Ty jednak postanowiłeś to wszystko zaprzepaścić. W imię czego?
-W imię miłości, McKrafft , miłości.
Zamykam oczy.


Rok 1998
Na przełomie maja i czerwca
Hogwart


Na wtorkowym śniadaniu, pomimo pięknej pogody za oknami było ponuro i cicho. Każdy jadł w skupieniu pochylony nad własnym talerzem.
-Uch! – Sapnęła Hermiona. – Jak tak dalej pójdzie to nie dam rady się ruszać! 
-Już bliżej, niż dalej. – Ginny poklepała ją po ramieniu.
-No, ja to się dziwie ze się w drzwi mieścisz haha – zaśmiał się Ron. – Ała! – złapał się za głowę w którą go uderzyła siostra. – Za co to?!
-Za chęci. – Mruknęła Ruda.

-Hej, hej! Nie uwierzycie czego się właśnie dowiedziałem! – Harry, który spóźnił się na  śniadanie dosiadł się do przyjaciół, gdy ci prawie kończyli posiłek.
-Co?
-Nieoficjalnie wiemy kiedy oni uderzą.
-Co Ty! Jak?!
-Ciii! Nie tak głośno Ron! – Uciszył go przyjaciel. – McGonagall wzięła mnie na słowo jak zmierzałem na śniadanie, dlatego się spóźniłem.
-No i? Mów w końcu! – Ponagliła go Hermiona.
-No wiec, mówiła, że ktoś z ministerstwa wysłał sowę do Dumbledore z prośba o anonimowe spotkanie, ale wiadomo mogła być to podpucha, ale jednak psor poszedł i spotkał się z kimś, ale nie wiem niestety z kim, no i ta osoba – mówił chaotycznie Harry gestykulując przy tym rękoma – podała mu konkretną datę ataku! I co dziwne radziła mu aby ukrył gdzieś Hermionę. – Spojrzał na nią.
-Co? Nie rozumiem! – oburzyła się wspomniana. – Jak ukrył? Po co? Czemu?
-A może temu, że za twoją głowę wyznaczono nagrodę? Hm? Nie pomyślałaś o tym? – Zapytała Ruda.
-Ale czemu ja?
- A nie pamiętasz czyje dziecko nosisz pod sercem?
Zapadła cisza w której wszyscy patrzyli tylko na nią.
Każdy wiedział, że do tego dojdzie, jednak nikt nie myślał, że to będzie aż tak poważne. Jednak zdrada młodego Malfoya musiała bardzo zaboleć ciemniejszą stronę świata. To upokorzenie, zniesławienie na oczach wszystkich. To jak siarczysty policzek wymierzony przez zaufaną osobę.
Nie do przebaczenia dla kogoś, komu honor i duma jest ważniejsze niż miłość i szczęście najbliższych.

-Kiedy uderzą? – Zapytała Ginny.
- Mamy dziesięć dni.

*****************************************
 Przepraszam!!!

Krótsze rozdziały szybciej mi się pisze ;))

czwartek, 6 sierpnia 2015

Spirala Nienawiści 22




Rozdział Dwudziesty Pierwszy


Rok 1999
Do końca pozostało 4 dni

Nadal nie mogę uwierzyć jaka ona była uparta!
Nigdy się mnie nie słuchała, a ja zawsze w końcu jej ustępowałem.
Co miłość robi z człowieka!
Zawsze postawiła na swoim nawet jak nie miała racji.
Kręcę głową z uśmiechem i wyobrażam sobie jej spojrzenie. Zawsze podpierała się wtedy pod boki i mrużyła oczy jakby to miało w czymś pomóc.
A jednak pomagało.
Uwielbiałem ten moment kiedy rzucała mi się na szyje dziękując.  Z czasem było to ciężkie do wykonania ze względu na ciągle rosnącego bobasa, ale nie przeszkadzało mi to. Uwielbiałem te krągłości.
Zamykam oczy wyobrażając sobie jakby wyglądało by nasze życie gdybym wtedy postawił na swoim…
Po moich policzkach płyną łzy…


