sobota, 16 sierpnia 2014

Pojedynek Serc: Rozdział czterdziesty



Rozdział czterdziesty: Dwa słowa.
*************************************


„Co to było?
Nie wiem.
Brzmiało jak odgłos deszczu na pustyni.” *

*

Odgłos kroków na mokrej nawierzchni.
-Malfoy?
Dotyk czyjejś dłoni.
-Ona …


Ciemność.
Dookoła tylko ciemność.
Otwieram oczy. I co widzę?
Nic!
Jasna cholera gdzie ja jestem?
To Piekło??? Czy jakieś inne cholerstwo?!
Cholera - klnę zły na wszystko i wszystkich.
Rozglądam się dookoła. Usiłuje coś zobaczyć. Wyciągam ręce przed siebie. Wstaje. Próbuję iść.
Nagle…
Wpadam na coś. Odbijam się i upadam na twardą podłogę. To chyba kafelki?
Macam dookoła siebie.
Tak, to zimne kafelki.
Przez tą ciemność próbuje coś dojrzeć.
Mam jakieś przebłyski.
Wstaje.
Rękoma opieram się o ścianę, która nabiła mi niezłego guza. Idę wzdłuż niej.
Natrafiam na kąt.
Sunę dalej.
Jakieś drzwi.
Szukam po omacku klamki.
Mam! Znalazłem!
Naciskam ją. Ustępuje.
Tak!
Otwieram drzwi powoli, niepewny, co może mnie za nimi czekać.
Widzę jakieś światło.
Otwieram je szerzej i …
-Już myśleliśmy, że do nas nie dołączysz. – Słyszę.
Co?
Wchodzę do środka.
I co widzę?
Okrągły stół. A przy nim chyba z dwadzieścia osób ubranych w czarne i ciemne ubrania.
Spoglądam po nich nie rozumiejąc, o co chodzi.
Czy to jakiś kawał?
Dość kiepski.
Przesuwam wzrokiem po ich twarzach ukrytych pod długimi kapturami.
Co za maskarada!
-Panie.–Wzdrygam się na dźwięk głosu jakiegoś mężczyzny za moimi plecami. Odwracam się. Jego twarz także ukryta jest pod kapturem.
-Tak? - Zaledwie szepnięcie wydobywa się z moich ust, tyle, że to nie mój głos! To jak by obca osoba mówiła za mnie. Aż dreszcze chodzą po plecach! Brr!
-Pani czeka.
Dopiero teraz ujrzałem jedyną (chyba) kobietę w całym tym towarzystwie. Siedziała na podwyższonym krześle, obok takiego samego tyle, że pustego, zapewne mojego.
Na głowie także miała kaptur - ja też. Jej szata - tak jak i moja - była ciemno zielona, na końcach wyszywana srebrną nicią.
Podszedłem do niej.
-Długo kazałeś na siebie czekać. – Rzekła aksamitnym głosem. Tak delikatnym a zarazem jadowitym, mrożącym krew w żyłach. – Załatwiłeś?
Cu u licha miałem załatwić? Spojrzałem na jej twarz. Spod kaptura na ramiona spływały proste hebanowe włosy. Z ukrytej w cieniu twarzy zdawały się na mnie spoglądać niemal czarne oczy, z niewielkim przebłyskiem szkarłatu.
-Tak. - Szepnąłem, nie bardzo tego świadom.
-Zatem zaczynajmy. -  Zwróciła się do ogółu – Jak wiecie nowy minister magii nie zdarzył jeszcze wdrążyć …
Nowy minister? Od kiedy?
Ten stary nie zdarzył mi porządnie zaleźć za skórę.
O czym ona bredzi?
-… i teraz jest najlepszy moment, aby uderzyć! -  Na poparcie swoich słów uderzyła drobną dłonią o stół. Niby taki mały gest, a wśród zebranych przeszedł pomruk zadowolenia.
Co jest? Kim ja jestem? I kim u licha jest ta kobieta???
-Za dwa dni o świcie. – Usłyszałem. – Przygotujcie się. - Chyba przedumałem całe zebranie.
Ot…nieważne.
Zakapturzone postacie z gracją wstawały od stołu i wychodziły z komnaty.
-No, no – zwróciła się do mnie owa kobieta. Zostaliśmy sami.
-Cale zebranie byłeś nieobecny… - pokręciła głową. - O czym tak myślałeś? Bo zgaduje, że nie o tym, po co tu się dziś spotkaliśmy...? – Zapytała.
Podniosła ręce do góry i zrzuciła z głowy kaptur.
-No słucham.
Stałem z otwartą buzią i gapiłem się w całkiem mi nieznane i nowe oblicze Hermiony Granger.
Malfoy - poprawiła mnie w myślach. - Malfoy skarbie.
Spojrzała na mnie tym swoim upiornie paraliżującym wzrokiem. Uśmiechnęła się a ja cofnąłem się o krok.
Zemdlałem.
Znowu!


