czwartek, 20 listopada 2014

Pojedynek Serc: Rozdział czterdziesty piaty



Rozdział czterdziesty piaty: O tym, co było, no i o tym, co jest teraz. Cz1.


***


Do śniadania zostało jej jeszcze kilka minut, więc dla pewności sprawdziła zawartość swojej torby. Zmarszczyła czoło, gdy przy eseju na eliksiry zobaczyła niewielkich rozmiarów kopertę.
-Dziwne. - Mruknęła. Oderwała ją i otworzyła. Ze środka wyjęła niewielką kartkę. Zaczęła czytać…

Uważaj na to, co mówisz.
Uważaj na to, co myślisz.
Uważaj na to, co robisz.
Masz wielu wrogów, lecz jeszcze więcej przyjaciół.
Nie odwracaj się od nikogo.
Nigdy nie wiesz, czyja pomoc będzie Ci potrzebna.
I pamiętaj, jestem blisko i zawsze Ci pomogę.
Zawsze.
Przyjaciel.

-Przyjaciel? Co to ma być? - Dziewczyna zmarszczyła czoło. Bezwiednie spojrzała na zegarek. Do otwarcia Wielkiej Sali zostało zaledwie pięć minut. – Potem. - Mruknęła i wyszła z sypialni.
Schodząc w dół zastanawiała się, kim może być ów przyjaciel. I co za przyjaciel daje tak dziwne rady?
Wchodząc do Sali, skierowała się do swojego stołu.
-Hej wszystkim. – Powiedziała.
Przyjaciele mruknęli w odpowiedzi. Jakoś się dziś nie wyspali.
-Masz pojęcie, że poprawiałem tą pracę do szóstej raaaano? - Poskarżył się Ron głośno ziewając.
-To następnym razem nie zostawisz jej na ostatnią chwilę. - Odpowiedziała mu Hermiona znad talerza ze świeżymi jajkami na bekonie. –Tylko zrobisz o czasie. I sam. - Dodała jakby po namyśle.
-Nie dość, że się nie wyspałem to i nietoperz na początek. – Mruknął Harry.
-A daj spokój. – Tory machnęła ręką. Dziś miała krótkie i sterczące blond włoski.  Błękitne oczy były dodatkowo podkreślone przez białą bluzeczkę i jasne dżinsy. – Prace masz? Masz. To, czym się martwisz?
-Niech pomyślę…- Wybraniec podrapał się po brodzie w zamyśleniu.- … Może tym, że zasnę?
-Przestań.
Wbrew czarnym myślom Pottera nie było tak źle. Snape przez całe dwie godziny, nie włączając przerwy, był jakiś nieobecny. Zebrał ich prace, ale zapomniał zadać następne. Widać coś, dość mocno zaprzątało mu głowę.
Tym lepiej dla nich, gorzej dla niego.
Zaklęcia minęły zaskakująco szybko, dwie godziny transmutacji także. Zielarstwo właśnie się kończyło.
-Nie wydaje się wam, że dzisiejszy dzień zleciał jakoś szybko? - Zagadnęła Jenny.
-Ja tam nie narzekam. Oby częściej.
-Popieram cię w stu procentach. – Ron poklepał ją po ramieniu.
-Ron, myślę, że powinniśmy zacząć treningi od soboty.
-Co? Już?
-Niedługo pierwszy mecz.  Musimy przećwiczyć nowych.
-Ej no wiesz. - Oburzyła się Victoria.
-No, co? Trzeba sprawdzić jak poradzisz sobie w drużynie.
-Wiesz, że dobrze. Ja przecież…
-Nie możecie dać już spokoju? Nic tylko mecze, treningi, mecze i taktyka. - Zbliżali się właśnie do schodów. Pannę Granger coraz częściej drażniło byle, co.
-Miona co z tobą? Jakoś nigdy ci to nie przeszkadzało. – Harry spojrzał na nią uważnie, szukając jakiejkolwiek zmiany w wyglądzie. Na szczęście nie dojrzał niczego niepokojącego.
-Mam dość. Idę do biblioteki. – I nawet na nich nie patrząc wmaszerowała do szkoły i szybkim krokiem skierowała się w przeciwnym do Wielkiej Sali  kierunku.