Rok 1998
Na przełomie maja i czerwca
Hogwart


-Czepiasz się! Dobrze ci idzie. – Harry kontynuował lekcje samoobrony dla trzecioklasistów. – Musisz tylko skupić się bardziej na czymś szczęśliwym.  Pomyśl? Co jest najszczęśliwszym momentem  w twoim życiu?
-Hmm – nieduży chłopiec podrapał się pogłowie intensywnie myśląc. – Chyba przyjazd tutaj?
-Mnie nie pytaj, tylko działaj. Jeszcze raz! Expecto Patronum!
- Expecto Patronum! – Krzyknął chłopiec  i na końcu jego różdżki pojawiła się wątła postać srebrnego światła z której w jednej sekundzie uformował się  mały kotek.

Wszyscy intensywnie ćwiczyli.
Wielka Wojna wisiała w powietrzu. Niektórzy odliczali dni, inni godziny.
To było nieuniknione. Jak Śmierć, która przychodzi po śmiertelnie chorego do szpitala by zabrać go w ostatnią drogę.

-Nie będziesz mną rządzić! – Rozległ się krzyk Hermiony z drugiego końca korytarza.
-A właśnie, że będę! Nie będziesz się narażać na niebezpieczeństwo! – Zawtórował jej  krzyk Dracona.
-Kim ty jesteś żeby mną rozkazywać?!
Malfoy złapał ją za ramiona ściskając:
-Twoim mężem – syknął jej do ucha.

Harry oglądał tą scenę z daleka, nie mieszając się. Coraz częściej się tak kłócili. Malfoy nie chciał aby Hermiona walczyła, nie w tym stanie, ale ona była zbyt uparta aby siedzieć w ukryciu i patrzeć jak inni wykonują całą robotę. Cała Hermiona. Zawsze pierwsza do boju o sprawiedliwość i słuszne cele.
Harry wiedział jak wiele wysiłku Malfoy wkładał w próby przekonania jej żeby zrezygnowała. Widział jak mu na niej zależy. Na niej i dziecku. Wojna nie oszczędzi jej ze względu na ciąże. Nie po tym co zrobili.


Rok 1998
Na przełomie maja i czerwca
Posiadłość Malfoy’ow


Mężczyzna wpatrywał się w jej zgarbione i szczupłe plecy .
-Nie mogę, nic na to nie poradzę. Wiesz, że gdybym mógł…
-To zabiłbyś i ją i jego Lucjuszu – dokończyła odwracając się do niego twarzą. –Twoje chore zasady zawsze górowały nad naszą rodziną, zawsze. –Powiedziała z pogardą.
-To nie tak… - zaczął.
- A jak? Zresztą nieważne, nie da się nic już zrobić. – Minęła go i szybkim krokiem skierowała się do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Opara się o nie, osunęła na ziemię i zaczęła cicho płakać.
To nie tak miało się skończyć. Nie tak!
Zakryła twarz dłońmi zanosząc się głośniejszym płaczem.
–Nie tak… - wyszeptała.

Mężczyzna  oparty o drzwi po drugiej stronie także cicho zapłakał. Nie z rozpaczy, tylko z bezsilności. Nie mógł zrobić nic aby jego żona była szczęśliwa.  Nic, co by uspokoiło ją choć na trochę, oderwało myśli od tego co ma się niedługo wydarzyć, od tego co nieuniknione.
Każde czyny pociągną za sobą konsekwencje.
Każdy wybór, każda decyzja.
Lecz czasem nie mamy wyboru, czasem to los wybiera za nas.
Mężczyzna zamknął oczy i w wyobraźni ujrzał dzień narodzin Dracona. To szczęście, radość, miłość. To jak się czuł trzymając drobne ciało noworodka na rękach. Te emocje.  Dracon nigdy tego nie doświadczy, Czarny Pan na to nie pozwoli, nie pozwoli na to by oni przeżyli, nie po tym co zrobili. Nie po tej zdradzie.
Za drzwiami ciągle słychać było łkanie Narcyzy.
Decyzja musi zostać podjęta.
Lucjusz otworzył oczy.



