czwartek, 28 czerwca 2012

Pojedynek Serc: Rozdział Pierwszy


Rozdział pierwszy: Utracona pamiątka miłości – rodzina & Szept nocy letniej & Oznaki życia – trudne rozmowy.


***
Siedziała sama w pokoju. Od blisko godziny wpatrywała się w jeden punkt na ścianie zupełnie tego nie świadoma. Z głębokich rozmyślań wyrwał ją dopiero głos mamy:
-Zaraz kolacja!
-Idę! – Od razu odkrzyknęła dziewczyna.
Była trochę zła na matkę, która tak brutalnie wdarła się w jej podświadomość, w jej wspomnienia. Z postanowieniem, że zajmie się sprawą po kolacji wstała, wyszła z pokoju i już zaczynała schodzić po schodach, gdy usłyszała sprzeczkę rodziców.
-Nic mnie to nie obchodzi – wzburzony głos ojca, zupełnie do niego niepasujący trochę ją przeraził. – To twój problem.
-Przecież nie możesz mnie tak zostawić – niemal błagalny ton jej mamy także był nie na miejscu. – Zrozum, przecież to…
-Skończ już. Myślałem, że mamy to za sobą. – Brutalnie jej przerwał. – Mój prawnik się z tobą skontaktuje –  ujrzawszy córkę w progu jadalni momentalnie zmienił ton głosu i wyraz zwarzy. – Skarbie, choć, choć, mama już podaje kolację.
Dziewczyna stała jak sparaliżowana. Czas dla niej staną w miejscu. Nie istniało nic, tylko te ich słowa, wypowiadane takim innym, obcym tonem.
W tej chwili Hermiona Granger tak niezwykła dziewczyna czuła jak jej ułożony świat się wali. W jednej chwili jej piękne orzechowe oczy wypełniły się łzami, odwróciła się na pięcie i wybiegła z domu trzaskając za sobą drzwiami. Zdążyła jeszcze usłyszeć za sobą krzyk ojca:
- Skarbie! To nie tak jak myślisz! – I już jej nie było.

Biegła tak długo aż znalazła się w parku znajdującym się w pobliżu osiedla, na którym mieszkała. Łzy obficie płynęły jej z oczu. Usiadła na skraju swojej ulubionej ławeczki z dzieciństwa. W głowie roiło się od czarnych myśli, scenariuszy.
„Nie tak sobie wyobrażałam powrót do domu. – Krzyknęła w myślach Hermiona. – Nie tak to miało wyglądać!”
*

W kuchni państwa Granger zaraz po „wyjściu” Hermiony.
- Nie mogłeś prawda? Nie mogłeś trochę poczekać? – Powiedziała z wyrzutem Jane.
-Daj się spokój, w końcu i tak by się dowiedziała. – Odpowiedział Arron, jej „mąż”. – Lepiej, że usłyszała to od nas niż od życzliwych sąsiadów.
- Nie tak to miało wyglądać!
-Wiem przecież, nie musisz tak wrzeszczeć!
-Jest bardzo wrażliwa, a co jeśli coś się jej stanie?
-Powtórzę ci to, co powtarzam już od dawna: Hermiona nie jest już dzieckiem, jest prawie pełnoletnia, zrozumie to.
-Nie wiem czy jakiekolwiek dziecko, prawie pełnoletnie dziecko – dodała z naciskiem. – Rozumie, dlaczego jej rodzice się rozwodzą.
-Przestań to w kółko wałkować.

W ciszy każde z nich spoglądało w innym kierunku.
Zegar wybił dziewiątą wieczorem.
W końcu po blisko piętnastu minutach cisze przerywa Arron:
-Robi się późno. Chyba pójdę i poszukam Hermi. – Wstał.
-Idę z tobą. – Powiedziała automatycznie Jane.
-Nie możesz. Ktoś musi być w domu na wypadek gdyby wróciła.
-Masz rację. – Brak jakichkolwiek emocji w jej głosie.
-Idę. Jestem pod telefonem.
I wyszedł w coraz szybciej zapadający zmrok.

*

Zmierzch. Ławeczka. Ciche łkanie roznoszące się po parku.
W tej chwili ta piękna i mądra dziewczyna wyglądała dość żałośnie. Jedynym plusem było to, że o tej porze nikt nie przychodził do parku i była pewna, że nikt jej nie zobaczy.
Jak bardzo się myliła!
Pogrążona w myślach nie była w stanie stwierdzić, że z niewielkiej odległości, skryty w cieniu drzew, obserwuje ją pewien chłopak. 

*

Blondyna zaskoczyło pojawienie się dziewczyny. Nie spodziewał się jej tutaj zaraz po końcu roku, a tym bardziej w takim stanie.
„Widać, coś musiało się stać. – Zastanawiał się chłopak, głęboko zaciągając się papierosem. – Przecież ona NIGDY nie płacze.”