-Ona się obudziła!
To pierwsze, co usłyszałem zanim jeszcze otworzyłem oczy. Chciałem odgonić od siebie tą dziwną wizje senną z JEJ udziałem.
No, bo jak?
Granger moją żoną?
MOJĄ?!
Nie, to jakiś naprawdę kiepski żart.
„Na grzechu wykarmiony...”
Kurczę, skąd u mnie to zdanie?
„Nie został przegoniony...”
Zaraz, zaraz... Czy to, aby nie nowa piosenka Tiary?
Że niby…
Granger złą kobietą? Niby jak?


„Potomka Groźny ma
I to do niego dziś
Należeć będzie los nasz”

Cholera!
To Granger jest...
Nie, nie mogę tego powiedzieć!

„W miłości był chowany,
Nienawiść w sercu skrywa...”

No i to by się zgadzało...
„By panowało zło...”
„Zniszczyć cale zło może...”

Cholera!!!
Jeśli to Granger jest... To do niej należy los ludzkości...
Cholera!
Ale, no, ale przecież...
To niemożliwe!
Toż to szlama! No jak?
Takie myśli krążyły po mojej biednej głowie dopóty dopóki ktoś nie przywrócił mnie do porządku mówiąc:
-Ona się obudziła!
Kto tu jest? Otworzyłem oczy. Biel.
Chciałem się podnieść, ale...
-Nie ruszaj się.
Głos. Ale czyj?
Moja głowa okręca się w jego stronę.
-Blaise? -  Szept.
-No stary, ale nas wystraszyłeś!
Ja? A ona?
-Co z...?
Chłopak spogląda w odległy kąt sali, gdzie nadal stoją parawany.
-Żyje. Obudziła się.
-Kiedy?
-Zaraz jak wybiegłeś.
-Aha.
Tylko tyle.  Nic więcej nie jest potrzebne. Żadne słowa nie opiszą tego, co czułem w tamtym momencie, w tamtej chwili.
Ale chce wiedzieć. Muszę to wiedzieć!
-Co...?
Nie kończę. Nie muszę.
Przyjaciel odwraca głowę. Ucieka spojrzeniem.
-Nie wiadomo.
Dwa słowa.
Dwa słowa, które nic nie mówią.

Zamykam oczy.
Widzę ją. Stoi przede mną w ciemno zielonej szacie.
To ona, ale jakaś inna.
W orzechowych oczach nie igrają wesołe iskierki.
Malinowe usta nie uśmiechają się.
Sprężyste brązowe loki nie powiewają na wietrze.
Stoi przede mną inna kobieta.
Niby Hermiona Granger, ale nie.
Kobieta, która stoi przede mną jest inna.
Niemal czarne oczy, lekko przymrużone nienawiścią.
Krwiście czerwone usta wykrzywione w ironicznym uśmiechu.
Proste czarne włosy dodają jej upiorności.
Kim jest?
Na palcu lewej dłoni połyskuje obrączka.
Spoglądam na swoją dłoń - taka sama.

„Malfoy - słyszę jej szept z tego koszmaru. - Malfoy skarbie.”
Otwieram oczy szeroko i siadam na łóżku. Rozglądam się, dookoła ale nikogo przy mnie nie ma.
Skrzydło szpitalne jest puste, jeśli nie liczyć Granger.
Odchylam swoja kołdrę i uff! Jestem w swoich dżinsach. Spuszczam nogi na podłogę. Wstaje i na skarpetkach sunę w stronę JEJ łóżka. Musze JĄ zobaczyć. Po prostu MUSZĘ!
Idę powoli, jestem trochę osłabiony. Już dochodzę do parawanu. Wyciągam rękę by go delikatnie uchylić, gdy nagle…
-Malfoy! Tobie nie wolno chodzić!
Podskakuje na dźwięk tych słów. Powoli odwracam się i staje oko w oko z...