*******************************************  



Koniec już blisko…
Esp

poniedziałek, 4 maja 2015

Pojedynek Serc: Rozdział sześćdziesiąty drugi



Rozdział sześćdziesiąty drugi: „Wiem, co kombinujesz.”

 *****


Hermiona po jakże ciekawej lekcji, jaką była transmutacja postanowiła dla odprężenia … polatać.
Tak, więc następnego dnia, nie stawiwszy się na śniadanie od razu udała się na błonia, przykryte śniegiem.
Mijając dosłownie garstkę uczniów starała się wtopić w otoczenie. Bo jak wytłumaczy potencjalnym zainteresowanym, że nie potrzebuje kurtki wychodząc na dwór?
Rozglądając się na boki, w poszukiwaniu znajomych twarzy dotarła, prawie niezauważona do samych wrót.
Rozejrzała się pospiesznie na wszystkie strony i wyślizgnęła z zamku.
Odetchnęła głęboko, kiedy znalazła się za wrotami.
Lekki, jednak mrożący wiaterek targał jej rozpuszczonymi włosami, jednak ona nie zwracała na niego uwagi. Biegiem, brodząc prawie po kolana w śniegu dotarła do chatki Hagrida. Przemknęła na tyły domku i przebiegając przez ogród, zmieniła się w pięknego orła.
Nareszcie czuła się wolna!
Wolna i nieśmiertelna!
Zataczają coraz to większe koła nad powoli zamarzającym jeziorem, zaczęła oddalać się w stronę Zakazanego Lasu.
Po chwili zniknęła z pola widzenia.

Tymczasem po pierwszej lekcji.
-Nie widziałeś Hermiony? – Ron zwrócił się do Harry’ego.
-Nie. Może źle się poczuła?
-Nic takiego wczoraj nie sugerowała, czy coś…
-Zapytaj Ginny. – Zasugerował Wybraniec. – O! Tam idzie!
Wskazał na rudą czuprynę podskakującą na korytarzu.
Brat dopadł ją, kiedy wspinała się na wyższe piętro.
-Ej! Mała – Zawołał.
-Tylko nie mała! – Oburzyła się Ginny.
-Dobra, dobra. – Ron machnął lekceważąco ręka. – Nie widziałaś dziś Hermiony? Nie była na śniadaniu, na zaklęciach też nie.
-Hmmm – zamyśliła się dziewczyna. – Nie, nie widziałam jej. Ale może zasnęła w bibliotece? – Zasugerowała.
-Nie, już tam byłem. – Ron podrapał się po głowie. – Martwię się o nią.
-O nią czy o to, że nie masz notatki na popołudniowe lekcje. – Odparła Gin. – Weź się do roboty. W tym roku zdajesz egzaminy, a Hermiona nie zda ich za ciebie. Cześć – i odmaszerowała na górę.
Hermiona nie pojawiła się na następnej lekcji. Nie zjawiła się też na obiedzie i kolacji. Przez cały piątek nikt jej nie wiedział.
Nie dawała znaku życia także w weekend, kiedy to przyjaciele dobijali się do jej komnat.
Pozostała głucha na ich krzyki i wołania, bo po prostu nie było jej w zamku.
Ale o tym nie wiedział nikt…
Prawie nikt.

