czwartek, 4 września 2014

Pojedynek serc: Rozdział czterdziesty czwarty



Rozdział czterdziesty czwarty: Wracamy na stare śmieci!

***


-Bo ona wybierze dla ciebie.
Milczenie.
Nauczyciel wychodzi nie czekając na jakąkolwiek reakcje ze strony chłopaka.
-Pięknie!

*

„Bo ona wybierze dla ciebie.
Wybierze  dla ciebie.
Dla  ciebie.”
Jak echo ciągle słyszałem te słowa.
Tylko po jaką cholerę?!
Wchodząc do swojej sypialni trzasnąłem drzwiami aż zadzwoniło.
Niech to szlag!
Należę do osób wygodnych.
I nie lubię, a wręcz nie znoszę, jak muszę nad czymś myśleć! I to nad czymś TAKIM!
Co oni sobie wyobrażają? Że można mnie wytresować? O, co to, to nie! Nie dam się!
Głupia…
Kim  TY jesteś, że wszyscy nad tobą tak skaczą???

„Milczenie jest zlotem.”

*

Pannę Granger w końcu wypisali ze Skrzydła Szpitalnego. Spędziła tam około tygodnia.

W tej chwili siedziała  w bibliotece obłożona stertą książek, które zamierzała przeczytać. Na nic się zdały prośby i błagania przyjaciół. Za każdym razem i każdemu odpowiadała tak samo.
-Muszę się uczyć. Niedługo egzaminy.
I to by było na tyle.
Właśnie wertowała opasały tom eliksirów dla zaawansowanych. A , że ona była „zaawansowana” z każdego przedmiotu musiała się bardzo dobrze przykładać. Szczęściem, miała doskonałą pamięć i szybko się uczyła.
Więc , wertowała tą wielką księgę w poszukiwaniu składników na Eliksir Zniewolenia, gdy …ktoś jej przerwał.
-Proszę, proszę . Kogo my tu widzimy?
Hermiona leniwie podniosła głowę znad czytanej książki chcąc przyjrzeć się temu osobnikowi, ale…
Uniosła brwi zdziwiona, bo nikogo tu nie było!
Rozejrzała się uważnie po bibliotece, ale znajdowała się w niej sama.
A w każdym razie tak jej się wydawało.
Wróciła do lektury książki.

Kilka rzędów dalej ukryty za regałem  z książkami stał blond włosy chłopak. „Stał”- to pojęcie względne. Przypierał  on  do jednego z regałów innego chłopaka i celował w jego szyję różdżką.
-Zbliż się do niej na odległość jednej stopy , a porachuje ci wszystkie kości, zrozumiano? – Wysyczał do swojej ofiary cicho.
Chłopak chyba zapomniał języka, bo tylko kiwnął głową na znak zgody.
-Zjeżdżaj! – Powiedział złowrogo.
Nie musiał powtarzać tego drugi raz.
Zdołał usłyszeć tylko delikatne skrzypienie drzwi i zostali sami.

Hermiona słysząc skrzypienie podniosła głowę , ale , że nikogo nie ujrzała, powróciła po przerwanego zajęcia.

A blondyn nadal obserwował ją zza regału.