*
Miej więcej około godziny piętnastej.
Sypialnia pewnego ślizgona.

-Nie poznaje jej.
-Nie poznaje go.
Powiedzieli jednocześnie. I tak samo wybuchnęli śmiechem.
-A, co z nią się dzieje? – Zapytał chłopak siadając na swoim łóżku.
-Zrobiła się jakaś drażliwa. Co trochę wybucha, ma humory, a czasem to nie sposób z nią wytrzymać. I, nie wiem jak to powiedzieć, ale… wydaje mi się, że ma w sobie coś z metamorfomaga. Zauważyłeś? Czasem…
-Tak, zauważyłem. Ale bardziej bym się skłaniał ku tezie, że to jakiś… urok? Czy klątwa? Nie wiem, jak to nazwać. – Dziewczyna usiadła obok niego.
-Nie, myślę, że to…
-A, przestań. - Machnął ręką. –Porozmawiajmy o czymś innym, albo…- Bilasie przysunął się bliżej dziewczyny. – Zajmijmy się czymś znacznie … innym. – Pocałował ją w policzek.
-Poczekaj. - Widać ją, nurtowało COŚ jeszcze.
Chłopak uniósł brwi zdziwiony. Gin nigdy nie była taka poważna. W każdym razie, nigdy przy nim.
-Co jest skarbie? - Zwrócił się do niej pieszczotliwie.
-Bo widzisz…- Zebrała w sobie całą odwagę i wypaliła: - Rzucam szkołę.
-CO?! Chyba żartujesz! Nie zgadzam się na to! - Chłopak aż wstał z wrażenia. „No, nie. Co ona sobie myśli?”
-Postanowiłam.
-Wytłumacz mi to. Racjonalnie.
„I klops.”- Pomyślała Ginny. Bo, jak ma wyjaśnić to, że boi się samotności? Całego roku bez niego? Bez ich rozmów, pocałunków, po prostu chwil spędzonych wspólnie? I jeszcze do tego wszystkiego dochodzi strach o jego wierność. To w końcu ślizgon. Odmieniony, ale ciągle ślizgon.  Co będzie, jeśli spotka gdzieś fajniejszą dziewczynę? Jeśli zechce ją, Ginny, zostawić dla tej innej? Oddała mu serce, drugiego nie ma. Nie zniosłaby rozstania. Jedyne i bezpieczne wyjście z całej tej sytuacji to rzucenie szkoły, podjęcie pracy i bycie blisko Bilasa. 
-Bo tak.
-To nie jest wytłumaczenie. – Spojrzał na nią uważnie. - Czego ty się boisz? – Zapytał.
-Samotności. - Mruknęła cicho, ledwie dosłyszalnie.
-Co? Jakiej samotności? Nie będziesz tu sama. Masz przyjaciół, będą lekcje i treningi. Sadzę nawet, że po odejściu Pottera zostaniesz kapitanem drużyny.
-Nie zostanę tu bez ciebie. - Powiedziała hardo patrząc mu w oczy.
Na te słowa on usiadł z powrotem na łóżku i zaczął się śmiać. Trzymał się przy tym za brzuch, jakby obawiał się, że może pęknąć. Nie sądził, że ona z takiego powodu zechce rzucić szkołę. „Czy ona myśli, że ja ją zostawię?”
-Czy ty myślisz, że ja cię zostawię? – Wypowiedział na głos swoją myśl, nieco się opanowując.
Ginny uroczo zaczerwieniły się policzki.
-Wiesz…przemknęło mi to przez myśl…
-Gin, no, co ty? - Spojrzał na nią.- Nie masz się, czego obwiać. Posłuchaj mnie. Posłuchaj mnie uważnie. Kończysz szkołę za rok, nie wysłuchaj do końca.- Powiedział, bo zauważył, że ona chce mu przerwać. – Kończysz szkołę i się pobieramy. Nie widzę innego wyjścia. Kocham Cię i chce spędzić z Tobą resztę życia. Na dobre i na złe. Do końca.
-Och Bilasie! Też Cię kocham!- Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w usta.
Szczęśliwi zatracali się w pocałunku.
Tak różni, a zdołali się w sobie zakochać.
Ślizgon i Gryfonka.
Jak dwa żywioły.
Ziemia i powietrze.
On i ona.
Na zawsze.
Zniknęły dzielące ich różnice.
Zniknęły bariery.
Liczyli się tylko oni.
Zakochani w sobie do szaleństwa.
Ach, żeby wszyscy zakochani byli tak szczęśliwi! I z takimi planami!
Bo, prawdziwie kocha się tylko raz.

