czwartek, 4 września 2014

Pojedynek Serc: Rozdział czterdziesty drugi



Rozdział czterdziesty drugi:  Brak perspektyw na całkowite wyzdrowienie?!

***


Drzwi do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się delikatnie i ukazała  się w nich głowa Diabła.
-Czysto? - szepnął chłopak.
Draco tylko pokiwał głową.
- No stary wyglądasz nieco lepiej. - wszedł do środka. 
-Nieco? – prychnął  Malfoy. Jednocześnie przybił „piątkę” z przyjacielem.
-Zważywszy na twój poprzedni stan, tak, nieco. – uśmiechną się szeroko.
Ten  tylko pokręcił głową.
-Wieczorem wychodzę. Skołuj mi czyste ciuchy.
-Nie ma sprawy.  Widziałeś…? – nie musiał kończyć.
-Nie. Nie zdążyłem. Pomfrey mnie złapała.
-A teraz?
-Chcesz? To ryzykuj. Ja poczekam.
Blaise  się uśmiechną.
-Jak się czujesz?
-Bywało lepiej. - młody arystokrata podrapał się po głowie. - Taa, o wiele lepiej.

-Egmmm… - jakiś bliżej nieokreślony dźwięk rozległ się zza parawanu.
Chłopcy jak na komendę odwrócili się w tamtym kierunku.
-Ty…
-Chyba coś jej jest…
-Może lepiej to sprawdzić? - szybki rzut oka na drzwi gabinetu pielęgniarki. Cisza.
Draco wyślizguje się ze swojego łóżka i razem z Blaise „skrada” się ku końcowi Sali. 
-Czekaj. - łapie przyjaciela za szatę. - A jeśli ona … - nie kończy. Jak ma mu powiedzieć to co zobaczył w swoim śnie? Tak aby ten nie uznał go za wariata. No, ale jak?
-Co?
-Nie , nic.
Stają przed parawanem ciężko oddychając.
Jeden spogląda na drugiego i jakoś żaden nie chce zrobić  pierwszego kroku.
Znów słychać…
-Egmmm…
Draco zagląda za parawan.

*

Obudziłam się. A raczej COŚ mnie obudziło… Jakieś glosy…
-Widziałeś?
-Nie. Nie zdążyłem. Pomfrey mnie złapała.
-A teraz?
-Chcesz? To ryzykuj. Ja poczekam.
Kto chce ryzykować? I co?
-Jak się czujesz?
-Bywało lepiej. Taa , o wiele lepiej.
Kim oni są? I o czym mówią?
Pic. Chce mi się pić!
-Egmmm…- słabe to to ale może mnie usłyszą.
Cisza. Chyba nie usłyszeli.
-Ty…
-Chyba coś jej jest…
-Może lepiej to sprawdzić?-
Tak! Sprawdzicie co mi jest?
Chce pić!
Nie dam rady się  ruszyć…
Co ja takiego robiłam, że jestem taaaaka zmęczona?
-Czekaj. A jeśli ona…
-Co?
-Nie , nic.
Ona?
To czyli ja?
Znamy się?
Czekam aż w końcu do mnie podejdą i mi pomogą.
Ileż można czekać?!
Odwracam  delikatnie głowę w ich stronę, tak mi się przynajmniej wydaje.
I czekam….
Czekam…
Czekam…
W końcu parawan delikatnie się poruszył.
Nareszcie!
Po chwili ukazuje się w nich najpiękniejsza twarz jaką kiedykolwiek widziałam w życiu.
Boże! Blondyn o stalowym spojrzeniu…
Ideał.
Ale jak to możliwe?
Przecież ideały nie istnieją?
Spoglądam w jego oczy, są jak bezkresna głębia oceanu. Mogę w nich utonąć.
Tylko w nich.
To śmieszne…ale czy mogłam się w nich zakochać? Tak od pierwszego wejrzenia?
Tak. Mogłabym.