„Nie jesteśmy sami..” – powiedział GŁOS.
„Gadanie ze swoją chorą psychiką nie wróży nic dobrego, więc, zrób mi tę przyjemność i zniknij!” – Odpowiedziała w myślach.
Oparła  łokieć na stoliku i położyła na nim swoją głowę. Westchnęła.
Podrapała się piórem po czubku głowy , myślami odbiegając od czytanej książki.
„Kim ja jestem? Ale tak na prawdę?”
Odpowiedziało jej ciche syczenie wydobywające się spod bluzki. Położyła dłoń na stole i uważnie przyjrzała się swoim palcom. Uśmiechnęła się gdy mały wężyk zaczął krążyć wkoło palca wskazującego. Oparła głowę na drugiej ręce i zamyśliła się.
„Mam już siedemnaście lat. Tutaj jestem już dorosła. Więc dlaczego czuje się jak zagubione dziecko?”
Milczenie jest złotem.
„Jeszcze kilka miesięcy i koniec roku. A co potem? Egzaminy i praca w ministerstwie?”
„Czy właśnie tego chcesz?”
„Jednego jestem pewna. Nie chce ciebie więcej słuchać! Zrozumiano?! Kim ty właściwie jesteś?”
„Jestem twoim…”
-Miona! Tutaj się zaszyłaś! Wszędzie cię szukamy. - Do biblioteki wparowała Victoria z Ginny.
-Coo?
-Zobacz , która jest godzina. Dochodzi dwudziesta pierwsza!
-Ciszej! Tutaj się nie krzyczy. - I rozejrzała się uważnie, czy aby nie widać gdzieś pani Pince.
Tory także się rozejrzała, podeszła bardzo blisko do Hermiony i wydawać się mogło , że szepnie coś do niej, ale…
-IDZIEMY! – Ryknęła głośno, aż biedna Mionka podskoczyła i spadła z krzesła.
-Wariatka - mruknęła zbierając się z podłogi. - Dobra idę.
-No i to jest dobry pomysł. Idziemy. - Ginny wzięła ją pod ramię i we trzy wyszły z pogrążonej w ciszy biblioteki.
Tylko jedna osoba, jeden chłopak, został w środku.
Oparł się plecami o regał i osunął na ziemię. Ukrył twarz w dłoniach.
-Wariuję - mruknął do swoich rąk.

*

-Hermiono, zaczynam się o ciebie poważnie martwić.
-Ty? Ronaldzie, pragnę ci przypomnieć, że jedyna sprawa która cię martwi to zbyt mało posiłków. Dodatkowo  mną,  nie musisz się przejmować. Naprawdę. – Dodała klepiąc go po ramieniu.
-Ale…
-Wiem, wiem. – Puściła oko do przyjaciółek.
Dochodziła druga nad ranem, a mimo to Pokój Wspólny Gryffindoru był pełny. 
Cóż, wcale mnie to nie dziwi.  Dziś środa, o północy siódmoklasiści mieli dwie godziny astronomii.
-Jutro ciężki dzień.
-Daj spokój. Patrzysz na to ze złej strony. Za dwa dni weekend! – Victoria klasnęła w dłonie.
-Twój tok myślenia mnie przeraża. - szepnęła Jenny.
-A przestań! -  Tory przyłożyła jej w plecy.
-Auć!
-Mionka…- zaczął łagodnie Ron.  - Sprawdziła byś moje wypracowanie na eliksiry?
-Ron, Ron, Ron. - zaczęła kręcić głową.
-No co? Nie musisz powtarzać mojego imienia aż trzy razy. Jeden raz w zupełności by wystarczył. *
-Dawaj. – Dziewczyna się uśmiechnęła , gdy przyjaciel jak na skrzydłach poleciał do swojego dormitorium.
-Miona…- zaczął Harry.
-Dawaj, dawaj, bo się rozmyślę.
-Dzięki. Jesteś wielka! – I także poleciał po swoją pracę.
-Co z nich wyrośnie?
-Ja ci powiem , że nic dobrego.
Portret się uchylił i do środka weszła drobna, rudowłosa osóbka.
-Gin, a ty gdzie byłaś o tej porze? - Zainteresowała się Victoria.
-Zostawiłam… coś w … bibliotece. – Niepewny  uśmiech. – Padam na nos. Idę spać. Dobranoc. - I zniknęła na schodach prowadzących od sypialni.
-Ona coś ukrywa…- zaczęła mówić Jen, gdy wrócili chłopcy.
Hermiona wzięła od nich zapisane pergaminy . Sama mimo, iż była zwolniona z odrabiania lekcji ,  pracę miała już napisaną. Położyła je sobie na kolanach, do ręki wzięła pióro.
Szybko skończyła je przeglądać, wykreślając co drugie zdanie i dopisując własne.
-Proszę. - O trzeciej piętnaście podała im gotowe eseje. - Przepiszcie to na czysto i gotowe.
-Jeszcze raz, wielkie dzięki Hermiona.
-Tak, uratowałaś nas.
-Nie ma za co. - Uśmiechnęła się. - A teraz mi wybaczcie , idę zażyć trochę snu.  Dobranoc wszystkim.
-Tak. - Jen i Tory także podniosły się z foteli. - My też idziemy. Branoc.
-Dobranoc.
Panna prefekt , korzystając z kilku ukrytych przejść i skrótów szybko dostała się na trzecie piętro. Zrzuciła zbędne ubranie i w samej bieliźnie położyła się do łóżka.
No co? Przecież i tak nikt jej teraz nie widzi.
Zasnęła.
Mimo , iż spała tylko cztery godziny , była wypoczęta.
Nic nie przerwało jej snu, nic się jej nie śniło. Spokój.
Obudziła się  około godziny siódmej dwadzieścia. Przeciągnęła się siedząc jeszcze w łóżku.
-Mmmm - mruknęła i wstała. Weszła do garderoby w poszukiwaniu czystej bielizny i jakichś ubrań. Po chwilowym namyśle wybrała top na ramiączkach w kolorze pola lawendy , bluzkę - nietoperz koloru śliwki węgierki i ciemne dżinsowe rurki. Do tego jasna bielizna i jakaś drobna biżuteria. Wróciła do sypialni, a stamtąd weszła do łazienki. Po dwudziestu  minutach był gotowa.  Do śniadania zostało jej jeszcze kilka minut , więc dla pewności sprawdziła zawartość swojej torby. Zmarszczyła czoło, gdy przy eseju na eliksiry zobaczyła niewielkich rozmiarów kopertę.
-Dziwne. - Mruknęła. Oderwała ją i otworzyła. Ze środka wyjęła niewielką kartkę. Zaczęła czytać…



