Weekend odsłona Czwarta
Weekend: Sobota rano- południe.
*
-To wszystkie dzieci urodzone w latach dziewięćdziesiąt
osiem i dwa tysiące, sami chłopcy.
Siedzący za biurkiem mężczyzna spojrzał nieco nieprzytomnie
na osobnika stojącego w progu drzwi.
-Malfoy! TEGO problemu nie rozwiążesz alkoholem! Już TO
przerabialiśmy! – Harry Potter wyszedł z gabinetu , by po chwili wrócić z małą
buteleczką z przezroczystym płynem. Zbawienny eliksir. Eliksir na kaca.
-Masz. Wypij. To ci pomoże. – Przyglądał mu się przez chwilę.
To samo miało miejsce jakieś pięć lat temu. Wtedy także arystokrata topił
smutki w alkoholu. Jeszcze chwila , a wylądował by w Mungu! Na szczęście w porę
otrzymał pomoc od przyjaciół. Wtedy
wydawało mu się, że widział Hermionę na Pokątnej. I , że ona nie chce go znać.
Brednie. Jednak nie do końca bezpodstawne.
-Lepiej?
-Tak. Dzięki.
Potter podał mu listę z nazwiskami, którą Draco natychmiast
chwycił w swoje ręce.
Zegar wybił siódmą trzydzieści.
-Nareszcie! – Rzucił wertując kartki.
-Szukasz jakiegoś konkretnego nazwiska? – Spytał go Harry.
-Jak znajdę to będę wiedział. Może jakieś rzuci mi się w
oczy.
-A więc nie przeszkadzam. – Powiedział i wyszedł zostawiając
go samego.
*
W małym domu na mało uczęszczanej ulicy pełną parą trwały
porządki. Wchodząc do środka widziało się mnóstwo kartonowych pudełek z różnymi
kolorowymi naklejkami. Były tam ubrania, zabawki, książki, drobiazgi, pamiątki,
zdjęcia, porcelana i wiele, wiele innych.
Łup!
Dało się słyszeć głośny łomot dochodzący z piętra.
-David! – Kobiecy krzyk.
Słychać pospieszne kroki na schodach. Kobieta wbiega na
piętro i kieruje się ku źródłu hałasu.
-Co się stało? – Wchodzi do jednej z dwóch sypialni tam się
znajdujących.
Na środku pokoju stoi chłopczyk , a dookoła niego walają się ksiązki i szczątki
drewnianego regału.
-No pięknie. – Kręci głową.
-No co? – David patrzy na nią z wyrzutem. – Kto postawił tu
ten regał?
-Pewnie dziadek. – uśmiecha się , podchodzi do syna i
przytula go. – Oj, skarbie. Nic się nie stało? Choć do kuchni , zrobię ci
kakao.
-Dobra.
Kilka minut później w kuchni.
Oboje siedzą przy stole i popijają gorący napój.
-Rozmawiałaś z ciocią? – Pyta chłopczyk znad kubka.
-Tak. Przyjadą około południa.
-Ekstra! – Jego entuzjazm nie zna granic.
-Ale najpierw musimy tu trochę ogarnąć, nie uważasz?
-No, może…
*
-Jasna cholera!
Wkurzony Draco cisnął kartkami o ścianę.
-Cholera! – Oparł łokcie o blat biurka i schował twarz w
dłoniach.
Puk-puk!
Do gabinetu wsadził głowę Zabini.
-I co, masz?
-Nie, nie ma żadnego znanego mi nazwiska. Cholera! – Uderzył
w blat zaciśniętą pięścią.
- Może to nie czarodziej? – Podsunął siadając przy biurku.
-Nie możliwe. Miałem listę wszystkich dzieci. Nawet tych
mugolskich. Wiesz, trzeba brać poprawkę na to , że mogłem zabalować w jakimś
klubie. A zdarzało się to, zdarzało. – uśmiech. Cała ta sytuacja zaczynała go
już bawić. Gania za synem, choć nawet
nie wie czy to jego syn! Paranoja!
„- Przepraszam! – Bąknął przez łzy mały chłopczyk ledwo
zaszczycając go spojrzeniem i już jego
sylwetka zniknęła w tłumie magicznych ludzi.”
-Nie, to musiał być czarodziej. Nikt inny nie mógłby dostać
się na Pokątną.
-Co racja to racja.
-Ale wiesz…
-Hmm…?
-Może… sam już nie wiem, ale on nie musiał być stąd… nie to
głupie… ale sam pomyśl…
-Zagraniczna przygoda?
Cwany uśmiech.
-Właśnie. Jego akcent… – Zamyślił się na chwilę. „ Przepraszam.” – … był chyba włoski,
ewentualnie francuski.
- Czekaj, czekaj bo nie rozumiem. – Zabini usiadł przed biurkiem, kładąc obie dłonie na
blacie. – Mówisz „akcent”, rozmawiałeś z nim?