Nieświadoma obecności intruza Hermiona nadal płakała. Robiło się coraz ciemniej, a ona nadal siedziała na tej ławeczce. Można by było uznać ja za posąg, gdyby nie to, że co chwilę pociągała nosem.
Chłopak postanowił działać. Nie był osobą szczególnie uczuciową, zwłaszcza w stosunku do niej, ale nie mógł pozwolić żeby siedziała w tym parku całą noc. Robiło się coraz ciemniej i coraz chłodniej, a ona ubrana była tylko w zwiewną sukienkę na ramiączkach. Nawet ukryty za drzewami chłopak widział jak trzęsie się z zimna. Mimo to nadal siedziała na ławce.
-Hermiono. – Odezwał się cicho.
Ona podniosła głowę i odwróciła wzrok w kierunku, z którego dochodził ten głos, tak dobrze jej znany. Na jej policzkach widać było ślady świeżych łez. W tej samej chwili usłyszała krzyk:
-Hermiono! – Ojciec biegł ku niej z drugiego końca alejki.
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę.
-Tato. – Powiedziała tylko dość chłodnie.
-Córeczko, tak się z mamą o ciebie martwiliśmy. – Zaczął mówić Arron. – Wybiegłaś tak szybko, chcieliśmy…
-Tak się o mnie martwiliście, że postanowiliście nic mi nie mówić o rozwodzie? – Przerwała mu ostro Hermiona.
-To nie tak.
-Więc może mi to wytłumaczysz.
-Córeczko… – zaczął znowu. – Wracajmy do domu. Wszystko ci z mamą wytłumaczymy. – Powiedział z rezygnacją.
-Dobrze. Chodźmy, zatem.
Kiedy znaleźli się już na ścieżce Hermiona obejrzała się za siebie. Wydawało się jej, że kogoś tam ujrzała.
„Nie, to niemożliwe – powiedziała do siebie w myślach. - To nie mógł być Malfoy, to po prostu nierealne!”

Ukryty za drzewami chłopak patrzył za oddalającą się sylwetką dziewczyny. W pewnej chwili ona odwróciła się i spojrzała wprost na niego.
„Nie mogła mnie zobaczyć – powiedział do siebie – jest zbyt ciemno.”

Draco Malfoy skończył kolejnego papierosa, rzucił niedopałek na ścieżkę i z uśmiechem na swej bladej twarzy zaczął iść ścieżką w przeciwnym kierunku.

*
W salonie państwa Granger.

-Hermiono – zaczęła mama. – My…
Dziewczyna patrzyła na nią w oczekiwaniu, lekko mrużąc oczy.
-Hermiono – podjął tata. – Mama chce powiedzieć, że rozwodzimy się.
Łzy cisnęły się jej do oczu, ale postanowiła, że się nie złamie, nie tutaj, nie teraz, nie przy nich.
-Co wcale nie oznacza, że cię nie kochamy. – Wtrąciła szybko mama.
-Tu wcale nie chodzi o ciebie…
-Tylko o nas…
-Nasze uczucie…
-Widzisz skarbie…

Dla Hermiony były to nic nieznaczące zdania. Kiwała głową na znak, że słyszy, przytakiwała, kiedy powinna i na tym ograniczyła swój wkład w tę rozmowę.
Po późnej kolacji, na którą składała się kanapka z dżemem i herbata, Hermiona poszła spać. Leżąc na wznak i wpatrując się w lawendowy sufit myślała o tym, co usłyszała. Z całego wieczoru, a właściwie już nocy dotarło do niej tylko to, że jej rodzice, których uważała za wzór kochającego się małżeństwa, rozwodzą się. Rozwodzą się po dwudziestu latach spędzonych razem!
„Nie – powiedziała do siebie w myślach. – Nie, ja tak nie skończę.”
Przewróciła się na bok i zasnęła.

*

W tym samym czasie po drugiej stronie parku.

-Jesteś teraz pod moja opieką i oczekuję od ciebie, choć trochę szacunku. – Niska i szczupła kobieta starająca się wyglądać srogo mierzyła palcem w stronę wysokiego i przystojnego młodzieńca. – Nie życzę sobie tak późnych powrotów, jasne?
- Jasne, jasne. – Mrukną Draco.
-Nie tym tonem chłopcze! – Kontynuowała kobieta. – Pół nocy się zamartwiam, a …
-Jakiej nocy? – Wtrąca chłopak.
-…a ty nic nie mówisz!
-Sorry Grace*, miałem coś do załatwienia na… – zaczyna mówić.
-Oczywiście, oczywiście. – Grace zaczyna kręcić głową. – Masz charakterek, nie ma, co.
 Draco uśmiecha się pod nosem.
-Idź już spać. Porozmawiamy rano. Dobranoc.
-Branoc – rzucił Draco i już go nie było.
Kobieta uśmiecha się do siebie, gdy tylko znika na schodach rąbek jego spodni. Ma słabość do swojego siostrzeńca.
-Ech, ten chłopak robi się coraz bardziej podobny do Lucjusza. – Cień smutku przebiegł po jej twarzy. – Mam nadzieję, że nie stanie się jego wierną kopią.


***

*Grace – ciotka Dracona, daleka krewna Narcyzy Malfoy, jest chirurgiem, specjalizującym się w beznadziejnych przypadkach, mugolka, jednak wie o istnieniu czarów. W dzieciństwie, do skończenia jedenastego roku życia, Draco spędzał u niej każde wakacje. 

***

Wersja poprawiona  i przeniesiona z bloga: dhl- pojedynek- serc. blog. onet.pl


piątek, 22 czerwca 2012

Pojedynek Serc: Prolog


Prolog
Początek


''Ryzyko przygody jest tysiąckroć cenniejsze od dobrobytu i wygód.''
Paulo Coelho


DHL
Pojedynek Serc


Trzeci tydzień czerwca.



    Zgiełk tysiąca witających się osób. Pohukiwanie sów, miauczenie kotów. Piski dzieci mieszające się z okrzykami rodziców. W tej oto chwili peron numer 9 i ¾ oblegany był przez masę niezwykłych osób.
Czarodzieje i czarownice powrócili właśnie na wakacje do swych domów.
Miniony rok szkolny był bardzo burzliwy, więc uczniowie z ulgą spoglądali na swoje rodziny, na tych, którzy przeżyli bitwę stulecia.