*”-No co? Nie musisz powtarzać mojego imienia aż trzy razy. Jeden raz w zupełności by wystarczył.” – wiecie skąd to zdanie? Ja nie pamiętam, wiec jak wiecie to napiszcie heheh :P  

.

Pojedynek Serc: Rozdział czterdziesty trzeci



Rozdział czterdziesty trzeci: Różne wizje, tego samego.

***

Wizja…
Wizja strasznej katastrofy.
Coś, co zagraża światu. Zarówno magicznemu jak i temu zwykłemu.
Młody chłopak wpatrywał się w lustro szeroko otwartymi oczami.
A tam, wyświetlane niczym film, zmieniały się sceny.
Pożar lasu. Ginie tysiące magicznych zwierząt. Setki gatunków leczniczych ziół spala się na popiół. Gdzieniegdzie spod spalonych polanów drzew wystają po przypalane zwłoki zwierząt. Ogień szybko strawił las i zajął pobliskie wsie i miasteczka. Miliony ludzi traci dach nad głową, a nierzadko też i życie. Dookoła czuć tylko swąd spalonych ciał. Ludzkich. Wielki Pożar nie zna granic. Idzie dalej, zajmuje większe miasta, niszczy więcej żyć…

BACH!
Powódź. Ogromna fala zalewa miasta lezące przy brzegach. Nie ważne czy to jezioro, rzeka czy morze. Wszystko zostaje zalane słoną i słodką wodą. Zostają zerwane mosty. Uwiezieni na dachach swoich domów ludzie giną z wycieńczenia. To nie tylko mugole. Ginie też wielu czarodziei pragnący im pomóc. Pod wodą znajduje się większa cześć Anglii i świata. Dookoła czuć tylko wilgoć i pleśń. Gdzieniegdzie w wodzie pływają szczątki jakiegoś człowieka bądź też zwierzęcia. Choć służby porządkowe starają się TO sprzątać na bieżąco, trupów ciągle przybywa. Woda powoli, ale systematycznie kieruje się ku środkowi lądu. Tam gdzie kiedyś ludzie czuli się bezpiecznie, teraz znajdują się w pułapce…

BACH!
Tornado. Silny wiatr wyrywa drzewa z korzeniami. Burzy domy, jakby zbudowane były z papieru. Porywa samochody jakby to były zapałki. Nie można przed nim uciec. Nie można się schować. Jedyne, co można zrobić, to pożegnać się z wszystkimi i czekać na śmierć, która i tak nadejdzie. I modlić się, aby była szybka i bezbolesna…