*

Lochy.
W południe.
Sypialnia prefekta naczelnego.
Dwoje nastolatków siedzi w fotelach.
-Jak myślisz, co jej było?
-Nie mam pojęcia, ale słyszałem, że Snape rozmawiał z portretem Dumbledore’m.
-, Co ty! Ciekawe, dlaczego?- Ruda osóbka podrapała się po głowie.
-Uwielbiam, kiedy to robisz. -  Uśmiech chłopaka.
-Co? - Zaskoczenie.
-Drapiesz się po głowie. - Śmiech - Masz wtedy taki seksowny wyraz twarzy.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem.
-Blaise, przestań.
-Kiedy to prawda. 
Uśmiech. Chłopak wstaje i podchodzi do fotela, na którym siedzi Ginny. Podnosi ją i sadza sobie na kolanach.
-Wariacie!
-Dziękuje za miły komplement. - Całuje ją w policzek.
-To miała być obelga.- Również go całuje.
-Nie wyszła ci. Chłopak schodzi ustami coraz niżej. Teraz całuje ją w szyje.
-Och...
Ona odchyla głowę do tylu.
Euforia ich ogarnia.
Jego ręka wślizguje się pod jej bluzeczkę.
-Mmmm
Jej ręce wplecione w jego włosy
Puk -puk!
Para odskakuje od siebie jak oparzona.
-Tak? - Rzuca Blaise. Ginny wstała i usiadła na wolnym fotelu.
Do pokoju wszedł Lord.
-Diable.
-Lordzie.
Delikatnie chylą sobie czoła.
-Chodzą dziwne plotki …


*****************************************




*wiersz Pt.: „Miłość” autorstwa M. Czerwińskiej.

Pojedynek Serc: Rozdział trzydziesty dziewiąty



Rozdział trzydziesty dziewiąty: Minuta ciszy…


Mojej Mamie [*]



„Odgłos kroków na mokrej nawierzchni.
-Malfoy? -  Zaledwie szept.
Dotyk czyjejś dłoni.
-Ona… ”


Co ona?
Żyje?
Czy los będzie dla nich łaskawy? Czy Ty będziesz dla nich łaskawy?
Czy pozwolisz by tych dwoje, tak różnych na zewnątrz, a w środku identycznych, połączyć?
Czy razem będą mogli żyć, chciałoby się powiedzieć, że wiecznie… Czy zaznają szczęścia?
Albo ważniejsze pytanie brzmi: czy na to szczęście zasługują? Czy będą wiedzieli, co z nim zrobić? Jak wykorzystać? Czy go nie zmarnują?
Wiesz to?
Ty zwykły śmiertelniku. Czy wiesz TO?
Czy ktokolwiek na tym dziwnym świecie wie to?
Jeśli to wiesz, wstań i mi to powiedz. Powiedz!
Milczysz.
Nie wiesz.
Jesteś nic nieznaczącym pionkiem na ogromnej planszy.
Ty nic nie wiesz.
Chcesz… Chciałabyś, chciałbyś. Ale nie wiesz!
Czemu?
To proste!
Nikt tego nie wie!
Prawie nikt…
ON to wie. Tylko ON.
My, szaraczki, nie wiemy, co przeznaczył nam los, Jego wola.
Jakie przygody na nas czekają.
Kogo poznamy, pokochamy, znienawidzimy.
Ty nic nie wiesz.

„Jest w nas nadzieja, która każe wierzyć
Nam w nieprawdopodobne cuda
Jest w nas wiara, która każe nam iść w
Stronę burzy, bo wiemy, że tam
Znajdziemy spokój
Jest w nas ogromna siła pozwalająca
Budować na zgliszczach
Przeszłości
Jest w nas życie, którym jesteśmy my.

Kiedyś spotkałam mądrość; stara kobieta w
Wyblakłej sukni w kwiaty boso szła po
Śniegu      
Spytałam gdzie idziesz matko nauki, wynalazku i pióra
Odpowiedziała odchodzę tam gdzie wiara
Prawda i sprawiedliwość- w zapomnienie
Nie uwierzyłam. „*


„Odgłos kroków na mokrej nawierzchni.
-Malfoy? -  Zaledwie szept.
Dotyk czyjejś dłoni.
-Ona… ”