*
- Witaj Ronaldzie. – Do spacerującego chłopaka podeszła drobna blondynka.
- Eee cześć Luna. – Zaczerwienił się chłopak. Zawsze tak miał, kiedy ona była blisko.
Odkąd w piątej klasie pomogła mu i Harry’emu w Ministerstwie Magii, chłopak się w niej mówiąc najprościej, zadurzył. Była trochę zwariowaną dziewczyną, ale przy tym niezwykle inteligentną.
Spacerowali właśnie po szkolnych błoniach, korzystając z dobrej, jeszcze wakacyjnej pogody.
Dziewczyna spojrzała w górę. Po błękitnym niebie od czasu do czasu szybowały małe puchate obłoczki.
-Spójrz. - Zwróciła na niego swoje duże i w tym momencie wytrzeszczone niebieskie oczy. –Te chmurki wyglądają jak Nargryle**.
-Eee, co? –Ron także spojrzał w niebo.
- Nargryle, takie puchate stworzonka. Maja długie i kręcone futro, z którego czarodzieje wytwarzają szaty.- Powiedziała podniecona, jeszcze bardziej wytrzeszczając oczy.
Usiedli na ławce przed jeziorem.
Zabawna para.
On, lekkoduch, zostawiający wszystkie sprawy na ostatnią chwilę.
Ona, marzycielka, łapiąca każdy dzień, żyjąca chwilą.
Z pozoru tak różni. Jednak w środku ich serca biją jednym rytmem.
Zafascynowani światem, powili odkrywają siebie nawzajem.
On, nieśmiało zerkający na nią.
Ona, zalotnie uśmiechnięta patrzy na niego.
Chłopak pochyla się i całuje dziewczynę w policzek.
Ona uroczo chichota.
Bo zakochani widzą świat w różowych barwach.

*

-Cho! Zaczekaj! Cho!- Wołał za dziewczyną młody chłopak o niezwykle zielonych oczach i sterczących włosach.
Dziewczyna nazwana Cho stanęła na szczycie schodów i spojrzała na chłopaka mrużąc oczy.
-Czego?-  Niemal warknęła.
- Muszę z tobą porozmawiać, masz chwilkę? – Zapytał robiąc maślane oczy.  Wiedział, że ona się na to zgodzi. Zawsze mu ulegała. No, bo w końcu jak można oprzeć się urokowi Wybrańca? Chłopca, Który Zwyciężył?
Nie można. I on o tym doskonale wiedział.
-Zgoda.- Jej policzki nieco się zaróżowiły. – Przejedzmy się.
Razem zeszli ze schodów i wyszli ze szkoły.
Dochodziła godzina siedemnasta i na dworze było jeszcze pięknie i słonecznie.
Koniec września był wakacyjny.
Skierowali się w stronę jeziora.
Milczeli.
Ona wiedziała, że on chce ją przeprosić.
On, nie wiedział jak to uczynić.
-Posłuchaj.- Harry zatrzymał się i odwrócił dziewczynę w swoją stronę. – Ja… ja, chciałem, chciałbym…
Cho widząc jak on się mota, pocałowała go w policzek.
-Za, co to?
-Przeprosiny przyjęte. – Uśmiechnęła się, odrzucając swoje długie i czarne włosy na plecy.
-Dziękuję.– Pocałował ją w usta.