BACH!
Pustynia. Chyba Sahara.
Na jej środku stoi samotna postać. U jej stup wije się masa węży.
To kobieta.
Ubrana w długą i krwiście czerwoną pelerynę. Z pod kaptura spływają na ramiona proste, hebanowe włosy. Choć twarz ukryta jest w cieniu, widać na jej ustach szyderczy uśmiech.
Podnosi w górę rękę i zatacza nią okrąg nad wijącymi się gadami.
One, jakby słuchając niemego rozkazu, rozpełzają się w cztery strony świata.
Kobieta uśmiecha się szeroko, okręca się wokół własnej osi i w tumanie kurzu znika.
Na świece wybucha panika. Miliony gadów atakuje ludzkość. Nikt nie jest bezpieczny. Żaden człowiek, żadne zwierzę. Nie pomagają zaklęcia ani eliksiry.
Populacja ludzi wymiera…

BACH!
Scena diametralnie się zmienia.
Teraz Lustro ukazuje chłopakowi RAJ.
Malownicza wyspa.
Słychać radosny śmiech dzieci.
Nad brzegiem wody opalają się ludzie.

Plaża. Piaszczysty, żółciutki i ciepły piasek. A nieco dalej kilka domów.
Dom - w oknach odbijają się promienie wakacyjnego słońca.
Słońce - jego ciepłe promienie ogrzewają wodę.
Woda - w niej chłodzą się ludzie.
Śmiech, zabawa, zero problemów.

*

-No Mionka. Wszystkich wystraszyłaś.
-Ja? – Odpowiedziała pacjentka.
-Ty, ty. – Ginny przytula się do Hermiony.
- A żebyś widziała minę Smoka! Ho! Ho! To było coś! - Opowiadała dalej. - Też tu leży, o już go wypisali. - Zerknęła w drugi kąt Sali. – Dziwne.
-Co …jest dziwne?
-Bo słyszałam, że ma leżeć do wieczora. Hmmm.
-Był tu…profesor… eghm…i wyrzucił … ich.
-No to już wszystko wiadomo! – Klasnęła w dłonie. – A jak ty się czujesz?
-Dobrze…nawet dobrze.
„Nawiedziło mnie dziwne wspomnienie… siedzimy nad brzegiem jeziora. Ja czytam, a ona śmieje się z dość kiepskich żartów rudego chłopaka. Rodzeństwo?
-Ron! - Słychać czyjś krzyk, na co owy chłopak się odwraca.
-Tak?! - Odkrzykuje.
Ron? Ron, Ron, Harry i Ron. To moi najlepsi przyjaciele! A Ginny to siostra Rona! Czy ja przypadkiem o nich nie zapomniałam???”
-Och Ginny! Tęskniłam za tobą! - Po czym, na tyle na ile pozwala jej kondycja, przytula przyjaciółkę.

*
-To jest wybór, o którym rozmawialiśmy na początku roku. – Malfoy wzdryga się na dźwięk tych słów. Zupełnie zapomniał, że nie jest tu sam.
-Tak? - Otrząsa się z szoku. Tak wiele się działo od czasu tamtej rozmowy, że puścił ją w niepamięć.
Nawet nie podejrzewał jak ona jest ważna!
-Dobro albo zło. Od tego zależy nasza przyszłość.
-A, co to ma ze mną wspólnego?
-Bo ona…
*

-Twój stan zdrowia poprawia się z każdą godziną. Myślę, że niedługo wyjdziesz.
To były najmilsze słowa, jakie dziś usłyszałam. Naprawdę!
Już mam dość tej sterylności.  Posiłki o ustalonych porach. Zero rozrywek. Zero książek. Zero lekcji.
Jak tak można żyć?!
Tylko leki, leki i jeszcze raz leki!
Dość!




******************************************************************************

Pojedynek Serc: Rozdział czterdziesty drugi



Rozdział czterdziesty drugi:  Brak perspektyw na całkowite wyzdrowienie?!