*

    Dochodziła piąta po południu.
Ładna dziewczyna żegnała się ze swoimi przyjaciółmi. Wysoki czarnowłosy chłopak stojący obok jeszcze wyższego piegowatego rudzielca przytulił dziewczynę i pocałował ją w policzek, a następnie razem z przyjacielem odszedł, by po chwili zniknąć w tłumie zwykłych, niczego niepodejrzewających, ludzi.

    Dziewczyna stała samotnie na peronie czekając na rodziców. Zobaczyła ich przy jednym z filarów i od razu do nich podbiegła z uśmiechem na ustach. Zdziwiło ja to, że rodzice na siebie nie patrzą. „Czyżby coś ich trapiło? – Zapytała się w myślach – Nie, gdyby coś się stało, mama by do mnie napisała.” Odrzucając te myśli od siebie rzuciła się w ramiona rodziców.
-Córeczko! – Wykrzyknęli jednocześnie ściskając dziewczynę.
-Tak się cieszę, że was widzę. – Odpowiedziała rozpromieniona.
-My też kochanie. – Mama jeszcze raz ją przytuliła i wspólnie poszli do samochodu by pojechać do domu.

*

    Z drugiego końca peronu obserwował tę czułą scenę pewien blondyn.
-Miłość. – Prychną z pogardą i odwrócił się w stronę zimnej i wyniosłej kobiety.
-Matko. – Rzekł.
-Witaj synu. – Odpowiedziała chłodno. – Idziemy.
 I kobieta wraz z synem wyszła na zalany słońcem parking. 



***


„Idziemy z za­cięty­mi mi­nami, błyszczący­mi ocza­mi i płonący­mi dusza­mi. Idziemy przed siebie, nie znając ni dro­gi końca, ni jej zakrętów.
Nie chce­my chy­ba znać te­go cho­ler­ne­go końca- idziemy, kar­miąc się nadzieją i in­ny­mi na­miętnościami, które przy­noszą siłę naszym ser­com.
Czer­piemy moc z miłości, niena­wiści, przy­jaźni.

A wszys­tko, po to, by stanąć ze światem do wal­ki twarzą w twarz i od­nieść zwy­cięstwo.”
Ar­chan­gel_ Mar­co.



***


 Wersja poprawiona  i przeniesiona z bloga: dhl- pojedynek- serc. blog. onet.pl


poniedziałek, 18 czerwca 2012

Spirala Nienawiści 12


Rozdział jedenasty



Rok 1999

Czego oni mogli się dowiedzieć? Myślę intensywnie wpatrując się w komisarza.
Chyba nie…
-Draco. Przyjacielu. – Znowu wyjeżdża mi z tej swojej gadki. – Wiedziałeś,że w końcu dotrzemy do tych informacji.
Taa jasne, ale nie tak szybko. Przemyka mi przez głowę.
McKrafft wstaje i podchodzi do lustra. Chwilę się w nim przegląda, po czym odwraca się do mnie i ze smutnym wzrokiem kontynuuję.
-Rozumiem, że to była dla ciebie straszna tragedia, ale nie musiałeś sam wymierzać sprawiedliwości. Od tego są odpowiednie organy, a tak? Nie mam nic, co mogłoby złagodzić twoją karę. Jesteś taki  młody…
-W dupie to mam! – Brutalnie mu przerywam. – Co mi po młodości skoro ich już nie ma? Skoro zginęli ci dla których żyłem? Esencja mojego życia, mój tlen, moja krew? Po co mam żyć? By codziennie myśleć o tym jakie cudowne mogłoby być nasze życie? Wyobrażać sobie jak dorastają nasze dzieci? – Zaciskam ze złości pięści. On nic nie wie, nic nie czuje.
-Nie unoś się tak. Rozumiem cię.
-Gówno rozumiesz! – Szarpię łańcuchami.
-Potter mi…
-Potter? – Patrzę na niego ironicznie. – Miałem to zostawić Potterowi? Albo może  Weasley’owi?

Miałem to zostawiać IM? ONI nic nie zrobili!
Gniew buzuje we mnie, chce wybuchnąć.
Usiłuję wstać, ale kajdanki mi to uniemożliwiają, opadam na krzesło. Patrzę na niego ze złością.
-Uspokój się. – Mówi mi.
Uspokój się?
Do cholery! Oni ją zostawili! Pozwolili umrzeć…
W przypływie wszechogarniającej mnie złości i nienawiści wstaje zamaszyście z krzesła zrywając kajdany.
Mierzę w McKraffta oskarżycielsko palcem:
-Nic dla niej nie zrobiłeś. Ani Ty, ani Potter, Weasley ani nikt inny. Zostawiliście ją, ich na pewną śmierć.
Do Sali wbiega policjant i przystawia mi paralizator do szyi. Prąd rozchodzący się po ciele ochładza moje emocje.
Upadam na kolana.
Dłonie zaciśnięte w pięści uderzają o zimną posadzkę.
Zimną zupełnie jak moje serce w tej chwili.
Zamykam oczy.
Po pliczkach zaczynają mi płynąć łzy.
- Nic dla nich nie zrobiliście… - Szepczę w podłogę.
Odpływam. 