On, w dzieciństwie nie zaznał miłości. Wychowany przez osoby, dla których był ciężarem. Nienauczony okazywania uczuć. Zamknięty w sobie bardzo długo.  Dopiero w szkole poznał przyjaciół.  Zobaczył, co to szczęście.  Zaznał miłości.
Ona, miała czułą i kochającą rodzinę. Od dziecka rozpieszczana. Zabierana na wycieczki, zawsze dostawała to, co chciała. Mądra i piękna. Otwarta i szczera.
W szkole poznała jego, Wybrańca. Chłopca, który mógł mieć każdą, a wybrał ją.
Bo zakochani patrzą sobie w oczy, niczym w lustro.

*
Hermiona Granger.
Nastolatka zakochana w książkach.
W tej chwili jej przyjaciele spędzali urocze chwile w towarzystwie swoich polówek.
A ona?
Przecież chciała mieć tą tak zwaną drugą połówkę. Kogoś, na kim by jej zależało i komu mogłaby ufać.
Ale nie miała.
Dlaczego?
Czy nie potrafiła oddać komuś swojego serca? Zakochać się?

„Kochać po ludzku to umieć przejść od nienawiści do miłości.”
Czy ona właśnie tego potrzebowała?
Czy potrafiła pokochać bestię?

Dziewczyna oparła łokieć na biurku w swojej sypialni i wyjrzała przez okno.
Właśnie skończyła esej na jutrzejszą lekcje historii magii.
Na zewnątrz powoli zapadał wieczór.
Wstała i uchyliła delikatnie szybę, wpuszczając do środka świeże powietrze.
Na zewnątrz słychać było pohukiwania sów i daleki odgłos rechotu żab.
Nawet zwierzęta łączą się w pary na całe życie.
A ona?
Czy spędzi swoje życie w samotności?
„Jesteś…”
-Milcz! - Krzyknęła. Zatrzasnęła z hukiem okno, zamknęła książkę i wyszła z pokoju.
Chciała uciec od tego wszystkiego.
Wybiegła na korytarz.
„Gdzie iść?”
Było już po kolacji, którą ona opuściła. Nigdy nie lubiła zostawiać niedokończonych prac na później. Dokończyła pisanie i poczuła się głodna. 
„Kuchnia!”

*

Po drugiej stronie zamku.
-Spieprzaj Parkinson. – Warknął blondyn do dziewczyny.
-Ale Dracusiu…- Załkała ona, zasłaniając twarz rękoma.
Chłopak wstał z sofy w Pokoju Wspólnym Ślizgonów i wyszedł na korytarz.
Było już po kolacji, na której on nie był. Jakoś nie miał apetytu.
Wtedy, teraz poczuł się jakby trochę głodny.
Kierunek, kuchnia!

*

Ktoś kiedyś powiedział, że przeznaczenia nie da się oszukać.
A co jeśli ono samo zechce z kogoś zakpić?
I połączy w parę osoby zupełnie różne? Niepasujące do siebie?
Niemożliwe, powiesz.
Przecież…
To JA jestem Przeznaczeniem.
To JA kreślę los ludzkości.
To JA mówię, jaką ścieżką mają podążać poszczególni ludzie.
Ja i tylko JA.
Jeśli pisana jest im wspólna przyszłość to nic, ani nikt tego nie zmieni.
Przeznaczenie?
Nie wierzysz w nie?
Nie.
Uwierz. Jam jest Przeznaczeniem. Jam wybieram to, co dobre, a co złe.
Jam jest Drogą Życia, która podąża każdy człowiek.

Milczenie.
Milczysz?

*

Dziewczyna stanęła przy wejściu do kuchni w tym samym momencie, co i chłopak.
Przeznaczenie?
Oboje spojrzeli po sobie zaskoczeni.
-Co…- On.
-…ty …-Ona.
-…tu …- On.
-…robisz?–Ona

Mimowolnie się uśmiechnęli.
-Auć! –Pisnęła Hermiona łapiąc się za nadgarstek.
-Co jest?- Zapytał chłopak podchodząc do niej.
-Nie, nic.
-Odejdź.- Wtrącił się GŁOS, chcąc pozbyć się chłopaka.
-Nigdzie nie pójdę, mam pierwszeństwo.
-Co? - Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. – Słyszałeś?
-Zostaw ją w spokoju.
-Zamknij się!
-Co ty Granger, zwariowałaś?
Malfoy słyszał dwa głosy wydobywające się z ust Gryfonki.
Jeden należał do niej, drugi był jakiś dziwny.
Cofnął się.


Retrospekcja.  

„-Zacznie zachowywać się dziwnie. Może zmienić wygląd, mówić innym językiem, nie koniecznie po angielsku.
-Co to ma ze mną wspólnego?
- W Departamencie Tajemnic jest taka sala. Zawsze zamknięta. Sala Przepowiedni. Teraz już nie istnieje, odkąd Potter urządził tam zawody ze Śmierciożercami.- Profesor się uśmiechnął.- Ale nie o tym chciałem ci powiedzieć. Kilka stuleci temu została wygłoszona pewna przepowiednia. To były czasy Założycieli Hogwartu. Nikt jeszcze nie wiedział, że dojdzie do czegoś takiego, jak podział czarodziei. Nikt nie mógł tego przewidzieć, były to spokojne czasy. Pewnej nocy do zamku przybyła ledwo żywa młoda kobieta.  Była w strasznym stanie, ledwo żyła. Miała niezwykle białe włosy i błękitne oczy. Z początku Założyciele uważali ją za obłąkaną mugolkę i rozważali nawet możliwość zabicia jej. Jednak po kilku dniach, ujawniła ona swoje moce, które mogłyby być większe niż Założycieli, gdyby nie to, że była ledwo żywa.
-Nie mogła się wyleczyć, skoro była taka silna?- Wtrącił chłopak.
-Nie przerywaj mi. – Warknął Snape.- Nie mogła. Pewnej nocy wyszła na Wieżę Astronomiczną. Dochodziła północ. Zaalarmowani dziwnym zachowaniem gościa Założyciele, podążyli za nią.  Stanęła na łuku i uniosła w górę ręce. Założyciele patrzyli na to w niemałym szoku. Była ledwo żywa, a jednak zdołała wejść na szczyt Wieży. Z zamkniętymi oczami zaczęła recytować przepowiednię:

„Groźne to będzie miejsce, święte i zaklęte.
Tu, gdy księżyc w nowiu wstanie, narodzą się dzieci takie same,
A nad nimi kobieta płacząca stanie.
Okrutny to los zgotowali dla niej przodkowie:
Brat o siostrze, nigdy się nie dowie.
Lecz ona żyje i żyć będzie, póki on z serca całkowicie miłości nie wypędzi.
Kwartał nie minie, a zrodzona z grzechu urodzi się dziewczynka.
Tak inna od chłopca, a mu przeznaczona Malinka.
Różnie wychowani, rożne idee wyznający.
Spotkają się w końcu, jako dzieci wspólnie się bawiący.

I choć niewidzący z początku,
Z biegiem lat dostrzegą to, co mają w środku.

Brat po siostrze, kochać się nauczy,
Siostra brata do miłości zmusi.

Owoc grzechu w miłości chowany,
W końcu dostrzeże to, za co był karany.

Miłość i nienawiść wspólne tango zagrają.
Odrzucając idee stare, a nowymi je zastąpiając.

W świecie miejsca dla nich nie będzie.
Kiedyś wrogowie, dziś kochankowie.
Pamiętajcie!”

-Kobieta zamilkła.- Kontynuował profesor.- Spojrzała na Założycieli i skoczyła z Wieży. Próbowali ją jeszcze ratować, ale żadne zaklęcie nie pomogło. Spadła. Kiedy pospiesznie cała Czwórka zbiegła na dół nie znaleźli jej ciała. U stóp wieży leżały tylko białe pióra. – Snape umilkł.
-Chyba nie rozumiem.
-Nie musisz. Wiesz, kim była ta kobieta?
Chłopak pokręcił głową.
- Miała na imię Victoria. Jeśli chcesz wiedzieć, kim była, zapytaj matki. Ona zna odpowiedź.
- Matki? - Pisnął chłopak.
- Zbieramy się, lekcja trwa. „


Draco Malfoy przypomniał sobie spotkanie z opiekunem swojego domu, mające miejsce na samym początku roku.
Teraz patrząc na wykrzywioną grymasem twarz dziewczyny, zastanowił się nad sensem tej przepowiedni. Jeszcze nie miał możliwości kontaktu z matką. W sumie, nawet o tym zapomniał.
- Granger, co ci jest? – Zbliżył się do niej.
-Odejdź!
-Mam dość! Idę po Snape!
-Śmiało, naiwny chłopczyku.
Malfoy przyjrzał się dziewczynie. Jej włosy stały się jakby ciemniejsze, twarz zbladła. Spojrzała na niego oczami, już nie orzechowymi. Odcieniem bardziej przypominały dojrzałą wiśnię.
-Granger! Do cholery opamiętaj się! – Chłopak złapał ją za ramiona i delikatnie potrząsnął.
Pomóż mi, proszę…
Pomóż jej, proszę…
Znajdź w sobie siłę, by pokonać Demona…
Proszę …



*********************************************************** 

hej, wiem ze nie pisze czesto, na swoje usprawiedliwienie mam tylko to ze pracuje, i czasami nie mam na nic ochoty, bo jestem zmeczona. 
dzieki ze jestescie mimo wszystko ;))
pozdrawiam 
[nie sprawdzalam bledow... ] 

czwartek, 4 września 2014

Pojedynek serc: Rozdział czterdziesty czwarty



Rozdział czterdziesty czwarty: Wracamy na stare śmieci!

***


-Bo ona wybierze dla ciebie.
Milczenie.
Nauczyciel wychodzi nie czekając na jakąkolwiek reakcje ze strony chłopaka.
-Pięknie!

*

„Bo ona wybierze dla ciebie.
Wybierze  dla ciebie.
Dla  ciebie.”
Jak echo ciągle słyszałem te słowa.
Tylko po jaką cholerę?!
Wchodząc do swojej sypialni trzasnąłem drzwiami aż zadzwoniło.
Niech to szlag!
Należę do osób wygodnych.
I nie lubię, a wręcz nie znoszę, jak muszę nad czymś myśleć! I to nad czymś TAKIM!
Co oni sobie wyobrażają? Że można mnie wytresować? O, co to, to nie! Nie dam się!
Głupia…
Kim  TY jesteś, że wszyscy nad tobą tak skaczą???

„Milczenie jest zlotem.”

*

Pannę Granger w końcu wypisali ze Skrzydła Szpitalnego. Spędziła tam około tygodnia.

W tej chwili siedziała  w bibliotece obłożona stertą książek, które zamierzała przeczytać. Na nic się zdały prośby i błagania przyjaciół. Za każdym razem i każdemu odpowiadała tak samo.
-Muszę się uczyć. Niedługo egzaminy.
I to by było na tyle.
Właśnie wertowała opasały tom eliksirów dla zaawansowanych. A , że ona była „zaawansowana” z każdego przedmiotu musiała się bardzo dobrze przykładać. Szczęściem, miała doskonałą pamięć i szybko się uczyła.
Więc , wertowała tą wielką księgę w poszukiwaniu składników na Eliksir Zniewolenia, gdy …ktoś jej przerwał.
-Proszę, proszę . Kogo my tu widzimy?
Hermiona leniwie podniosła głowę znad czytanej książki chcąc przyjrzeć się temu osobnikowi, ale…
Uniosła brwi zdziwiona, bo nikogo tu nie było!
Rozejrzała się uważnie po bibliotece, ale znajdowała się w niej sama.
A w każdym razie tak jej się wydawało.
Wróciła do lektury książki.