Co ona?
Nie przeżyła?
Czy to będzie łatwiejsze? Prostsze? Szybsze?
Dla kogo?
Czy ona zasługuje na śmierć?
Pytam się!
Czy jej droga już się skończyła?
Odpowiedz!
Czemu milczysz?
To przecież Ty kierujesz nami, jak aktor teatru kukiełkowego. Jesteśmy Twoimi zabawkami, lalkami, marionetkami. Sterujesz naszym życiem.
Dajesz i zabierasz. Kiedy chcesz.
Czy już teraz zabierzesz jej duszę do Siebie?
Dlaczego?
Odpowiedz!
Ciągle milczysz…
Dlaczego?!
Ona jest młoda. Wiele przygód na nią czeka.
Chcesz jej to wszystko zabrać?
Dlaczego, pytam?!
Może spotkać wiele ludzi. Polubić, pokochać, znienawidzić.
Dlaczego chcesz jej to wszystko zabrać?
Ze względu na niego?
A co on Ci zrobił?
Jest zły?
Nie chce go usprawiedliwiać, ale to nie jego wina. Naprawdę. Tak był chowany. Od małego.
Czy to jego wina, że urodził się tu a nie gdzieś indziej?
A może to ma być jakaś przestroga? Pokuta za czyjeś grzechy?
A może za jego?
Miał ich kilka. Kilkanaście. Całkiem sporo.

*
„Uzdrawiam, więc ranię.
Kocham, więc karcę.”
*

Czy robisz to z miłości? Ranisz go tym.
Wiem, kiedyś to zrozumie, ale nie dziś, nie jutro. Nie teraz. Kiedyś.
Myślisz: Taka jest kolej rzeczy. Ktoś się rodzi. Ktoś umiera. Równowaga musi być zachowana.
Ale dlaczego akurat na nich?
Mało wycierpieli w swoim życiu? Za MAŁO?
To nie jest sprawiedliwe.
Pomyślisz: Cały świat jest niesprawiedliwy.
Umiera dziecko. Umiera dorosły. Umiera starzec.
Ktoś się rodzi.
RÓWNOWAGA.
Nie! Je nie chcę takiej równowagi!
Ja nie chcę! On nie chce!
On za długo czekał na to żeby poczuć. Za długo.
Jeszcze dobrze nie poznał TEGO uczucia, a Ty już chcesz mu je odebrać?
Nie zgadzam się!
Myślisz: To nie od ciebie zależy.
Mówię: Wiem.
Proszę Cię.
Proszę. Nie zabijaj ich miłości. Jeszcze nie teraz. Nie teraz.
Myślisz: Zastanowię się.
Ja wierzę, że postąpisz słusznie. Że dasz im szansę. Uwierzysz w nich.
Tylko o to proszę. Proszę.

Czas.
Jest na wagę złota.
NIE.
Jest droższy niż złoto.
Nie można go kupić. Nie można go cofnąć. Nie można poprawić.
Ale coś można.
Ktoś zapyta: Co?
Można go nie zmarnować.


„Odgłos kroków na mokrej nawierzchni.
-Malfoy? -  Zaledwie szept.
Dotyk czyjejś dłoni.
-Ona…”


Uwierzę w nich. Tak jak oni wierzą we mnie.
Twoja odpowiedz.

Ale co to oznacza?
Odpowiesz: Czas pokarze.
Ale ja chcę wiedzieć teraz!

Milczenie jest złotem.


***********************************************

 *wiersz Pt: „Jest w nas” autorstwa A. Suchockiej.

„... I dlatego nienawidzę drugiego dnia świąt...”

Pojedynek Serc: Rozdział trzydziesty ósmy





Rozdział trzydziesty ósmy: Pomóż mi… proszę…
*******************************




-Panie przodem. - Sparodiował Blaise.
Dziewczyny weszły pierwsze a za nimi chłopcy. Od razu skierowali się do sypialni. Jednak nikt nie chciał wejść tam pierwszy.
W końcu, po jakichś kilku sekundach, choć wszystkim wydawało się ze minęły, co najmniej dwa kwadranse, jedna dziewczyna z towarzystwa odważyła się wejść do sypialni przyjaciółki.
Uchyliła drzwi i bardzo powoli zrobiła kilka kroków do przodu. Była niemal pewna, że nikogo tam nie zastanie. Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy ujrzała.
-O Boże! – Krzyknęła przerażona. Momentalnie też zbladła. Biegiem dopadła do łóżka Hermiony.
Zaalarmowani jej krzykiem przyjaciele wbiegli do sypialni.
-Co się…?
-Dlaczego krzyczałaś?
-Ginny?
-Boże, co się jej stało?
-Ginny!
Oczy tam zebranych nieświadomie powędrowały w kierunku Draco Malfoya. A on?
Wpatrywał się w łóżko Hermiony Granger.
To, co tam zobaczył odmalowało się przeczeniem na jego niezwykle bladej twarzy.
-Boże…

-Co jej się stało?
-Nich ktoś biegnie po McGonagall!
-Szybko!
Ktoś wybiega z pomieszczenia.
Ktoś płacze.
Ktoś krzyczy.
Ktoś szlocha.
Ktoś się boi…

Malfoy mimowolnie wyobraził sobie biały nagrobek z wyrytym na nim napisem:

„Hermiona Granger.
Żyła lat 17
Ukochana córka i przyjaciółka

Ale to przecież nie możliwe! Jeszcze kilka godzin wcześniej nic jej nie było!
Teraz chłopak patrzył na jej nienaturalnie wręcz białą twarz z mnóstwem błękitnych żył na całym ciele. Wychudzonym ciele.
Jej ciało wyglądało jak kości obleczone skórą. Sterczące żebra. Wystające kości policzkowe. Było znać każdy piszczel. Każdą kostkę.
Kości obciągnięte skorą.
Uschnięta niczym niepielęgnowany kwiat.
Bez wody…
Bez ziemi…
Bez powietrza…
Bez … miłości.
Umarła.
Nie mogła żyć.
Nie w tym stanie.
Ale czemu? Dlaczego tak się stało?!

-Co się dzieje? – Do pomieszczenia wpadła jak burza profesor McGonagall. - Co tu się stało?
-Pani profesor! My nie wiemy! – Odpowiedziała jej zapłakana Ginny.
-Znaleźliśmy ją przed chwilą!
Nauczycielka spojrzała na prawie nagie i nienaturalnie wychudzone ciało swojej najlepszej uczennicy.
Machnęła krótko różdżką, z której wystrzelił strzep srebrnej mgiełki i uformował się w postać kota.
-Przyprowadź Severusa. Pilnie!
Kotka pognała do lochów.
W tym czasie nauczycielka wymruczała kilka zaklęć pod adresem „śpiącej” dziewczyny.
-Co się stało? - Zjawił się Snape.
-To chyba… - zaczęła kobieta.
-Wszyscy maja stad wyjść! - Zagrzmiał. - Natychmiast!
-Słyszeliście? Wracać do swoich sypialni! - Powtórzyła po nim.

Niechętnie acz musowo przyjaciele opuścili trzecie piętro.
-Co jej się stało? – McGonagall zwróciła się do nietoperza.
Ten spojrzał na nią czarnymi oczami zza kurtyny swoich czarnych włosów. Westchnął.
-Jest w śpiączce.
-Co? Ale dlaczego? - Spojrzała na Hermionę.
-Musi wybrać.
-Co? O co tu chodzi?! - Kobiecie puściły nerwy. –Co wybrać? Słuchaj nieważne. Trzeba ją zabrać do Munga. Szybko!
-To nic nie da. Nie obudzi się. – Odpowiedział spokojnie.
Pochyla się nad jej klatką piersiową jakby usilnie chciał COŚ usłyszeć.
-Mmmm - i chyba mu się to udało. Oprócz słabego bicia jej serca słychać także niewyraźny syk wydobywający się jakby z jej brzucha?
-Co? Niemożliwe! Musi się obudzić!
Snape się wyprostował i spojrzał na nią uważnie. Ile mógł jej powiedzieć? W ilu procentach zaufać? Czy zdradzić jej prawdę? Czy pozostawić w niewiedzy?
-Czasem lepiej nie wiedzieć. – Powiedział zagadkowo. Zbliżył się do dziewczyny powtórnie. Chwycił za nadgarstek badając puls.
-Ledwo wyczuwalny. – Mruknął.
Przyłożył dwa palce do szyi szukając tętna.
-Ledwo wyczuwalne. Jest w śpiączce, od co najmniej dwunastu godzin.
-Co to znaczy? – Kobieta się opanowała. W końcu profesor Dumbledore mu zaufał. Wiec i ona może uczynić to samo.
-Mamy tylko dwanaście godzin na poznanie jej przeznaczenia.
-Co? - Czy to szok wymalował się na jej twarzy?
-Dokładnie to. - Odwrócił się do drzwi. – Zabierz ją do Skrzydła Szpitalnego tak, aby nikt jej nie wiedział. Ja lecę po potrzebne eliksiry.
I opuścił pomieszczenie.
Nie poszedł jednak do lochów, jak twierdził. Swe kroki skierował do gabinetu dyrektora.
Pospiesznie wszedł do okrągłego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
-Zaczęło się. – Zwrócił się do obrazu przedstawiającego portret Profesora Dumbledore.
Staruszek pokiwał głową.
-Ile…? – Zapytał.
-Jakieś dwanaście godzin. Potem…
-Wystarczy. Sporządź potrzebne eliksiry.
-Może …
-Musi się udać. Tyle razy to omawialiśmy.  Teraz teorie zastąpisz praktyką.
Snape kiwa głową.
-A, jeśli…
-Hermiona jest silną młodą kobieta. Zechce wrócić.
-A, co jeśli stamtąd nie ma powrotu?
-Będzie miała wybór. Wróci.
-Jesteś tego strasznie pewny.
-Znam ją. I jego.
Nauczyciel unosi brwi zdziwiony.
-…?
Staruszek się uśmiecha.
-Wróci.