Rok 1997

Po balu szybko nadeszły święta, które uczniowie  ze względów bezpieczeństwa spędzali w szkole otoczonej na ten okres większą ilością zaklęć. Było gwarno i tłoczno, jednak w jakimś sensie rodzinnie. W wigilię wszyscy zasiedli do uroczystej kolacji, odśpiewali kolędy i podzieliwszy się opłatkiem zabrali się do konsumowanie przepysznych potraw.
Później przyszedł czas na prezenty. Każdy z uczniów dostał od dyrekcji szkoły specjalny Medalion Życia. Zawieszony na szyi dawał on informacje o danej osobie dyrektorowi. Gdyby jakiś uczeń uległby wypadkowi czy został zabity, Dumbledore już by o tym wiedział i szybko mógł zlokalizować ofiarę bądź jej ciało.
Jako że nad tym cudeńkiem pracował z dyrektorem także Snape, jeden z uczniów oprócz samego Medalionu Życia dostał też duplikat Medalionu pewnej dziewczyny.
-Tak na wszelki wypadek. – Odpowiedział na pytanie profesora. – Na wszelki wypadek. I obym nie musiał go nigdy używać. – Dokończył przyglądając się biżuterii  leżącej na jego dłoni.


Minęło kilka dni od świat i balu, a Hermiona promieniała na każdym kroku.
Mimo śnieżyc, które raz po raz nawiedzały Hogwart z jej twarzy nie schodził uśmiech, który przesyłała każdej napotkanej osobie.

-Hermiona – zagadną ją któregoś razu Ron. – Dobrze się czujesz?
-Znakomicie! – Odparła mu uradowana i czmychnęła do biblioteki w poszukiwaniu kolejnych interesujących książek.

Także Draco, co było zdumiewające tryskał dobrym humorem. Oczywiście nie odmawiał sobie przyjemności ponaigrywania się z gryfonów czy puchonów, jednakże częściej niż takie zabawy spędzał czas w Pokoju Życzeń albo w bibliotece.

Nikogo zbytnio nie dziwił fakt, że dwójka prefektów spędza sporo czasu w bibliotece. Wszak dla Hermiony to normalka, a o Draco chodziła plotka, że musi się podciągnąć z kilku przedmiotów. Tak, więc kiedy ciekawość największych plotkar w szkole została zaspokojona, dwójka nastolatków w spokoju mogła sobie siedzieć w najdalszym zakątku strefy ciszy i spokoju, nie prowokując nikogo swoim wyglądem czy zachowaniem.

Na korytarzach od czasu do czasu zawiało chłodem zwłaszcza w styczniowe noce, kiedy to prefekci patrolowali korytarze do późnych godzin wieczornych, a czasami i wczesnych porannych.
Tak było i tym razem, kiedy to czwórka prefektów naczelnych* zebrała się pod Wielką Salą by podzielić się rewirami.
-Ostatnio ciągle patrolowałam szóste piętro. Tam się nigdy nic nie dzieję. – Zaczęła Hanna Abbot. – Dajcie mi w końcu coś ciekawszego.
-Dostajesz takie rewiry, ponieważ McGonagall nie życzy sobie żadnych ofiar. – Rzucił niedbale Antony Gospel.
-Tylko ciekawe, że ja i Granger zawsze mamy te najgorsze. – Mruknął Malfoy. – Tobie jakoś też nigdy nic złego się nie przytrafiło, czego nie można powiedzieć o Her Granger.
-A ty, co? Jej adwokat? – Krukonowi poczerwieniały policzki.
-Tylko stwierdzam fakty.
-Dajcie spokój. – Milcząca do tej pory Hermiona podniosła głos. – Nic mi się wtedy na błoniach nie stało, więc nie ma, o czym mówić.
-Ale mogło. – Mruknął Draco.
-A, o co chodzi? Czemu my nic nie wiemy? – Zainteresowała się Hanna.
-Nie ma, o czym mówić… – zaczęła Hermiona, ale Draco nie dał jej skończyć.
-Nie ma?!  Cztery zmutowane człeko – chimery** to nic?
-Człeko – chimery? – Hanna zrobiła wielkie oczy. – Przecież mutacje na tych stworzeniach zostały wstrzymane!
-Jak widać nie. – Spokojnie wyjaśnił Draco. – Niby ministerstwo projekt wstrzymało, ale kilka okazów zostało uprowadzonych z bunkrów. Nikt o tym nie wie, bo te ciołki z ministerstwa chcą wszystko zatuszować. Taka klęska! – I teatralnie  pokręcił głową, jakby ubolewając nad tym, co się stało.
-To nie  możliwe! – Antony się zapowietrzył. – Ministerstwo dokłada wszelkich starań abyśmy byli bezpieczni.
-Tak, tak, wierz w te bajki dalej. – Machnął ręką Draco. – Ale ja nie będę na ten temat z tobą rozmawiać, nie mam czasu, a patrol sam się nie zrobi. Idziesz Granger? – Rzucił w kierunku dziewczyny.
Ta tylko wzruszyła ramionami i udała się za nim najpierw na błonia, potem do lochów i na niższe piętra szkoły.
-Kretyn. Idiota. – Mruczał, co trochę Antony wchodząc na schody i kierując się do swojego „rewiru”, – Co on sobie myśli? Pieprzony arystokrata za galeona.
I tak w tym guście nadawał przez cały swój patrol, a biednej Hannie pozostało tylko tego słuchać.

*

Rok 1999

Odzyskałem świadomość.
Czym oni mnie na szprycowali? Amfa plus koka?
Nadal mam mroczki przed oczami.
Słyszę jej głos.
Jej śmiech.
Jej płacz.

Widzę jej twarz.
Jej oczy.
Jej usta.

Czuję jej zapach.
Jej smak.
Jej dotyk.

Dlaczego ciebie przy mnie nie ma?!
Dlaczego?!
Z łóżka ląduję na podłodze systematycznie uderzając w nią pięściami.
Dlaczego ty?!
Dlaczego on?!
Dlaczego mnie?!

Tyle pytań. Czy kiedyś poznam na nie odpowiedzi?