-Przeprosił jak na mnie wpadł.
-Przeprosił? To nie może być twój syn.
-Czemu?
-Bo ty NIGDY byś nie przeprosił! – Po czym wyszczerzył zęby
w szerokim uśmiechu.
-Tak ,masz racje. To musi mieć po matce.
-Widać była miła.
-Miła. – Powtórzył jak echo Draco.
„Jestem miła , wrażliwa i kochająca. Jestem twoim przeciwieństwem.”
Usłyszał w głowie czyjś szept. Nie mógł tylko przypomnieć
sobie , kto to do niego powiedział. A może to tylko jego głowa płata mu figle?
Nie, to na pewno jakaś dziewczyna. Oczami wyobraźni widzi niewyraźnie zarys jej
sylwetki, który po chwili znika.
-Cholera! – Klnie. Cisza.
-Myślisz o tym akcencie?
-Tak.
-Byłeś kiedyś we Włoszech? Albo we Francji?
-A bo to raz? Ale… – chwila skupienia. – Włochy odpadają,
nikogo tam nie POZNAŁEM , ale Francja… nie taż nie. Znam tylko Flauer, a ona wyszła
za twojego szwagra.
-A no tak. A może oni wyjechali? Tak! Słuchaj, jakaś panna
wpadła , niewątpliwie z tobą, wystraszyła się
i wyjechała!
-Sam nie wiem. To grubymi nićmi szyte.
Delikatne wzruszenie ramion.
Milczenie.
Nagle słychać delikatne „Brrrrrrrr” dochodzące jakby z
brzucha Dracona.
-Jadłeś coś dziś?
-Jeszcze nie…
-Stary! Bo jeszcze mi tu fikniesz! Zbieraj się, idziemy do
„Miriam” *. – Zabini wstał, to samo zrobił Malfoy. Wyszli na korytarz.
-Zaraz wracam. – Rzekł gospodarz i zniknął w jednym z wielu pomieszczeń na piętrze.
Piętnaście min później.
-Grzebiesz się gorzej niż baba. – Zacmokał Blaise kręcąc
głową.
-Że niby ja? Niemożliwe.
-Ta jasne. Zagęszczaj ruchy. Teraz mi się jeszcze
przypomniało , że i tak miałem tam iść. Gin się umówiła w południe. – Wsiedli
do sportowego bmw Malfoy’a.
-Umówiła? Z kim?
-Z jakąś koleżanką, nie znam jej. Farn? Czy jakoś tak.
Zabiera małego na cały dzień.
-I jesteś pewny że to koleżanka? – Słychać delikatne
muczenie sześciuset koni mechanicznych.
-Tak.
-Jak uważasz.
-Co ty… – Zaśmiał się
Zabini. – Ginny jest w ósmym miesiącu ciąży,
nawet gdyby chciała, a nie chce, mnie zdradzić, nie dala by rady. Wiesz
mi , próbowałem.
Delikatny pisk opon przy hamowaniu. Dojechali.
-Na co masz ochotę?
-Na sto procent prawdy…
-Ale do jedzenia!
*
Ding- dong!
-Ja otworze!
David sprintem wystrzelił z kuchni do przedpokoju i ledwo
zdołał zatrzymać się przed drzwiami.
-David! Uważaj trochę! – Z kuchni wyjrzała jego matka.
-Rudy! – Kto by tam zwracał uwagę na słowa rodzicielki mając
na wyciągniecie reki najlepszego przyjaciela? Na pewno nie …
-Blondas!
-Witajcie. – Dołączyła do nich gospodyni. Ucałowała Ginny w
oba policzki i… – Cześć Edi. – poczochrała chłopca za włosy.
-Cześć ciociu.
-Wybaczcie tan brak niektórych mebli i w ogóle, ale jesteśmy
na końcówce.
-Choć, pokaże ci coś ekstra! – David złapał Edward za
kawałek koszulki i pociągną na tyły domu.
-Tylko nie odchodźcie za daleko. – Zawołała za nimi matka
blondyna.
-Nic im nie będzie. – Gin położyła jej rękę na ramieniu.
-Wiem, tylko… nadal się boję.
-Nie masz czego. Już nie masz czego. – Weszły do kuchni.
-Herbaty?
-A poproszę.
*
-Co to za deska na kolkach?
-Deskorolka. Wiesz jak na tym się wymiata?
-Co wymiata? Śmieci?
-Nie. – Blondas pokręcił głową. – Różne takie , triki na
przykład. Pokaże ci. Patrz uważnie.
***
”Miriam” - kawiarnia , której właścicielką jest Ginny Weasley
Zabini.
Dawno się już tak nie uśmiałam. Malfoy i Zabini. Młodzi i starzy rewelka! No i ta deskorolka :D
OdpowiedzUsuń