*

W przedsionku śmierci…

Najpierw Bóg stworzył Ziemię.
Potem ludzi i zwierzęta.
Na końcu była miłość.


Kobieta i mężczyzna idą na plażę. Na piasku przy brzegu spostrzegają skuloną i śpiącą postać. Podchodzą do niej.
-To ja? - Pyta kobieta.
-To ty? - Pyta mężczyzn w tym samym momencie.
Uśmiechają się.
-Tak. – Razem odpowiadają.
-A wiec to prawda.  Miałaś wybór. – Wzdycha on.
-I wróciłam.
-A ona? - Pyta z niepokojem patrząc na śpiącą dziewczynę.
-Wróci. Ale to nie zależy od niej…
-Wróci. - Przytakuje jej. –Dla niego.
-Dla ciebie.

Obejmują się czule. Wiedza, że gdy wrócą tu rano jej już nie będzie.
Wróci.
Dla siebie.
Dla niego.
Dla ich przyszłości. 

*


-Gdzieś ty tak długo był?
-Chyba musiałem skompletować potrzebne składniki.
Do Skrzydła Szpitalnego wszedł Snape z naręczem jakiś słoiczków, fiolek i ziół.

Hermiona Granger została położona w samym koncie Sali i odgrodzona parawanami od wzroku ciekawskich osób.
Przy jej łóżku krzątała się pani Pomfrey i McGonagall. Dołączył do nich Snape. 
Na stoliku ustawił kilka maści i jakieś płyny.
-Jesteś pewny …?
- Jak nigdy.
Wziął do ręki małą fiolkę z bursztynowym płynem. Lekko ją potrząsnął i odstawił na miejsce. Chwycił następną, tym razem koloru błękitnego. Odkręcił ją i postawił obok tej pierwszej. W ręku skruszył jakieś zioła i wrzucił je do błękitnego eliksiru. Następnie otworzył usta Hermionie i wlał całą zawartość fiolki do jej ust. To samo uczynił jeszcze dwukrotnie. Najpierw z płynem bursztynowym, później z krwiście czerwonym.
Kobiety w milczeniu przyglądały się jego poczynaniom.
Odkręcił maść, po zapachu, jaki rozszedł się po pomieszczeniu można było wywnioskować, że była o smaku malin, i delikatnie przetarł ją oczy i usta dziewczyny.
-Tą. - Podał jednej z kobiet kolejną maść.- Natrzesz cale jej ciało. A tą. - Wziął do ręki drugą. –Wszystkie żyły na jej ciele. Szybko. –Po czym wyszedł z pomieszczenia.
Przed Salą natknął się na bandę dzieciaków.
-Co z nią?
-Panie profesorze!
-Co się stało?
Zasypywali go pytaniami.
-W swoim czasie.
-Ale…
-Czy możemy…
-NIE!
I odszedł zostawiając młodzież w jeszcze większej niewiedzy.
-No nie! – Ktoś się zbulwersował.

*

Hermiona Granger.
Nieprzytomna, ale czy śpiąca?
Młoda dziewczyna nadal leżała na ciepłym piasku.
Na niebie nadal było widać zachodzące słońce.
W ogródku nadal bawiły się dzieci.
„Wiesz ze masz wybór?”
„Zawsze.”
„Zawsze…?”
„Zawsze!” 


Oszukać przeznaczenie.
Czy da się tego dokonać?
Czy można mieć wpływ na własne życie?
Zmienić jego bieg?
Zawsze.
Każdy nasz ruch, zmienia nasze życie, nasz los, naszą przyszłość.
Nawet nie będąc tego świadomi zmieniamy nasze przeznaczenie.
Każdy ruch naszych bliskich zmienia nasze życie.
Każdy ruch naszych nieprzyjaciół zmienia nasze życie.
Każdy.!

A więc da się.
Co?
Zmienić przeznaczenie.
Ale czy ONA tego chce?
A ON?
Draco Malfoy.
Jego przeznaczeniem było ożenić się z czysto krwistą arystokratką z bogatej rodziny.
Miał się ożenić z kimś takim jak on, tylko w damskiej wersji.
Miał spłodzić dziedzica.
Miał. 
Taka miała być wola Boga?
Ale też Bóg może się mylić.
Nawet On popełnia błędy!
Myli się.
Tu się pomylił.
Bo Draco Malfoy sam kieruje swoim losem. Sam wybiera drogę, którą pójdzie.
Sam tworzy swoje przeznaczenie.
Ale czy ono nie jest gdzieś zapisane?
Czy nikt do niego nie zaglądał? Nie zmieniał go? 
Nie…?
Draco Malfoy sam zmienia swoje przeznaczenie.