***


Drzwi do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się delikatnie i ukazała  się w nich głowa Diabła.
-Czysto? - szepnął chłopak.
Draco tylko pokiwał głową.
- No stary wyglądasz nieco lepiej. - wszedł do środka. 
-Nieco? – prychnął  Malfoy. Jednocześnie przybił „piątkę” z przyjacielem.
-Zważywszy na twój poprzedni stan, tak, nieco. – uśmiechną się szeroko.
Ten  tylko pokręcił głową.
-Wieczorem wychodzę. Skołuj mi czyste ciuchy.
-Nie ma sprawy.  Widziałeś…? – nie musiał kończyć.
-Nie. Nie zdążyłem. Pomfrey mnie złapała.
-A teraz?
-Chcesz? To ryzykuj. Ja poczekam.
Blaise  się uśmiechną.
-Jak się czujesz?
-Bywało lepiej. - młody arystokrata podrapał się po głowie. - Taa, o wiele lepiej.

-Egmmm… - jakiś bliżej nieokreślony dźwięk rozległ się zza parawanu.
Chłopcy jak na komendę odwrócili się w tamtym kierunku.
-Ty…
-Chyba coś jej jest…
-Może lepiej to sprawdzić? - szybki rzut oka na drzwi gabinetu pielęgniarki. Cisza.
Draco wyślizguje się ze swojego łóżka i razem z Blaise „skrada” się ku końcowi Sali. 
-Czekaj. - łapie przyjaciela za szatę. - A jeśli ona … - nie kończy. Jak ma mu powiedzieć to co zobaczył w swoim śnie? Tak aby ten nie uznał go za wariata. No, ale jak?
-Co?
-Nie , nic.
Stają przed parawanem ciężko oddychając.
Jeden spogląda na drugiego i jakoś żaden nie chce zrobić  pierwszego kroku.
Znów słychać…
-Egmmm…
Draco zagląda za parawan.

*

Obudziłam się. A raczej COŚ mnie obudziło… Jakieś glosy…
-Widziałeś?
-Nie. Nie zdążyłem. Pomfrey mnie złapała.
-A teraz?
-Chcesz? To ryzykuj. Ja poczekam.
Kto chce ryzykować? I co?
-Jak się czujesz?
-Bywało lepiej. Taa , o wiele lepiej.
Kim oni są? I o czym mówią?
Pic. Chce mi się pić!
-Egmmm…- słabe to to ale może mnie usłyszą.
Cisza. Chyba nie usłyszeli.
-Ty…
-Chyba coś jej jest…
-Może lepiej to sprawdzić?-
Tak! Sprawdzicie co mi jest?
Chce pić!
Nie dam rady się  ruszyć…
Co ja takiego robiłam, że jestem taaaaka zmęczona?
-Czekaj. A jeśli ona…
-Co?
-Nie , nic.
Ona?
To czyli ja?
Znamy się?
Czekam aż w końcu do mnie podejdą i mi pomogą.
Ileż można czekać?!
Odwracam  delikatnie głowę w ich stronę, tak mi się przynajmniej wydaje.
I czekam….
Czekam…
Czekam…
W końcu parawan delikatnie się poruszył.
Nareszcie!
Po chwili ukazuje się w nich najpiękniejsza twarz jaką kiedykolwiek widziałam w życiu.
Boże! Blondyn o stalowym spojrzeniu…
Ideał.
Ale jak to możliwe?
Przecież ideały nie istnieją?
Spoglądam w jego oczy, są jak bezkresna głębia oceanu. Mogę w nich utonąć.
Tylko w nich.
To śmieszne…ale czy mogłam się w nich zakochać? Tak od pierwszego wejrzenia?
Tak. Mogłabym.