Kilka rzędów dalej ukryty za regałem  z książkami stał blond włosy chłopak. „Stał”- to pojęcie względne. Przypierał  on  do jednego z regałów innego chłopaka i celował w jego szyję różdżką.
-Zbliż się do niej na odległość jednej stopy , a porachuje ci wszystkie kości, zrozumiano? – Wysyczał do swojej ofiary cicho.
Chłopak chyba zapomniał języka, bo tylko kiwnął głową na znak zgody.
-Zjeżdżaj! – Powiedział złowrogo.
Nie musiał powtarzać tego drugi raz.
Zdołał usłyszeć tylko delikatne skrzypienie drzwi i zostali sami.

Hermiona słysząc skrzypienie podniosła głowę , ale , że nikogo nie ujrzała, powróciła po przerwanego zajęcia.

A blondyn nadal obserwował ją zza regału.

„Nie jesteśmy sami..” – powiedział GŁOS.
„Gadanie ze swoją chorą psychiką nie wróży nic dobrego, więc, zrób mi tę przyjemność i zniknij!” – Odpowiedziała w myślach.
Oparła  łokieć na stoliku i położyła na nim swoją głowę. Westchnęła.
Podrapała się piórem po czubku głowy , myślami odbiegając od czytanej książki.
„Kim ja jestem? Ale tak na prawdę?”
Odpowiedziało jej ciche syczenie wydobywające się spod bluzki. Położyła dłoń na stole i uważnie przyjrzała się swoim palcom. Uśmiechnęła się gdy mały wężyk zaczął krążyć wkoło palca wskazującego. Oparła głowę na drugiej ręce i zamyśliła się.
„Mam już siedemnaście lat. Tutaj jestem już dorosła. Więc dlaczego czuje się jak zagubione dziecko?”
Milczenie jest złotem.
„Jeszcze kilka miesięcy i koniec roku. A co potem? Egzaminy i praca w ministerstwie?”
„Czy właśnie tego chcesz?”
„Jednego jestem pewna. Nie chce ciebie więcej słuchać! Zrozumiano?! Kim ty właściwie jesteś?”
„Jestem twoim…”
-Miona! Tutaj się zaszyłaś! Wszędzie cię szukamy. - Do biblioteki wparowała Victoria z Ginny.
-Coo?
-Zobacz , która jest godzina. Dochodzi dwudziesta pierwsza!
-Ciszej! Tutaj się nie krzyczy. - I rozejrzała się uważnie, czy aby nie widać gdzieś pani Pince.
Tory także się rozejrzała, podeszła bardzo blisko do Hermiony i wydawać się mogło , że szepnie coś do niej, ale…
-IDZIEMY! – Ryknęła głośno, aż biedna Mionka podskoczyła i spadła z krzesła.
-Wariatka - mruknęła zbierając się z podłogi. - Dobra idę.
-No i to jest dobry pomysł. Idziemy. - Ginny wzięła ją pod ramię i we trzy wyszły z pogrążonej w ciszy biblioteki.
Tylko jedna osoba, jeden chłopak, został w środku.
Oparł się plecami o regał i osunął na ziemię. Ukrył twarz w dłoniach.
-Wariuję - mruknął do swoich rąk.

*

-Hermiono, zaczynam się o ciebie poważnie martwić.
-Ty? Ronaldzie, pragnę ci przypomnieć, że jedyna sprawa która cię martwi to zbyt mało posiłków. Dodatkowo  mną,  nie musisz się przejmować. Naprawdę. – Dodała klepiąc go po ramieniu.
-Ale…
-Wiem, wiem. – Puściła oko do przyjaciółek.
Dochodziła druga nad ranem, a mimo to Pokój Wspólny Gryffindoru był pełny. 
Cóż, wcale mnie to nie dziwi.  Dziś środa, o północy siódmoklasiści mieli dwie godziny astronomii.
-Jutro ciężki dzień.
-Daj spokój. Patrzysz na to ze złej strony. Za dwa dni weekend! – Victoria klasnęła w dłonie.
-Twój tok myślenia mnie przeraża. - szepnęła Jenny.
-A przestań! -  Tory przyłożyła jej w plecy.
-Auć!
-Mionka…- zaczął łagodnie Ron.  - Sprawdziła byś moje wypracowanie na eliksiry?
-Ron, Ron, Ron. - zaczęła kręcić głową.
-No co? Nie musisz powtarzać mojego imienia aż trzy razy. Jeden raz w zupełności by wystarczył. *
-Dawaj. – Dziewczyna się uśmiechnęła , gdy przyjaciel jak na skrzydłach poleciał do swojego dormitorium.
-Miona…- zaczął Harry.
-Dawaj, dawaj, bo się rozmyślę.
-Dzięki. Jesteś wielka! – I także poleciał po swoją pracę.
-Co z nich wyrośnie?
-Ja ci powiem , że nic dobrego.
Portret się uchylił i do środka weszła drobna, rudowłosa osóbka.
-Gin, a ty gdzie byłaś o tej porze? - Zainteresowała się Victoria.
-Zostawiłam… coś w … bibliotece. – Niepewny  uśmiech. – Padam na nos. Idę spać. Dobranoc. - I zniknęła na schodach prowadzących od sypialni.
-Ona coś ukrywa…- zaczęła mówić Jen, gdy wrócili chłopcy.
Hermiona wzięła od nich zapisane pergaminy . Sama mimo, iż była zwolniona z odrabiania lekcji ,  pracę miała już napisaną. Położyła je sobie na kolanach, do ręki wzięła pióro.
Szybko skończyła je przeglądać, wykreślając co drugie zdanie i dopisując własne.
-Proszę. - O trzeciej piętnaście podała im gotowe eseje. - Przepiszcie to na czysto i gotowe.
-Jeszcze raz, wielkie dzięki Hermiona.
-Tak, uratowałaś nas.
-Nie ma za co. - Uśmiechnęła się. - A teraz mi wybaczcie , idę zażyć trochę snu.  Dobranoc wszystkim.
-Tak. - Jen i Tory także podniosły się z foteli. - My też idziemy. Branoc.
-Dobranoc.
Panna prefekt , korzystając z kilku ukrytych przejść i skrótów szybko dostała się na trzecie piętro. Zrzuciła zbędne ubranie i w samej bieliźnie położyła się do łóżka.
No co? Przecież i tak nikt jej teraz nie widzi.
Zasnęła.
Mimo , iż spała tylko cztery godziny , była wypoczęta.
Nic nie przerwało jej snu, nic się jej nie śniło. Spokój.
Obudziła się  około godziny siódmej dwadzieścia. Przeciągnęła się siedząc jeszcze w łóżku.
-Mmmm - mruknęła i wstała. Weszła do garderoby w poszukiwaniu czystej bielizny i jakichś ubrań. Po chwilowym namyśle wybrała top na ramiączkach w kolorze pola lawendy , bluzkę - nietoperz koloru śliwki węgierki i ciemne dżinsowe rurki. Do tego jasna bielizna i jakaś drobna biżuteria. Wróciła do sypialni, a stamtąd weszła do łazienki. Po dwudziestu  minutach był gotowa.  Do śniadania zostało jej jeszcze kilka minut , więc dla pewności sprawdziła zawartość swojej torby. Zmarszczyła czoło, gdy przy eseju na eliksiry zobaczyła niewielkich rozmiarów kopertę.
-Dziwne. - Mruknęła. Oderwała ją i otworzyła. Ze środka wyjęła niewielką kartkę. Zaczęła czytać…



*”-No co? Nie musisz powtarzać mojego imienia aż trzy razy. Jeden raz w zupełności by wystarczył.” – wiecie skąd to zdanie? Ja nie pamiętam, wiec jak wiecie to napiszcie heheh :P  

.