Czy postąpi dobrze?
Czy nie będzie tego żałował?
Czy…?
Czy…?
Czy…?
Same pytania! A kto udzieli na nie odpowiedzi?!
Chcesz wiedzieć, kto?
Tak!
Los. Przeznaczenie. Ale w odpowiednim czasie.
Ale…
W odpowiednim czasie!


Chłopak wziął do ręki prawie pustą butelkę po bursztynowym płynie.
Jego lekarstwo.
Pociągnął z niej spory łyk, i pustą odrzucił w kąt, gdzie upadła koło dwóch poprzednich.
Przymknął oczy.
Ale natychmiast otworzył je wystraszony. Znowu ją widział.
Wyglądała niczym trup.
Nawiedza go za każdym razem, gdy zamyka oczy.
Prosi, blaga, żąda…
Ale czego?
-Przeklęta! Czego ty ode mnie chcesz?! - Krzyczy w amoku chłopak.

Pomocy, pomocy…
Pomóż mi…
Pomocy, potrzebuje twojej pomocy…
Pomóż mi…
Proszę, proszę…
Pomóż!

W głowie słyszy jej błagalny szept…
Pomocy…
… nie może się od niego uwolnić…
Pomocy…
Błagam!
 …czemu ja? Znajdź kogoś innego!
Nie.. Ty musisz mi pomóc…
Proszę…
-Zostaw mnie!
Nie mogę, nie Draco…
Pomóż mi…
Proszę…
-Odejdź!
Pomóż…

Jej ostatni błagalny szept.
I cisza.
Zdziwiony otwiera szeroko oczy. Rozgląda się po sypialni. Szuka.
Nasłuchuje, ale nic nie słyszy.
Tylko cisza…
-Granger? – Rzuca w przestrzeń pytanie.
Odpowiada mu cisza…
I nagle…
Pomocy…
Ledwo słyszalne, ale jednak.
To ona. To na prawdę ona!
Chłopak przeciera dłońmi oczy.
Tak, to ona. Ona tu stoi!
Żyje! Nic jej nie jest!
Zrywa się z łóżka i podbiega do niej. Chce chwycić ją w ramiona. Pocałować.
Ale ręce przelatują przez jej ciało jak przez mgle.
Jej tu nie ma.
To tylko sen.
Zawód maluje się na jego jeszcze szczęśliwej przed sekundą twarzy.
Odwraca się od niej.
Chce odejść.
Draco…
Tak wyraźne…, ale … jej tu nie ma!
To tylko głupi sen!
Spogląda na nią.
Ona wyciąga ku niemu rękę.
Draco… pomóż mi…
Proszę…
Chce chwycić jej dłoń.
Pomóż mi…
Ich palce prawienie stykają się ze sobą.
Pomóż…
-Pomogę. Słyszysz? Pomogę ci! Tylko powiedz mi jak!!! Jak Granger!!!
Ona uśmiecha się delikatnie.
To uśmiech zarezerwowany tylko dla niego.
Pocałuj mnie …
Szepcze.
Chłopak mruga oczami.
Zbliża się do niej jednak ona… znika…
-Cholera!
Wybiega z sypialni. Nie zwraca na nikogo uwagi.
-Wiem! – Krzyczy do siedzącego na kanapie Diabła. - Wiem!
I pędem wybiega z pokoju wspólnego.
-Co wie? – Diabeł zwraca się do Lorda i Rity. Ale ci tylko wzruszają ramionami.
-Wiem! – Zrywa się z kanapy - Cholera! Wiem! – I tak jak uprzednio Draco, też wybiega z Pokoju Wspólnego.
Lord spogląda na swoją dziewczyna.
-Co z nimi jest?
-Nie mam pojęcia.