*

Uchyliłem delikatnie parawan i moim oczom  ukazała się ONA. ONA! Ta z koszmaru! Długie , hebanowe i proste włosy. Blada twarz. Tylko oczy. Oczy są te same. Delikatnie orzechowe. Piękne. Zawsze radosne, tylko teraz takie smutne…
Smutne…
Ona jest smutna. Tylko ten wyraz twarzy…
Patrzy  na mnie inaczej niż zwykle…
Tak…dziwnie?
Tak, to dobre określenie. Dziwnie.
Jakby mnie nie poznawała.
Może…?
Nie, to raczej nie możliwe.
Nie mogła mnie zapomnieć. Nie po tym wszystkim.
A jeśli…
Jeśli zapomniała?
Może to szansa dla mnie?
Może?
-Smoku?
Odwracam się za siebie. Blaise patrzy na mnie dziwnie. Jednak inaczej niż ona. 
-Co…? -   nie kończy.
Wiem o co mu chodzi. Ale jak ja mam to wytłumaczyć?
-Ja…- zaczynam. I w tym momencie przeklinam sam siebie za swoją głupotę.
-Malfoy! Zabini! – rozlega się krzyk od drzwi. O cholera! Odwracamy się a tam Snape w całej okazałości. I to cholernie wkurzony. –Co wy tu robicie?!
No Diable ,takiś był ciekawski to działaj. Spoglądam na przyjaciela.  Ale on też nie wie co powiedzieć.
-Słucham?! Nie?! Szlaban! Obydwaj! Od  dzisiaj i – 25 punktów  dla każdego!
-Co?!
Czy ten Snape zwariował? Jak on nas traktuje?!
-Tak jak na to zasługujecie! - niech to szlag! Legilimencja! - A teraz won!  
-Ale…
-Już was tu nie ma!
Chcąc nie chcąc zabieramy się stąd.
Na korytarzu zwracam się do Diabla.
- Ty to masz pomysły.
-A ty szczęście w ich realizacji.
Oboje wybuchamy śmiechem.
-Skołuj mi ciuchy. I moją różdżkę.
-Się robi.
-Poczekam tu.
-Ok. - i już go nie było. *
Wszedłem do jakiegoś pustego pokoju. Sądząc po ławkach zsuniętych w kąt była to od dawna nie używana klasa. Podszedłem  do okna. Nie dość że było strasznie zakurzone to i popękane w nie których  miejscach.
Fuj!
Oparłem dłonie o brudny parapet i wyjrzałem na zewnątrz.
-Nie jest tą za którą ją uważają. Ale to już chyba wiesz, prawda?
Usłyszałem czyjś głos. I bynajmniej nie należał on do Zabiniego.
Odwróciłem się szybko jednak w pomieszczeniu nikogo nie było. Nawet ducha!
Co jest?
-Ktoś tu jest? Nie wiedzę cię.
-Najważniejsze jest nie widoczne dla oczu. Zapamiętaj to sobie chłopcze.
Wydawało mi się że głos dochodził z pustych ram jedynego tu obrazu.
-Co jest…
-Mam - do klasy wszedł Zabini z moimi ciuchami i różdżką.
Nareszcie. Wziąłem   od niego „drewniany patyczek” i szybko się przebrałem.
-Chodź.
Opuściliśmy to dziwne pomieszczenie i skierowaliśmy się do naszego Pokoju Wspólnego.

*

-Tak, Draco. – ponownie rozległ się głos z owych ram. - Pamiętaj. Od przeznaczenia
nie uciekniesz.

*

-Jak się  czujesz? - zwrócił się od mnie owy mężczyzna, który przed chwila wyrzucił stad mojego ukochanego i tego drugiego.
-Co to za hałasy ? - podeszła do niego jakaś kobieta. – Profesorze?
Profesorze? Jej, jakie to dziwne.
-Wszystko w porządku.
-Tak? W takim razie gdzie jest pan Malfoy?
-Wypisał się już.
-Phi!
Co to za dziwni ludzi? I jeszcze dziwniejsze miejsce?
Zaraz…
Czy ona powiedziała Malfoy?
Ten Malfoy?
Nie, to niemożliwe. On jest za młody!
Syn.
Znowu ty?
Kim ty do licha jesteś?
Kimś bardzo ci bliskim.
Śmieszne doprawdy!
Zamykam oczy.
-Hermiono?– słyszę. - Musisz to połknąć.
Mylisz się. Ja nic nie muszę.