Hermiona spędziła cudowny i długi weekend w swoim zakątku ciesząc się samotnością, którą tak lubiła ostatnimi czasy.
Miała czas na przemyślenia.
Na zrelaksowanie się i zapomnienie o problemach życia dorosłego.
W prawdzie niedługo czekał ją ważny egzamin, ale nie przejmowała się nim. Wiedziała, że zda go dobrze. Ba! Najlepiej jak się da. Wszak nie na darmo mówią o niej „najzdolniejsza czarownica”.
Rankiem w poniedziałek dziewczyna całkowicie zrelaksowana i wypoczęta stawiła się na śniadanie. Oczywiście nie obyło się bez pytań gdzie była, co robiła i czemu się nie odzywała. Jednak wszystkie je zbywała machnięciem ręki, mówiąc:
-Jestem osobą, która odpowiada sama za siebie i nie muszę się nikomu spowiadać z tego, co robię, gdzie i z kim – zaakcentowała i szybko skończywszy śniadanie oddaliła się.
W spokoju minęły je kolejne dwa dni.
Do balu pozostało dosłownie kilka dni, a ona nie miała się, w co ubrać.
Po środowym śniadaniu postanowiła, że się „zerwie” z popołudniowych lekcji i kupi sukienkę.
Jednak, kiedy wracała z obiadu przydarzyła się niespodziewana dla niej rzecz…

*

-Jako to nie idzie?! – Krzyknęła mocno wkurzona gryfonka.
-Och, tak mi przykro. Powiedział, że jest chory... – Krukonka pocieszająco klepała ją po ramieniu.
–Już ja sobie z nim porozmawiam. – Przerwała jej już nieco spokojniej. – Gdzie on jest?
-Rano pojechał do domu. Tłumaczył, że źle się czuje. – Dokończyła szybko w obawie, że ta jej znowu przerwie.
Dziewczyna westchnęła, oparła się o ścianę i osunęła na podłogę chowając głowę w rękach.
-To, z kim ja teraz pójdę? – Zapytała swoich kolan.
-Tak mi przykro, na prawdę. – Cho uklękła obok niej. – Masz jeszcze trochę czasu, na pewno kogoś znajdziesz. – Spojrzała na zegarek. – Kurczę, mam trening. Musze lecieć. – Wstała. – Trzymaj się. Pa – i już biegła korytarzem w stronę wyjścia.
Hermiona znowu westchnęła i wstała.
Zamierzała znaleźć sobie kogoś innego skoro Roger najzwyczajniej w świecie ją WYSTAWIŁ.
„Dziwny” – pomyślała. – „Najpierw robił podchody by mnie zaprosić, a teraz udaje chorego.” Pokręciła głową.
-Mam jeszcze czas. – Powiedziała głośno.
-Obawiam się, że jednak nie masz. – Jak z pod ziemi wyrósł przed nią Draco Malfoy w obstawie Goyla i Crabba. Co było dziwne, bo ostatnio z nimi nie spędzał zbyt wiele czasu.
-Nie wiem, o co ci chodzi. – Dziewczyna próbowała go wyminąć. Niestety drogę zagrodzili jej jego goryle.
Odwróciła się do niego kamienną twarzą.
-Czego chcesz? – Zapytała nawet nie siląc się na uprzejmość.
-Może trochę grzecznej, co Granger? Nie nauczono cię kultury? Do lepszych trzeba zwracać się z szacunkiem.
-Na mój szacunek trzeba sobie zasłużyć. – Powiedziała twardo, spoglądając przy tym w jego oczy.
-Uważaj, bo ten niewyparzony język może cię drogo kosztować.
-Grozisz mi?
-Tylko ostrzegam.
-Nie boje się ciebie.
-Zacznij.