Przed Skrzydłem Szpitalnym stoi kilka gryfonów.
Ginny wtulona w Jessice. Tory oparta o ramie Jenny. Chodzący w kółko Ron. Oparty o ścianę Harry.
Czekają na jakieś wieści o przyjaciółce.
-Patrz…
Wszyscy spoglądają na koniec korytarz, po którym biegnie…
-Malfoy? Czego tu on? - Harry zaciska dłonie w pięści.
Zdyszany chłopak zatrzymuje się przed drzwiami próbując złapać oddech.
-Co…
-Wiem!
Dobiega do nich Blaise.
-Co wiesz?
Nagle drzwi do skrzydła szpitalnego się otwierają i wychodzi Snape.
-Malfoy? - Unosi brwi najpierw zdziwiony. W jednej sekundzie wyraz jego twarzy się zmienia. Łapie chłopaka za szatę i wciąga do Sali zatrzaskując innym drzwi przed nosem.
-Co jest?
-Chyba wiesz, co robić? – Zwraca się do swojego wychowanka.
-Ja…
-Pospiesz się. Zostało mało czasu.
-Yyy...
Jakoś w sypialni inaczej to sobie wyobrażał.
Podszedł do łóżka nieprzytomnej dziewczyny.
Nadal była blada, ale już bez tych błękitnych i strasznych żył.
Nabrała tez trochę ciała. Już nie miała tak sterczących kości, co jeszcze kilka godzin temu.
Nabrał powietrza i powoli je wypuścił.
Wyciągnął w jej stronę swoja rękę delikatnie dotykając jej bladego policzka.
Poruszyła się.
-Widzieliście…?
Szepnął ktoś, na kogo nie zwracał uwagi.
-Ciiiiii!
Kolejna nic nieznacząca osoba zabrała głos.
Chłopak odgarnął mały loczek z jej czoła za ucho.
Była taka spokojna.
Jak Śpiąca Królewna.
Zabawne. Już kiedyś użył tego określenia.
Uśmiechnął się do własnych wspomnień.
„Mój własny Anioł Stróż.”
„Taa Granger, nie dam cię skrzywdzić.” - Myśli patrząc na nią czule.
Na nikogo tak nie patrzy. Tylko na nią.
Dlaczego?
Bo miłość jest najpotężniejszą magią na świecie.
Gładzi jej włosy rozrzucone w nie ładzie na poduszce.
Taka spokojna. Taka niewinna.

„A on patrzy na nią jak na gwiazdę, która spadła z nieba prosto w jego ręce.” *
Zimny i nieczuły. Dla niej gorący...
Powoli pochylił jej nad jej uśpioną twarzą. Przymknął oczy. I przywarł ustami do jej ust. Był to pełen żaru pocałunek mocnych warg na miękkich i delikatnych ustach. Pocałunek, o który został poproszony. Pocałunek, który miał uratować jej życie.
Po chwili oderwał się od niej otwierając oczy.
Nic się nie stało.
W jego stalowym spojrzeniu zalśniły pierwsze od dłuższego czasu łzy.
Nie udało się.
Przyszedł za późno…
Za późno…powtórzyło echo.
-Przepraszam. - Szepnął i wybiegł z Sali.
Na korytarzu potrącił kogoś, ale nie zwrócił na tą osobę najmniejszej uwagi.
Nie udało się…
-Malfoy!
Nie udało…
-Zaczekaj!
Udało…

Nie chciał czekać. Biegł dalej.
Wrota. Pchnął je mocno i wybiegł na schody.
Zimne krople deszczu uderzyły go w twarz.  Nie zwrócił na nie uwagi.
Deszcz zmieszał się ze świeżo powstałymi łzami na jego twarzy.
Czuł. Miał tego świadomość.
Stracił. Stracił, choć jeszcze nie zyskał.
Zbiegł ze schodów.
-NIEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!
Krzyk. Z jego własnego gardła.
Bolesny.
Tak bardzo bolesny…
Zawiódł. Miał tego świadomość. I to bolało.
Upadł na kolana rękoma chwytając się ziemi.
-Nieeeeeeeeeeeeee…

Wyje. Niczym zranione zwierzę.
-Nieeee…
„To nie może się tak skończyć…”- myśl dająca nadzieje.
„Nie zdążyłem…”- myśl, która ją odbiera…
-Nieee…- odgłos upadanego ciała.
Emocje wzięły górę.
Rysa na jego nieużywanym lodowym sercu.
Rysa, która zmienia się w pęknięcie.
Rysa, która krwawi…
To boli. Tak bardzo boli!
Odgłos kroków na mokrej nawierzchni.
-Malfoy?-  Zaledwie szept.
Dotyk czyjejś dłoni.
-Ona…



**************************


*cytat pochodzi z książki „Zapach ciemności.”  Christiny Dodd.
Z niej tez pochodzi znamię panny Granger, ale o tym chyba już wspomniałam?
Chyba najdłuższy rozdział! Piszcie, co sądzicie.
Kurde wzięło mnie teraz ta jakieś nastrojowe pisanie :p