Rok 1997

-Malfoy! Poczekaj na mnie! – Dziewczyna dogoniła go, kiedy wychodził z zamku. – Nie musiałeś tak naskakiwać na tego Gospela. – Rzekła  zrównawszy się z nim.
-Musiałem. – Chłopak złapał ją za rękę. – Niech się tak nie szarogęsi, kretyn jeden. Gówno wie, a podskakuje. – Po czym przyspieszył kroku.
Hermiona tylko pokręciła głową.
Lubiła, kiedy Malfoy był taki jak teraz. Arogancki, zadziorny, zdenerwowany. W takich momentach potrafił być niezwykle romantyczny. Oczywiście tylko dla niej i tylko wtedy, gdy nikt ich nie widział.
Szybkim krokiem obeszli Zakazany Las i zbliżyli  się do pogrążonej we śnie chatki Hagrida.
Minąwszy ją znaleźli się w ogródku Gajowego, ale nie to było celem ich wędrówki. Idąc między dyniami słuchali cichego pohukiwania sów.
W końcu, przedzierając się przez gęste krzaki znaleźli się na małej polance otoczonej ze wszystkich stron drzewami, co dawało im sporo prywatności.
Usiedli na jedynej ławce stojącej pod drzewem rosnącym na środku i zapatrzyli się w nocne niebo. W tym zaułku nie odczuwało się minusowej temperatury. Ba! Nawet nie czuło się tego, że to koniec stycznia!
Chłopak objął dziewczyna ramionami, a ona posłusznie wtuliła się w niego.
Siedzieli tak w ciszy i spokoju, każde pogrążone we własnych myślach.

Kto by pomyślał, że te dwie tak skrajne i różniące się osobowości tak doskonale współgrają ze sobą? Pasują idealnie, jedno uzupełnia drugie, jak owoc przekrojony za młodu, który odnalazł swoją połówkę po latach.


Rok 1999

Tak właśnie się czuliśmy.
Jak owoc przekrojony na pół, a następnie połączony z powrotem w całość.***
Co było naszym klejem?
Miłość.






**********************************************************************
 


* czwórka prefektów – więcej w Spirala nienawiści 3 – rozdział 2

** człeko – chimera – geny człowieka wszczepione w chimerę, co powoduje zamianę w budowie, zamiast głowy lwa, jest głowa człowieka pokryta gęstą lwią sierścią, a w tułowiu kozy, zamiast przednich racic są ręce człowieka, co czyni ją jeszcze bardziej niebezpieczną. Projekt Ministerstwa Magii, wstrzymany, bo człeko – chimera mimo pozytywnych testów nie przestała czuć chęci zabijania. Projekt wymknął się z pod kontroli i został zamknięty. Niestety kilka zmutowanych zwierząt zostało uprowadzone przez wiadomo, kogo :D [ potwór wymyślony na potrzeby opowiadania]
*** Karola nie bij, nie bazuję na Twoich połówkach <3




Spirala Nienawiści 11


Rozdział dziesiąty


Rok 1997

Następnego dnia była niedziela.
I cale szczęście.

Grudniowe słońce próbowało wedrzeć się do pokoi smacznie śpiących uczniów poprzez grube, zaciągnięte zasłony.

-O rany! – Ziewnął Harry Potter. – Wstawiaj Ron, zaraz śniadanie się skończy.
-Dobra, dobra. – Mruknął rudzielec do swojej poduszki.
Po chwili, w której to Harry udał się do łazienki i zdążył z niej wrócić ubrany, rudzielec wygramolił się z łóżka.
-Ale mi łeb pęka.
-Weź to. Pomoże ci. - Przyjaciel rzucił w jego kierunku małą fiolkę, zawierającą zapewne eliksir na kaca.
-Kocham eliksiry. – Mruknął Ron, wypijając całość duszkiem.
-Powidz to  Nietoperzowi, może nie będzie nam tak punktów odejmował.
-Marzenie. – Po czym powlókł się do łazienki.
Po niespełna piętnastu minutach obaj udali się na śniadanie.

Tymczasem, tam gdzie nie dociera „poranne” słońce także budziło się do życia pewne towarzystwo mniej lub więcej wyczerpane po całonocnym imprezowaniu.

Uczniowie leniwie przeciągali się leżąc niekoniecznie na swoich łóżkach.


-Jestem ta-aaa-ka wyczerpana. – Mruknęła Hermiona ziewając. – Dzień dobry. – Powiedziała do uśmiechającego się do niej chłopaka.
-Dzień dobry. – Odpowiedział on i przejechał dłonią po jej osłoniętym ramieniu. – Może mała powtórka z nocy?
-Ty świntuchu! Tak od rana? – Uśmiechnęła się zadziornie i wstała zabierając ze sobą koc, który leżał na łóżku. Szczelnie się nim okryła i mimo protestów chłopaka poszła do łazienki.
Po większych imprezach organizowanych przez szkołę śniadanie w Wielkiej Sali trwa do dwunastej godziny, jednak, jeśli owa parka się nie pospieszy to i je przegapi. Dochodziła, bowiem godzina jedenasta dwadzieścia.
Odświeżona i kompletnie ubrana dziewczyna wyszła z łazienki, udostępniając ją Draconowi.
-A muszę? – Chłopak chwile się z nią po droczył, w końcu sam poszedł się odświeżyć, kradnąc jej po drodze całusa.
-Jesteś niemożliwy! – Zawołała śmiejąc się do niego.



Rok 1999

Kocham jej śmiech.
Nadal słyszę go za każdym razem, gdy przywołuje jej obraz…
Cudownie się śmiała.
Cała była cudowna.
Ona i …

Oprócz moich myśli słyszę przyspieszone kroki i cichą rozmowę funkcjonariuszy…
-Patrz mu na ręce, nie wiadomo, do czego jest zdolny.
-Prawdą jest to, co o nim mówią? – Zapytał czyjś lekko wystraszony głos.
-Zależy, kogo słuchasz.
-No wiesz, nie chce od razu dać się zabić.
-Spokojnie, cały czas go obserwujemy. Nie możemy pozwolić na jakiekolwiek zaniedbanie. Nadal nie wiemy, dlaczego ich zabił. A nie chcemy powtórki z rozrywki. To było piekło.
-Podobno własnoręcznie  urwał komuś głowę…
W tym momencie nie wytrzymuje i  wybucham głośnym i niepohamowanym śmiechem. Ja?! Urwałem komuś głowę?!
-Malfoy! Odsuń się od drzwi!

Kolejne przesłuchanie.
Metalowe drzwi otwierają się cicho skrzypiąc.
Wchodzi troje pokaźnych rozmiarów mężczyzn, dwóch z nich znam, trzeci jest nowy.
Patrzy się na mnie wystraszonym wzrokiem.
Co tu robi taki tchórz?
Wyprostowuje się, ukazując mu całą swoją szczupłą sylwetkę.
Nie karmią tu za dobrze, przez co straciłem dużo z mojego dawnego wyglądu.
-Tylko spokojnie. – Mówi do mnie jeden ze znajomej dwójki, drugi zapina mi łańcuchu na rekach i nogach. Cykor stoi i się mi przygląda.
-I się, na co się tak gapisz? – Rzucam w jego kierunku, na co on cofa się wyraźnie przerażony.
-Spokojnie Malfoy, spokojnie.
-Bo się będziemy  musieli cię uspokoić.
Milczę.
Wychodzimy na korytarz i kierujemy się ku Sali Przesłuchań.
ZNOWU.
To zaczyna być strasznie meczące, zwłaszcza, że przypomniał mi się bal i to jak Ona pięknie wyglądała w tej sukni, a jeszcze cudowniej bez niej…
Zwalniam mimowolnie przypominając sobie, co lepsze momenty z tamtej nocy, kiedy jeden z mundurowych mnie popycha. Dotarliśmy na miejsce.
Wchodzę i jak zwykle przykuwają mnie do metalowego krzesła.
Znudzony podnoszę wzrok na McKraffta.
Zostajemy sami.
-Dotarliśmy do ciekawych informacji. –Informuje mnie.
Informacji? Czego on mógł się dowiedzieć?

Spirala Nienawiści 10



Rozdział dziewiąty
[+18]


Rok 1999

Bal bożonarodzeniowy.
Miałem rację sugerując jej nałożenie atłasowej czerni. Prezentowała się idealnie…

Rok 1997

-Herm! Czekaj! – Ginny biegła za Hermioną przez pół korytarza. – Co ty dzisiaj taka markotna? Wieczorem bal! – Cieszyła się młodsza przyjaciółka.
-Bal, jak bal. – Powiedziała pani prefekt. – Wieczór jak każdy inny. Na prawdę  nie wiem, co wy w nim widzicie. To całe strojenie się i w ogóle.
-Strojenie się? Co ty ogóle gadasz? Może mi jeszcze powiesz, że nie idziesz?
Hermiona westchnęła.
-Idę. Muszę.
-Mówisz tak  jakby to były jakieś tortury.
Dziewczyna zrobiła markotną minę i nic więcej nie powiedziała.
W milczeniu zjadły obiad i udały się do swoich sypialni.

Wieczór nadszedł niespodziewanie szybko… za szybko.
-Bosz! Nie wytrzymam!
-Widziałaś maje kosmetyki? O tu leżały!
-Odczep się! Gdzie moja różdżka?
-Zaraz bal, no naprawdę…
-Nie zdążę się ubrać!
-Zapniesz mi sukienkę?
-Poczekaj, tylko…
Cała Dom Lwa słuchał wrzasków dziewczyn z szóstego i siódmego roku. Przygotowania szły pełną parą  i w całym zamku było słychać krzyki dziewcząt z różnych domów.
Każda chciała wyglądać dziś wyjątkowo.

Tylko jedna dziewczyna w całej szkole z westchnieniem otwierała zapakowane pudło.
Znajdowała się w nim sukienka na bal, która była przedwczesnym prezentem świątecznym od pewnego chłopaka.
-Mogłam się po nim spodziewać czegoś takiego. – Mruknęła  do siebie biorąc w dłonie czarny materiał.
Głęboki dekolt, odkryte plecy, cekiny po bokach.
Jednak kreacja miała w sobie to COŚ. Coś magicznego i upiornego zarazem.
-Oby mnie tylko nie zlinczowali za taki strój. – Powiedziała do siebie. Zabrała  sukienkę, wcześniej kupione buty i zamknęła się w łazience. Szczęściem jako jedna z GPN miała oddzielną sypialnie wraz z łazienką. 

Puk – puk!

Dochodził czas rozpoczęcia balu a Hermiony nie wdziać i nie słychać.
Może naprawdę się rozmyśliła?” Pomyślała Ginny stojąc w pełnym stroju pod jej drzwiami. „Jak zaraz nie wyjdzie, to się spóźni?”
-Hermiona! – Krzyknęła na odchodne i zaczęła schodzić w dół, gdzie czekał na nią Blaise.
-Wow, Gin. – Zlustrował całą jej sylwetkę owitą w ciemną zieleń. – Wyglądasz nieziemsko! – Ucałował ją w dłoń i wręczył małe pudełeczko skrywające zieloną różę.
-Muszę pasować do Ciebie. – Uśmiechnęła się promieniście i pozwoliła założyć ją sobie na rękę i ramie w ramie wmaszerowali do Wielkiej Sali.

Kilka pięter wyżej…
-No, gotowe. – Hermiona Granger przeglądała się w dużym lustrze wiszącym w jej garderobie. – I nawet nie jest tak źle. – Przejechała dłonią po delikatnie opuszczonych na plecy lokach, posłała swojemu odbiciu całusa i wyszła z sypialni.

Rok 1999

Wyglądała… Pięknie.
Ta jedwabna długa suknia… atłasowa czerń do niej pasowała.
Miałem rację kupując ją jej na święta.
I co? Ja zawsze wiem lepiej.

Rok 1997

-Granger, wyglądasz … extra. – Chłopak oglądał całą jej kreacje, dłużej zatrzymując wzrok na pięknie wyeksponowanym dekolcie.
-Malfoy, ty świntuchu. Gdzie się gapisz? – Trzepnęła go lekko w ramie.
Chłopak uśmiechnął się tylko i wręczył jej pudełeczko zawierające czarną różę na rękę.
-Piękna…
-Nie, to ty jesteś piękna. – Powoli i delikatnie założył jej kwiat na rękę, patrząc przy tym w jej oczy delikatnie podkreślone czarną kredką i muśnięte tuszem. Jej usta skrzące się błyszczykiem. Kuszące pocałunkiem.
W tym momencie zegar zaczął wybijać godzinę dwudziestą.
Bal się zaczął.

-Szybko!
-Nie w tych butach. 
-Kobiety! - Chłopak pokręcił jeszcze głową. 

Schodząc długimi i krętymi schodami Draco podał dziewczynie swoje ramię, jak prawdziwy dżentelmen. Przed wejściem zaczerpnęli głęboki oddech i weszli.
Byli lekko spóźnieni, co wywołało niemałe zaskoczenie na twarzach innych uczniów.
Oni… razem? Ale zaraz przyszło opamiętanie. Toż to jedna z par Prefektów Naczelnych! Oni musieli przyjść razem!
I to, co wydalało się być dziwne na początku, nie przeszkadzało już tak bardzo później.

Wielka Sala wyglądała bajecznie! Dookoła ustawiono w równych odstępach świeże świerki, ozdobione tylko migocącymi świecami i babkami w barwach poszczególnych Domów. Każdy Dom miał swoje drzewka.
Po bokach stały dwunastoosobowe stoliki, przy których siedziało po kilka osób. Tam gdzie zazwyczaj znajdował się stół nauczycieli było podium, na którym ustawił się jakiś zespół.
- To Fatalne Jędze? – Szepnęła Hermiona do swojego towarzysza.
-Nie. Nowa kapela, Złamana Sukienka*, Jędze mają kryzys osobowości.
-Och.

Kilka osób bujało się w rytm nieznanej nikomu melodii, po katach obściskiwały się jakieś pary.
-Może? – Draco sugestywnie wzruszył brwiami, wskazując na jedną z nich, ale Hermiona kategorycznie pokręciła głową.

W końcu znaleźli stolik, przy którym siedziało znane towarzystwo.
Znane dla Malfoya.
-Nie pójdę tam! – Pisnęła dziewczyna.
-Pójdziesz. – Draco złapał ją za rękę i pociągnął do stolika, przy którym ujrzał Zabiniego.
-Cześć wszystkim. – Powiedział, a Herm mruknęła nie słyszalne dla innych „Hej”.
Rudowłosa towarzyszka Diabła odwróciła się i zerknęła na partnerkę Dracona. Słyszała, jak  Pansy żaliła się współlokatorkom, że nie miała, z kim przyjść, bo Draconek ją wstawił.
Aż oniemiała, kiedy zobaczyła u jego boku Hermione i to w TAKIEJ SEKSOWNEJ sukience.
-Hermiona? – Zapytała jeszcze upewniając się czy wzrok jej nie płata figla.
-Ginny? – W tym samym czasie brunetka zauważyła przyjaciółkę.
-Co ty tu robisz? – Zapytały razem.

Hermiona nie miała już oporów, aby usiąść przy tym stoliku. Nachyliła głowę do Rudej i obie zawzięcie o czymś zaczęły dyskutować.
Natomiast Blaise spojrzał na Smoka z pytaniem w oczach, co Dracon zbył wzruszeniem ramion.

Bal trwał w najlepsze.
W takim tłumie osób nie możliwością było spotkać znajomą twarz. Aczkolwiek około dwudziestej drugiej godziny zdarzyła się przykra dla Hermiony sytuacja.
-Draconku! – Zapiszczała Pansy nad uchem wtulonego w partnerkę chłopaka.
-Odejdź Pansy, jestem zajęty. – Rzekł Draco nadal kołysząc w ramionach Hermione w powolnym rytmie melodii.
Jednak ślizgonka tak łatwo nie odpuściła. Pociągnęła za ramie dziewczynę i stanęła oko w oko z …
-Granger! – Wrzasnęła zdziwiona. – Co ty robisz z tą szlamą na balu?! I jeszcze jej dotykasz?! Jak możesz!
-Spadaj Parkinson , pókim dobry. – Chłopak zauważył jak w oczach Hermiony zaczynają połyskiwać łzy. – Chodź. Pójdziemy stąd. – Wziął dziewczynę pod rękę, minął zszokowaną Pansy i skierował się do wyjścia. Dla nich bal już się zakończył. Resztę  wieczoru spędzą w samotności…

Rok 1999

Gdyby nie Parkinson nadal świetnie byśmy się bawili i kto wie? Może ona nadal byłaby ze mną?

Rok 1997

-Granger, Malfoy! A wy, dokąd? – Nad głowami uczniów rozbrzmiał głos Mistrza Eliksirów.
-Hermiona źle się poczuła. – Odpowiedział chłopak.
Nauczyciel spojrzał na dziewczynę.
-Uważajcie na siebie. – Rzekł tylko i zniknął w tłumie.

Jednak to nie koniec niespodzianek.
Przy wejściu do Wielkiej Sali para natknęła się na Harryego i Rona.
Ten pierwszy spojrzał na nich niewiele rozumiejąc natomiast drugi zaczerwienił się po czubki włosów, co zawsze zwiastowało wybuch złości.
-Hermiono! Jak możesz się z nim prowadzać?!  I do tego wyglądasz jak…
-Nie kończ Weasley, lepiej nie kończ. – Wycedził przez zaciśnięte zęby Draco.
-Bo, co? – Burknął rudzielec.
-Bo ci przywalę.
-Ej spokój. – Zaszłą Harry.
-Nie wtrącaj się Potter.
-Ron idziemy. – Harry rzucił Hermionie spojrzenie typu „Musimy porozmawiać na osobności” i pociągnął przyjaciela w głąb Sali.
A Prefekci Naczelni zaczęli schodami schodzić coraz to niżej, kierując się do Lochów.
Dziewczynie trochę poprawił się humor, jednak nie do końca. Nadal huczało jej zdanie wypowiedziane przez Parkinson. „Co ty robisz z tą szlamą na balu?! I jeszcze jej dotykasz?! Jak możesz!”

-Choć. – Draco pociągnął ją za rękę, bo z lekka odpłynęła. – Musisz się zrelaksować.

I zaczęli się relaksować.

Będąc już w sypialni chłopaka, Hermiona zdjęła szpilki i usiadła na łóżku masując stopy. Była przy tym niezwykle skupiona, tak, że Draco, który nalewał do kieliszków alkohol zastygł w bezruchu obserwując jej poczynania.
-Jak ja nie lubię takich butów. – Mruknęła i podniosła głowę. – Co? – Zapytała zaskoczona. – Czemu mi się tak przyglądasz? Ubrudziłam się gdzieś? – Ręką poprawiła swobodnie opadający jej na oczy kosmyk włosów.
-Nie. – Odpowiedział on zachrypniętym głosem. – Jesteś idealna.
Podszedł i podał jej alkohol.
-Za tą chwilę. – Spojrzał  jej w oczy.
-Za tą chwilę. – Powtórzyła za nim.

Wypili.

Nieco później wypili jeszcze więcej, a po północ mieli opróżnione dwie butelki Ognistej.

-Hermiono… – Mruknął Draco ręką wodząc po jej odsłoniętych plecach.
-Mmm…
Przesunął rękę do przodu i włożył pod delikatny materiał, ścisną pierś, powodując jęk rozkoszy ze strony dziewczyny.
-Drrrrraco…
Drugą ręką rozpiął krótki zamek z tyłu.
Hermiona usiadła na nim i pozwoliła, aby zsunął jej suknie z ramion.
Chwilę potem materiał leżał już u stóp łóżka. Dziewczyna została w samych koronkowych majtkach.
-Och – wyrwał się mu na widok jej idealnych piersi. Chwycił je w obie dłonie i zaczął masować okrężnymi ruchami. W tym czasie dziewczyna zamknęła oczy. Ruszała się razem z nim.
-Drrrraco… – zamruczała. – Taaaak!
Jej  sutki pod jego dłońmi stwardniały. Jej ciało wymagało pieszczoty. A on miał zamiar ją jej dać.
Przewrócił ją na plecy, tak, że teraz on siedział na niej. Powoli zaczął rozpinać swoją koszule.
Jaj zgrabne ręce mu pomagały.
Jej przyspieszony oddech ponaglał.
Jej zamglony wzrok poganiał…
Taaak…
W końcu chłopak pozostał w samych bokserkach, a i to nie na długo.
Zaczął całować jej usta, szyje. Schodził coraz niżej. Badał każdy skrawek jej delikatnej i drżącej pod jego dotykiem skóry. Słuchał jej jęków i swojego szumu w głowie.
To euforia czy wypity alkohol?
Zaczął ssać jej piersi i przygryzać sutki. Zszedł na brzuch. Głaskał językiem delikatną jego rzeźbę. Jej pępek.
Doszedł do granicy.
Jej. Swojej. Ich wspólnej.
Podniósł wzrok i spojrzał w jej zamglone oczy.
Wyczytawszy z nich zgodę zwinnym ruchem pozbawił ją ostatniego okrycia.
Wrócił ustami do jej ust.
Czuł przyspieszone  bicie jej serca.
Jego także szalało.
Czuł swoją twardniejącą męskość.
Ona … chciał poczuć go w sobie…
Wpił się w jej usta, jednocześnie wchodząc do środka.
Dziewczyna wyprężyła się w łuk i opadła na poduszki nadal całowana przez chłopaka.
A on poruszał się w niej najpierw powoli, ale z każdą sekundą przyspieszał.
To napięcie.
Ta żądza.
Te podniecenie.
Wszystko naraz w nim krzyczało… i wybuchło.

Chwile później oboje opadli na poduszki wyczerpani, ale zadowoleni. Leżeli wsłuchując się w swoje oddechy.
-Było…
-Niesamowicie…
-Nieziemsko…

Tej nocy kochali się jeszcze dwa razy. Aż w końcu nad ranem kompletnie wyczerpani, ale szczęśliwi zasnęli.






**************************************************************************************



*Złamana Sukienka– nowa kapela w magicznym świecie , która powstała dzięki Otce! Dzięki Ci wielkie Kochana! :*