Chwila ciszy, oboje stoją nieruchomo wpatrując się w siebie. Ona ze złością bijącą od twarzy, on z drwiącym uśmiechem.
-Masz szczęście. – Mówi w końcu chłopak.
-Zmieniasz szkołę? – Mówi ta z nadzieją w głosie. – Marne to szczęście na ostatnim roku, ale zawsze coś. – Po czym uśmiecha się cynicznie.
Draco mruży oczy. Uśmiech gaśnie na jej ustach i lekko podenerwowana cofa się o krok, jednocześnie szukając drogi ucieczki. Wszak nie wiadomo, o co mu może chodzić.
-Czyżbyś zaczynała się bać? – Mówi i nie dając jej odpowiedzieć, kontynuuje. – Masz szczęście, bo tak się składa, że też nie mam pary na bal i możesz mi towarzyszyć.
- W szkole jest ponad setka dziewczyn, a ty chcesz iść na bal ze szlamą? – Pyta drwiąco. To tak jakby McGonagall zrobiła wolną lekcje!
-Zgadza się. – Draco zakłada ręce na piersi i opiera się o ścianą, lustrując wzrokiem zdumioną dziewczynę.
- Gdzie jest haczyk? – Hermiona mruży oczy.
-Nie ma. – Pada spokojna odpowiedz.
Dziewczyna prostuje się dumnie, podchodzi do chłopaka i popycha go palcem.
-Wiem, co kombinujesz, ale nie uda ci się to. Mam jeszcze czas. Znajdę parę na bal. – Po czym odwraca się, mija zdumionych osiłków i odchodzi znikając za zakrętem.
Draco nadal stoi w miejscu. Uśmiecha się, kręcąc głową.
-Nie znajdzie głupia. – Następnie razem ze swoją ochroną odchodzi.

*

Malfoy w jednej kwestii miał racje. Dziś jest środa.  Ostateczny termin znalezienia sobie pary wypadał na dzisiejszy wieczór, a mianowicie na dzisiejszą kolację.

*

Hermiona mimo usilnych prób, błagania, a nawet gróźb, nie znalazła partnera na Bal Bożonarodzeniowy.
-Co z wami wszystkimi jest?! – Krzyczała raz po raz.
Potrzebując odrobiny pocieszenia, udała się po Pokoju Wspólnego Domu Lwa.
Wchodząc, zauważyła przed kominkiem Ginny zatopioną w jakiejś lekturze. Usiadła obok niej z niewesoła miną.
-Nie ma! Żadnego! W całej tej cholernej szkole! – Wybuchneła.
-Hermiono Granger, wyrażaj się jak przystało na porządną uczennicę tej cholernej szkoły. – Zwróciła jej uwagę Ruda, po czym obie wybuchnęły śmiechem.
-Nie znalazłaś? – Powiedziała już spokojniej Ginny.
-Nie. – Westchnęła i opadła głębiej w fotel.
-Nie przejmuj się.
-Łatwo ci mówić. Zostali sami ślizgodni i kilku skretyniałych puchonów, a nawet oni nie chcieli ze mną iść. I jeszcze to głupie losowanie na kolacji. Może w ogóle nie pójdę na bal?
-Daj spokój. Nie przejmuj się. Może nie trafisz na najgorszego. – Lekki uśmiech, mający ją pocieszyć, niestety z miernym skutkiem.
Powtórne westchnienie.
-Harry idzie z Cho, Ron z Luną, ty z … – spojrzała w skupieniu na przyjaciółkę. – Ginny, a z kim ty idziesz?
-Yyyy a nie mówiłam ci?
-Nie. – Hermiona wyprostowała się, patrząc jej w oczy. – Nic nie mówiłaś. – Uśmiechnęła się widząc lekkie zażenowanie na twarzy młodszej przyjaciółki. – Nie powiesz mi, że z …
-A nawet, jeśli to, co?
-A to, że mogłaś mi powiedzieć! Wow! Gin! Gryfonka i ślizgom! Kto by pomyślał? – Pokręciła głową, nadal lekko nie dowierzając.
Ilekroć pytała Rudą o Zabiniego, ta nabierała wody w usta i milczała tak długo, aż temat nie został zmieniony. A tu proszę, jednak coś poważniejszego się szykuje.
-Tylko nie mów Ronowi. Wścieknie się.
-A jak zamierzasz ukryć przed nim ten fakt?
- Po prostu będę go unikała. – Dziewczyna się uśmiechnęła. – Nie jestem małym dzieckiem, nie trzeba mnie prowadzić za rączkę. Umiem o siebie zadbać lepiej niż niejeden chłopak.
-Co prawda, to prawda. – Wystarczyło tylko przypomnieć sobie te upiorogacki w zeszłym roku. To było coś.
Każda z nich pogrążyła się we własnych myślach.
Hermiona zerknęła na wielki zegar wiszący na ścianie. Zostało jej kilka godzin spokoju, zanim pozna wyrok.

Z bijącym sercem i duszą na ramieniu szła do Wielkiej Sali. Wyglądała przy tym jakby szła na ostatni w swym życiu posiłek.
Nawet nie podejrzewała jak los zechce z niej dziś zakpić!
Wystraszona i niezwykle blada usiadła między Ginny a Jenny. Naprzeciwko czekały dwa wolne miejsca na Harry’ego i Rona. Przy sąsiednim stole, na wprost niej siedział Malfoy i pomachał do niej, a dalej, STOP! Wróć! „Malfoy do mnie pomachał?” – Pomyślała blednąc jeszcze bardziej.
-Miona! Niedobrze ci? – Zapytała Gin, podążając za wzrokiem przyjaciółki. –Aaa. – Już zrozumiała. – A wiesz, że Malfoy też nie ma pary?
-Wiem. – Hermiona głośno przełknęła ślinę. – Zaproponował mi żebym z nim poszła.
-Och! To… – Ale Ginny nie wiedziała jak ma to skomentować, więc pozostawiła tą kwestie bez odpowiedzi.
-Uf! Ale jestem zmęczony! – Do stołu właśnie przysiadł się Ron, a zaraz za nim Harry klapnął koło niego. –Mówię wam, co za męczarnia!
-Oj przestań, tylko narzekasz. – Victoria, która razem z chłopakami miała szlaban usiadła, koło Jenny. – Było … interesująco.
-A, co interesującego jest w sprzątaniu sowiarni? Powiedz mi, bo ja nie wiem. – Burknął zły rudzielec.
-Hermiono, masz parę? – Zapytał Harry, chcąc przerwać wiszącą w powietrzu kłótnię. Cho powiedział mu, że Roger nagle zachorował. Aż było to podejrzane.
-Nie. – Wycedziła przez zęby.
-Wiesz, to jakieś podejrzane jest. – Wtrącił się Ron. – W szkole jest tulu chłopaków, a żaden nie chce z tobą iść? Bo nie wierzę, że każdy ma partnerkę z innego domu.
-Mnie też… – Zaczęła Hermiona, ale uciszyła się, bo właśnie wstała dyrektorka zamierzając coś ogłosić.
-Ciii…
-Moi drodzy. – Szmer rozmów zamilkł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. McGonagall rozejrzała się po wpatrzonych w nią uczniach. Wiedziała, co za chwile się stanie, ale nie miała na to wpływu. Ta decyzja została podjęta bez jej poparcia. – Jak wiecie dziś minął ostatni termin znalezienia sobie pary na tegoroczny Bal Bożonarodzeniowy. Ci z was, którzy znaleźli sobie drugą połówkę, zapewne już się na to cieszą. Natomiast ci z was, którzy tego szczęścia nie mieli, zaraz ja uszczęśliwię. Panie Filch. – Zwróciła się do woźnego, który czaił się z boku stołu nauczycielskiego. – Proszę przynieść szkatułę.
Woźny ustawił ją przed stołem prezydialny, zza którego wyszła teraz dyrektorka.
-Wyczytam teraz alfabetycznie imię i nazwisko, oraz dom dziewczyny, która podejdzie i wylosuje kartkę z nazwiskiem partnera.

- Granger Hermiona, Gryffindor!


*** 



Witam, to ost z napisanych i odnowionych rozdziałów, po nim odpoczywam na chwilke od Pojedynku, ale tylko po to aby skonczyc Spiralę Nienawiści.
Zatem do napisania! 
Pozdrawiam 
Esper <3

 PS: Pamietajcie o rozdziale sześćdziesiątym trzecim pt Intruz, który byl opublikowany duzo wczesniej ;))



Pojedynek Serc: Rozdział sześćdziesiąty pierwszy



Rozdział sześćdziesiąty pierwszy: Gdyby tylko znali prawdę.

 ****





- Że co?! – Diabeł wypluł alkohol. – Jak to z Granger?
- Normalnie. Czego nie rozumiesz? – Draco wstał, podszedł do barku i sobie także nalał szklaneczkę.
- No tego, że akurat z NIĄ. TO Granger.
Po tych jakże ciekawych informacjach, Blaise był w ogromnym szoku. Jasne, chciał, aby przyjaciel znalazł sobie normalną dziewczynę. Ba! Nawet z Ginny myślał o tym, aby Smok mógł kręcić z Granger. Pasowali do siebie. Oboje o skrajnych przeciwieństwach, a mimo to doskonale się uzupełniali.
Jednak teraz, gdy usłyszał, że on naprawdę chce z nią iść, coś mu nie pasowało.
Draco jest typem porównywalnym do zwierzyny. Nie jest jednak ofiarą. Jest zdobywcą.
Z prostego rachunku, Blaise wywnioskował, że skoro Smok jest drapieżnikiem, to ona będzie jego ofiarą.
„Cholera. Gin mnie zabije.” Pomyślał.
- Przemyślałeś to? – Spróbował z innej strony. – Wiesz, słyszałem, że ona już z kimś idzie.
Draco cwaniacko się uśmiechnął.
- Jakoś mnie to nie martwi. – Wypił zawartość swojej szklanki i odstawił ją na szafkę.
„Czyli ma plan.”
- Blaise…
- Tak?
- Przyjaźnimy się, prawda? – Zapytał poważnie.
- Oczywiście.
„Cholera!” Zaklną w myślach Diabeł.


Noc prawie wszystkim upłynęła spokojnie.
Niektórzy w zamku spędzili ją bezsennie, zastanawiając się, co przyniosą dalsze dni.

Hermiona wstała rankiem wypoczęta i gotowa do nauki.
Czekały ją dwie godziny transmutacji na początek. Numerologia, a po obiedzie starożytne runy i dwie godziny zielarstwa.
Pełna zapału poszła na śniadanie.
Mimo bardzo wczesnej pory jak na poniedziałek, w Wielkiej Sali konsumowało już śniadanie połowa szkoły.
Dziewczyna rzuciła krótkiej „hej” i usiadła przy swoim stole obok Jenny.
- Reszta śpi? – Zagadnęła.
- Tak. – Blondynka westchnęła. – Wczoraj mieli trening i chyba coś poszło nie tak, bo wrócili w podłych nastrojach.
- Och. – Nałożyła sobie na talerz owsianki i polała ją syropem malinowym.
Szybko skonsumowała posiłek i wstała.
- Już idziesz?
- Tak, muszę skoczyć na chwilę do biblioteki. Zostawiłam tam książkę do numerologii.
- Ale numerologię mamy trzecią.
- Wiem, ale podczas przerwy się nie wyrobię. Lecę. Zobaczymy się na transmutacji.
- Pa!