*

Uchyliłem delikatnie parawan i moim oczom  ukazała się ONA. ONA! Ta z koszmaru! Długie , hebanowe i proste włosy. Blada twarz. Tylko oczy. Oczy są te same. Delikatnie orzechowe. Piękne. Zawsze radosne, tylko teraz takie smutne…
Smutne…
Ona jest smutna. Tylko ten wyraz twarzy…
Patrzy  na mnie inaczej niż zwykle…
Tak…dziwnie?
Tak, to dobre określenie. Dziwnie.
Jakby mnie nie poznawała.
Może…?
Nie, to raczej nie możliwe.
Nie mogła mnie zapomnieć. Nie po tym wszystkim.
A jeśli…
Jeśli zapomniała?
Może to szansa dla mnie?
Może?
-Smoku?
Odwracam się za siebie. Blaise patrzy na mnie dziwnie. Jednak inaczej niż ona. 
-Co…? -   nie kończy.
Wiem o co mu chodzi. Ale jak ja mam to wytłumaczyć?
-Ja…- zaczynam. I w tym momencie przeklinam sam siebie za swoją głupotę.
-Malfoy! Zabini! – rozlega się krzyk od drzwi. O cholera! Odwracamy się a tam Snape w całej okazałości. I to cholernie wkurzony. –Co wy tu robicie?!
No Diable ,takiś był ciekawski to działaj. Spoglądam na przyjaciela.  Ale on też nie wie co powiedzieć.
-Słucham?! Nie?! Szlaban! Obydwaj! Od  dzisiaj i – 25 punktów  dla każdego!
-Co?!
Czy ten Snape zwariował? Jak on nas traktuje?!
-Tak jak na to zasługujecie! - niech to szlag! Legilimencja! - A teraz won!  
-Ale…
-Już was tu nie ma!
Chcąc nie chcąc zabieramy się stąd.
Na korytarzu zwracam się do Diabla.
- Ty to masz pomysły.
-A ty szczęście w ich realizacji.
Oboje wybuchamy śmiechem.
-Skołuj mi ciuchy. I moją różdżkę.
-Się robi.
-Poczekam tu.
-Ok. - i już go nie było. *
Wszedłem do jakiegoś pustego pokoju. Sądząc po ławkach zsuniętych w kąt była to od dawna nie używana klasa. Podszedłem  do okna. Nie dość że było strasznie zakurzone to i popękane w nie których  miejscach.
Fuj!
Oparłem dłonie o brudny parapet i wyjrzałem na zewnątrz.
-Nie jest tą za którą ją uważają. Ale to już chyba wiesz, prawda?
Usłyszałem czyjś głos. I bynajmniej nie należał on do Zabiniego.
Odwróciłem się szybko jednak w pomieszczeniu nikogo nie było. Nawet ducha!
Co jest?
-Ktoś tu jest? Nie wiedzę cię.
-Najważniejsze jest nie widoczne dla oczu. Zapamiętaj to sobie chłopcze.
Wydawało mi się że głos dochodził z pustych ram jedynego tu obrazu.
-Co jest…
-Mam - do klasy wszedł Zabini z moimi ciuchami i różdżką.
Nareszcie. Wziąłem   od niego „drewniany patyczek” i szybko się przebrałem.
-Chodź.
Opuściliśmy to dziwne pomieszczenie i skierowaliśmy się do naszego Pokoju Wspólnego.

*

-Tak, Draco. – ponownie rozległ się głos z owych ram. - Pamiętaj. Od przeznaczenia
nie uciekniesz.

*

-Jak się  czujesz? - zwrócił się od mnie owy mężczyzna, który przed chwila wyrzucił stad mojego ukochanego i tego drugiego.
-Co to za hałasy ? - podeszła do niego jakaś kobieta. – Profesorze?
Profesorze? Jej, jakie to dziwne.
-Wszystko w porządku.
-Tak? W takim razie gdzie jest pan Malfoy?
-Wypisał się już.
-Phi!
Co to za dziwni ludzi? I jeszcze dziwniejsze miejsce?
Zaraz…
Czy ona powiedziała Malfoy?
Ten Malfoy?
Nie, to niemożliwe. On jest za młody!
Syn.
Znowu ty?
Kim ty do licha jesteś?
Kimś bardzo ci bliskim.
Śmieszne doprawdy!
Zamykam oczy.
-Hermiono?– słyszę. - Musisz to połknąć.
Mylisz się. Ja nic nie muszę.