*

-Gdzie lecisz?
-Do Miony.
-Ucałuj ją ode mnie, Oki?
-Ok.
Ruda osóbka wyszła z Pokoju gryfonów  i skierowała się do Skrzydła w którym mieścił się szpital.
„Co się z nią stało? Czemu jej wygląd się zmienił? - myślała po drodze. - Przecież nie jest metamorfomagiem!”
Weszła do środka.
-Dobry wieczór. - powiedziała , ale wydawało jej się że nikogo nie ma.
Macie racje, wydawało się.
-Dobry wieczór. – odpowiedziała jej pani Pomfrey.
-Co z Hermioną?
-Wraca do zdrowia. Myślę że za kilka dni dojdzie do siebie całkowicie.
-Aha. Mogę przy niej posiedzieć?
-Oczywiście. Tylko jej nie budź.
-Dziękuję.
Ginny usiadła na krzesełku przy łóżku przyjaciółki. Pielęgniarka gdzieś zniknęła.
Zostały same.
Dziewczyna uważnie przyjrzała się śpiącej. Wyglądała tak jak zawsze. Burza brązowych loków w nie ładzie. Malinowe usta. I kolorek na policzkach.
„Co się stało z tym upiornym wyglądem?”- pomyślała. 
Upiornym? JA zawsze wygadam świetnie. – złość ukuła mnie szpilką prosto w zimne serce. Otworzyłam oczy.
Te słowa podziałały na mnie jak kubek lodowatej wody, mrożąc mi żyły.
Przy mnie siedziała drobna dziewczynka o płomiennorudych włosach, luźno puszczonych na ramiona.
-No Mionka. Wszystkich wystraszyłaś.
-Ja? – wychrypiałam.
-Ty, ty. – dziewczyna przytuliła się do mnie.
O CO JEJ CHODZI?!
- A żebyś widziała minę Smoka! Ho! Ho! To było coś! - opowiadała dalej. - Też tu leży, o  już go wypisali. - zerknęła w drugi kąt Sali. – Dziwne.

*

Szedłem powoli w stronę Wielkiej Sali. Za mną  wlekli się Carbbe i Goyle. No, cóż, sami mogli by i trafić.
Było nieco wcześnie, wiem , ale zaraz po kolacji czekał mnie szlaban u Snape.
Pięknie.
Moja głowę zaprzątał w tej chwili  obraz gryfonki. Tej z tego dziwnego snu. Do cholery , jakim cudem ona mi się TAKA przyśniła?
-To nie był zwykły sen. – usłyszałem za sobą. Odwróciłem się.
-Profesorze? – kogo ujrzałem? Czy to Snape stoi tu przede mną w podróżnej pelerynie i z kapturem nasuniętym na głowę?
-To nie był  zwykły sen. - postać zrobiła kilka kroków do przodu. W nikłym blasku latarni ujrzałem smoliście czarne włosy wystające spod kaptura i haczykowaty nos.
-Nie rozumiem. - rzekłem. Naprawdę nie rozumiałem o co mu chodzi w tej chwili.
-Za mną. - rzucił tylko. Odwrócił się na piecie i zniknął za zakrętem korytarza.
Wzruszyłem  ramionami i ruszyłem za nim. Tylko do chłopaków rzuciłem. - Poczekajcie na mnie w Pokoju Wspólnym. – oni tylko coś mruknęli i odeszli w przeciwnym kierunku.
Skręciłem tam gdzie profesor  i zdarzyłem dojrzeć kawałek szaty znikający  za jakimiś drzwiami. Poszedłem w tamtym kierunku. Powoli zbliżyłem się do lekko uchylonych drzwi.
-Profesorze?
-Wejdź.
Uchyliłem drzwi szerzej i wszedłem do środka pomieszczenia. Była to stara , nie używana klasa, sądząc po dużej ilości kociołków i prawie pustych słoiczków, od eliksirów.
Nie było w niej okien. Jedyne światło dawały nieliczne pochodnie rozmieszczone na ścianach oraz dziwne lustro z którego emanowała srebrna poświata.
Właśnie przed nim stal nauczyciel.

*

Chłopak ujrzał swojego nauczyciela stojącego przed dziwnym lustrem. Powoli zbliżył się do niego.
Stanął nieco z tyłu. Widział jednak czystą niczym kryształ, tafle lustra.
W jednej sekundzie jego twarz zbladła, usta same się otworzyły ze zdziwienia.
Snape odwrócił się do niego. W  stalowym spojrzeniu  Dracona ujrzał ogień...
Wizja…

***


*„i już gonie było”. - wiem, wiem, mogli różdżką Diabła przywołać ubrania, ale Draco potrzebował chwili dla siebie ;)