Truchtem pokonała odcinek dzielący Wielką Salę z biblioteką.
Wchodząc do środka od razu skierowała swoje kroki do stolika, przy którym wczoraj siedziała.
Na szczęście jej książka leżała na miejscu nienaruszona. Szybko ją zgarnęła i udała się na lekcje.
- Moi drodzy – zaczęła profesor McGonagall. – Musicie wiedzieć, że nie życzę sobie takiej sytuacji, jaka miała miejsce pod koniec piątej klasy. Nie widzę powodu, dla którego miałabym naciągać komuś ocenę z jakiegokolwiek przedmiotu. Dlatego też w drugim semestrze zbiorę najsłabszych uczniów i przydzielę grupę korepetytorów. – Rozejrzała się po klasie. – Każdy, kogo wyznaczę będzie odpowiednio musiał uczęszczać na dodatkowe lekcje jak też przykładać się do udzielanych korepetycji. Mam nadzieje, że to zrozumiałe. A teraz do lekcji. – Machnęła różdżką i na tablicy pojawiło się zdanie: „Zaawansowana transmutacja – animag – jak tego dokonać i czym może skutkować nieumiejętność w transmutacji własnego ciała.”
- Jak widzicie, dziś zaczniemy trudną do nauczenia sztukę animagii. Możecie być pewni, że pytania z tego zakresu pojawią się na owutemach. Nie oczekuję, że ktokolwiek z waszego rocznika pozna szczegóły z tego zakresu, jednak było by mi niezwykle miło, gdyby komuś się to udało. – Spojrzała zwłaszcza na pannę Granger i pannę Volley.
Obie lekcje polegały w dużej mierze na robieniu notatek, z tego, co mówiła nauczycielka.
Profesor McGonagall kilka razy zaprezentowała się pod postacią kota, aby pokazać im, na czym polega taka zamiana.
- Nie zawsze możemy zamienić się w takie zwierzę, jakie lubimy czy uważamy za wzór. Są, były przypadki, kiedy osoby pragnące zmienić się na przykład w duże i silne zwierzę ulegały wypadkom przy pracy i do dziś spędzają miło czas w szpitalu Świętego Munga. Na dziś to wszystko. Miłego dnia.
Zabrzmiał dzwonek na przerwę.
- Hermiono, Jenny zostańcie na chwilę.
Nauczycielka poczekała, aż wszyscy opuszczą klasę, po czym zwróciła się do swoich najlepszych uczennic.
- Chciałabym abyście od drugiego semestru zajęły się douczaniem słabszych uczniów. Wiem, że macie dużo zajęć, jednak mam nadzieję, że się zgodzicie. Były by to dwa, trzy dni w tygodniu po dwie, trzy godzinki. Co wy na to?
- W jakich godzinach przebiegałyby te dodatkowe lekcje? Musiałabym podzielić je między dyżury na korytarzach. – Zapytała trzeźwo Hermiona. W głowie obliczała godziny swojego planu zajęć.
- Wszystko byśmy ustaliły, jak zbiorę te słabsze osoby. Oczywiście nie byłybyście same. W szkole jest kilku wybitnych uczniów. Więc zawsze można ustalić to tak, aby wszystkim pasowało i nie kolidowało z innymi obowiązkami.
- Ja się zgadzam. Nie mam wieczorami żadnych zajęć. Tyle, co się pouczyć i odrobić lekcje, o mogłabym robić na tych zajęciach dodatkowych. – Powiedziała Jenny.
- Hmm – zamyśliła się Hermiona. – To i ja się zgadzam. – Uśmiechnęła się.
- Bardzo się z tego cieszę. Bliższe informacje otrzymacie jeszcze przed nowym rokiem. A teraz zmykajcie na lekcje.
- Do widzenia. – Obie odpowiedziały razem i wyszły.
Będąc już pod klasą do numerologii Hermiona zwróciła się do Jenny.
- I co? Dobrze, że rano zabrałam tą książkę.
- Masz rację. – Weszły do klasy i zajęły swoje miejsca.



- Goyle, Crabbe – Malfoy zwrócił się do dwóch osiłków, pełniących role jego ochroniarzy. – Mam do was sprawę.
- Oczywiście.
- Jasne.




Wieczorem w pokoju wspólnym Gryffindoru.
- Chciałbym być animagiem. – Rozmarzył się Harry.
- Ja też. – Dołączył do niego Ron. – Ale to bardzo trudne.
- Musiałeś psuć mi tą radość z marzeń?
- To tylko suche fakty. – Westchnął rudzielec. – A w co byś się chciał zmieniać?
- Chyba w dużego psa, jak Syriusz. A ty?
- Ja chciałbym umieć latać. Ale też chciałbym być, o! Hipogryf! Chciałbym się zmieniać w hipogryfa. A ty, Hermiono?
- Sama nie wiem. Może orzeł?
- Kto, jak kto, ale ty masz największe szanse aby zostać animagiem. – Odpowiedziała Tory.
- Daj spokój. – Uśmiechnęła się. Gdyby tylko znali prawdę.