*

-Gdzie lecisz?
-Do Miony.
-Ucałuj ją ode mnie, Oki?
-Ok.
Ruda osóbka wyszła z Pokoju gryfonów  i skierowała się do Skrzydła w którym mieścił się szpital.
„Co się z nią stało? Czemu jej wygląd się zmienił? - myślała po drodze. - Przecież nie jest metamorfomagiem!”
Weszła do środka.
-Dobry wieczór. - powiedziała , ale wydawało jej się że nikogo nie ma.
Macie racje, wydawało się.
-Dobry wieczór. – odpowiedziała jej pani Pomfrey.
-Co z Hermioną?
-Wraca do zdrowia. Myślę że za kilka dni dojdzie do siebie całkowicie.
-Aha. Mogę przy niej posiedzieć?
-Oczywiście. Tylko jej nie budź.
-Dziękuję.
Ginny usiadła na krzesełku przy łóżku przyjaciółki. Pielęgniarka gdzieś zniknęła.
Zostały same.
Dziewczyna uważnie przyjrzała się śpiącej. Wyglądała tak jak zawsze. Burza brązowych loków w nie ładzie. Malinowe usta. I kolorek na policzkach.
„Co się stało z tym upiornym wyglądem?”- pomyślała. 
Upiornym? JA zawsze wygadam świetnie. – złość ukuła mnie szpilką prosto w zimne serce. Otworzyłam oczy.
Te słowa podziałały na mnie jak kubek lodowatej wody, mrożąc mi żyły.
Przy mnie siedziała drobna dziewczynka o płomiennorudych włosach, luźno puszczonych na ramiona.
-No Mionka. Wszystkich wystraszyłaś.
-Ja? – wychrypiałam.
-Ty, ty. – dziewczyna przytuliła się do mnie.
O CO JEJ CHODZI?!
- A żebyś widziała minę Smoka! Ho! Ho! To było coś! - opowiadała dalej. - Też tu leży, o  już go wypisali. - zerknęła w drugi kąt Sali. – Dziwne.

*

Szedłem powoli w stronę Wielkiej Sali. Za mną  wlekli się Carbbe i Goyle. No, cóż, sami mogli by i trafić.
Było nieco wcześnie, wiem , ale zaraz po kolacji czekał mnie szlaban u Snape.
Pięknie.
Moja głowę zaprzątał w tej chwili  obraz gryfonki. Tej z tego dziwnego snu. Do cholery , jakim cudem ona mi się TAKA przyśniła?
-To nie był zwykły sen. – usłyszałem za sobą. Odwróciłem się.
-Profesorze? – kogo ujrzałem? Czy to Snape stoi tu przede mną w podróżnej pelerynie i z kapturem nasuniętym na głowę?
-To nie był  zwykły sen. - postać zrobiła kilka kroków do przodu. W nikłym blasku latarni ujrzałem smoliście czarne włosy wystające spod kaptura i haczykowaty nos.
-Nie rozumiem. - rzekłem. Naprawdę nie rozumiałem o co mu chodzi w tej chwili.
-Za mną. - rzucił tylko. Odwrócił się na piecie i zniknął za zakrętem korytarza.
Wzruszyłem  ramionami i ruszyłem za nim. Tylko do chłopaków rzuciłem. - Poczekajcie na mnie w Pokoju Wspólnym. – oni tylko coś mruknęli i odeszli w przeciwnym kierunku.
Skręciłem tam gdzie profesor  i zdarzyłem dojrzeć kawałek szaty znikający  za jakimiś drzwiami. Poszedłem w tamtym kierunku. Powoli zbliżyłem się do lekko uchylonych drzwi.
-Profesorze?
-Wejdź.
Uchyliłem drzwi szerzej i wszedłem do środka pomieszczenia. Była to stara , nie używana klasa, sądząc po dużej ilości kociołków i prawie pustych słoiczków, od eliksirów.
Nie było w niej okien. Jedyne światło dawały nieliczne pochodnie rozmieszczone na ścianach oraz dziwne lustro z którego emanowała srebrna poświata.
Właśnie przed nim stal nauczyciel.

*

Chłopak ujrzał swojego nauczyciela stojącego przed dziwnym lustrem. Powoli zbliżył się do niego.
Stanął nieco z tyłu. Widział jednak czystą niczym kryształ, tafle lustra.
W jednej sekundzie jego twarz zbladła, usta same się otworzyły ze zdziwienia.
Snape odwrócił się do niego. W  stalowym spojrzeniu  Dracona ujrzał ogień...
Wizja…

***


*„i już gonie było”. - wiem, wiem, mogli różdżką Diabła przywołać ubrania, ale Draco potrzebował chwili dla siebie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz